Cóż ciekawego
może się wydarzyć, jeśli na wakacjach spotkają się racjonalny, mądry wiedzą
książkową syn archeologa, Igor i cudownie współczesna, wysportowana, oblatana w
popkulturze jego rówieśniczka, Hanka? Ha, oczywiście wszystko! A co, jeśli
dodamy do tego inne interesujące okoliczności przyrody, takie choćby jak wakacje
spędzane nad jeziorem Gopło, tatę Igora zajmującego się wykopaliskami i legendy,
które czasami okazują się dziwnie aktualne?
Dwójka naszych
bohaterów dosyć szybko natyka się na zagadkę, mogącą nieco ubarwić im
wypoczynek, a przecież nie spodziewają się po tym wyjeździe niczego ciekawego.
Igor, jeżdżący od lat na wykopaliska (niestety, nie pod piramidy!), doskonale
wie, że Indiana Jones wcale nie
przedstawia codziennego życia archeologa i zdaje sobie sprawę z tego, że czeka
go jedna wielka nuuuuda. Hanka, będąca troszkę na rodzinnym drugim planie ze
względu na chorowitą siostrzyczkę, też orientuje się, że musi sobie sama zapewnić
rozrywkę. Choć pierwsze spotkanie naszej dwójki wypada dosyć nieoczekiwanie,
postanawiają się zaprzyjaźnić, tym bardziej, że wybór kompanów mają raczej
dosyć ograniczony – bo czy ktoś rozsądnie myślący może oczekiwać ciekawych
wakacji w towarzystwie kuzyna Leszka (oryginalnie Patryka), wielbiciela Turbosłowian
i typowego besserwissera? Oczywiście,
to nie tylko zdrowy rozsądek, ale także Przeznaczenie (koniecznie przez duże
P), bo Hanka i Igor, odznaczający się dosyć niespotykanymi talentami, mają do
wypełnienia zadanie wyznaczone im od bardzo dawna.
Czekoladowe monety to też skarb!
Nie da się nie
połączyć tytułowej Mysiej wieży oraz
miejsca akcji z legendą o królu Popielu, którego myszy zjadły… i całkiem
słusznie. Tutaj jednak opowieść o dawnym władcy i jego żonie, okrutnej
Dragomirze nabiera nieoczekiwanie jeszcze groźniejszego charakteru, a dawne
zagrożenie wcale nie przeminęło całe wieki temu. Dragomira to wiedźma o jeszcze
bardziej złowrogim charakterze niż w historiach czytanych na dobranoc, a
pragnie dokonać czegoś paskudnego – ożywić swego małżonka i razem rządzić
światem. Szczęśliwie, Igor i Hanka nie będą musieli stawić im czoła samotnie.
Pomoże im dzielny szczur Mścigniew (a.k.a. biała myszka Niki), wyrocznia i
guślarz, hologram pewnego znanego każdemu czarnoksiężnika, a także koleżanka
Igora ze szkoły, nieoczekiwanie odkrywająca magiczne talenty przekazywane w jej
rodzinie z pokolenia na pokolenie. Może uda się ocalić świat, a przy okazji
zgłębić rodzinne tajemnice?
Brzmi ciekawie?
Jest takie! Mysia wieża to świetnie
napisana przygodówka w najlepszym stylu. Wydawca na okładce odwołuje się do
serii o Percy’m Jacksonie (Agnieszka Fulińska tłumaczy Riordana), ale odnoszę
wrażenie, że to nie do końca ten sam klimat. Oczywiście, mamy mitologię
słowiańską, legendy i wierzenia, jednak moim zdaniem tutaj bohaterowie nie są
aż tak bardzo uzależnieni od stworzeń i bogów, jak w cyklu o Percy’m. Wszystko
zależy od nich samych, nawet wyrocznia, guślarz lub pomocny czarnoksiężnik nie
podadzą im rozwiązania na tacy. Szalenie urzekło mnie też lekkie i łatwe
połączenie tej mitycznej przeszłości, sporej porcji dawki wiedzy
historyczno-archeologicznej oraz popkulturowej możliwe właśnie dzięki sposobowi
narracji (naprzemiennie z punktu widzenia Igora lub Hanki), a także takim, a
nie innym bohaterom. Igor i Hanka są kompletnie różni pod względem
charakterologicznym, wychowani w innym duchu, obcujący z kompletnie innymi dziełami
kultury, a jednak oboje należą do ludzi inteligentnych i pomysłowych. Agnieszka
Fulińska i Aleksandra Klęczar zrywają ze stereotypami w wielkim stylu i sprawia
mi to olbrzymią satysfakcję!
Dużą przyjemność
sprawiło mi też wyłapywanie kolejnych smaczków popkulturowych, radosnych
chichotów (oj, dostało się wielbicielom Turbosłowian, dostało!) i odwołań do
współczesności. Igor i Hanka są na wskroś współcześni, ich otoczenie również, a
nawet postaci spełniające pewne legendarne role, nie zachowują się jak żywcem
wyjęte z kart legend i dzieł etnograficznych. Jak przekazuje swoje mądrości i
przepowiednie guślarz? Rapując! Pomysł odrobinę przerażający (co, jeśli tego
nie da się słuchać?), ale jednocześnie genialny w swojej prostocie. Bohaterowie
posługują się nowoczesną techniką, a nieścisłości i nieporozumienia wynikające
ze skrótowości smsów są mocno chichotogenne – nie wierzę, że nikt się nie
uśmiechnie, czytając komunikaty Hanki i Igora. Strasznie spodobało mi się też,
że rodziny w Mysiej wieży to nie
tylko szczęśliwe układy „tata, mama, syn i córka”. Nie. Igor ma tylko ojca i
ciotkę, mama Hanki wyszła po raz drugi za mąż i nie, nie będzie jak w
standardowych baśniach. Ojczym Hanki jest chyba nawet sympatyczniejszy od mamy,
a jej przyrodnia siostra to typowe dziewczątko w swoim wieku, zaprzątnięte
księżniczką Celestią. To naprawdę na wskroś współczesna pozycja, czarująca
czytelnika nie tylko magią, słowo!
Książka jest
także prześlicznie wydana – choć mam pewne zastrzeżenia do okładki,
przedstawiającej dwójkę małych dzieci. Igor i Hanka są zdecydowanie starsi, nie
wiem więc, czy nie wprowadzi to potencjalnego czytelnika w błąd. Początek
każdego rozdziału ozdabiają też prześliczne winietki i tak, zostałam wielką
fanką myszek!
A teraz
najgorsze… bo przeczytałam i… czekam na więcej! Pewne tajemnice zostaną
wyjaśnione pod koniec Mysiej wieży,
ale kilka nadal czeka na odpowiedź… To ten najgorszy stan, kiedy czytasz,
czytasz, chcesz jak najszybciej dotrzeć do końca książki, jako że akcja wciąga,
a potem kończysz… i nie wiesz, czy i co dalej. Mam szczerą nadzieję, że owo
„dalej” nastąpi, bo Mysia wieża stanowi
bardzo sympatyczną pozycję i to nie tylko dla nastolatków, ale i dla nieco
starszego czytelnika (który pewnie czasami utożsami się z rodzicami i wujkami).
Polecam!
Agnieszka
Fulińska, Aleksandra Klęczar, Mysia
wieża, wyd. Galeria Książki, Kraków 2019.
Dziękuję wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza
recenzenckiego!
Bardzo fajnie brzmi!
OdpowiedzUsuńChomik
Jest sympatyczne :)
UsuńCiekawiła mnie ta książka, więc fajnie, że o niej napisałaś :) Co prawda młodzieżówki to nie mój klimat ale może się skuszę. Brzmi bardzo pomysłowo, no i uwielbiam słowiańskie klimaty. Haha, i kpiny z turbosłowian też brzmią dobrze, czasem dla rozrywki oglądam turbosłowiańskie bzdury na yt i ledwo wierzę w to, co słyszę ^^
OdpowiedzUsuńJa akurat całkiem lubię młodzieżówki, ale niektóre rzeczywiście potrafią być bolesne, oczywiste i banalne. Słowiańskie klimaty są, jak najbardziej, przyjemnie jest. Myślę, że Ci się spodoba :)
Usuń