Zapewne każdy z
nas posiada książki, do których co pewien czas wraca, są zaczytane, a czasami
stanowią prawdziwą podróż w czasie, gdy znajdujemy w nich np. otrzymane kiedyś
pocztówki, służące za zakładki. Jedną z moich ulubionych pozycji tego typu są Zagubieni
chłopcy Orsona Scotta Carda. Tak, wiem, nie to przychodzi większości z nas
do głowy, kiedy myślimy o autorze Gry Endera i cyklu o Alvinie Stwórcy…
Chłopcy… opowiadają historię rodziny Stepa i DeAnne
Fletcherów, przenoszącej się do nowego miasta, podążając za propozycją pracy
dla Stepa. Chociaż napisał on w przeszłości bardzo popularną grę na Atari, Hacker
Snack, od tamtego czasu nie był w stanie stworzyć niczego dorównującego jej
sukcesowi, akceptuje zatem propozycję firmy produkującej edytor tekstu – ma
pisać podręczniki do oprogramowania. Nie do końca wyobraża sobie wtłoczenie się
w sztywne ramy etatu, ale czegóż nie robi się, by zapewnić byt ukochanej żonie
i całkiem sporej już rodzinie, która w dodatku wkrótce się powiększy? Jednak
przeprowadzka nie oznacza rewolucji jedynie dla Stepa, także i jego najstarszy
syn, Stevie, musi pójść do nowej szkoły, całkiem świadom tego, jak okrutne dla
nowych przybyszów bywają inne dzieci.
Z cyklu sterta książek przeczytanych i do przeczytania :)
Choć na początku
wydaje się, że wszystko będzie dobrze, ludzie są sympatyczni i pomocni, wkrótce
okazuje się, że problemy dnia codziennego piętrzą się z każdej strony. Jedyną
ostoją wydaje się wspólnota Kościoła, jako że Fletcherowie są mormonami i pełni
on dużą rolę w ich codziennym życiu. Krok po kroku jednak okazuje się, że
kłopoty się nawarstwiają, a chociaż wrednego szefa da się jakoś zlekceważyć i
robić swoje, tak szkolne przykrości dziecka mogą prowadzić do sytuacji naprawdę
podbramkowej. A przecież wyimaginowani przyjaciele Steviego to zaledwie czubek
góry lodowej, pojawiają się też problemy zdrowotne i od czasu do czasu na dom
Fletcherów spadają prawdziwie egipskie plagi: nawiedzają go pająki, świerszcze
i inne chitynowe stworzonka. Dodatkowo, od czasu do czasu w miasteczku giną
kolejne dzieci…
Chociaż książkę
Carda wiele osób określa mianem horroru, dla mnie stanowi ona bardziej
przykład fantastyki delikatnie splecionej z naszą rzeczywistością, bardziej
takiego urban fantasy, aczkolwiek przez większość powieści nie
uświadczymy tych nadnaturalnych elementów zbyt wiele – dopiero na końcu uświadamiamy
sobie, co tak naprawdę wydarzyło się w określonych punktach zwrotnych. Zagubieni
chłopcy przy kolejnym czytaniu stają się również ciekawą powieścią
obyczajową, zwłaszcza dla nas, dla których mormoni i ich wierzenia stanowią
kompletną egzotykę. Siłą rzeczy, odwołuje się też do ukrytych w nas pokładów
nostalgii, przywołując miłe wspomnienia wszystkich posiadaczy komputerów takich
jak Atari czy Commodore. Ale tym, co stanowi największą siłę tej książki i jej
główny temat, jest konflikt dobra ze złem.
W kilku
rozdziałach jest on przywołany wręcz dosłownie, za sprawą cytatów z ksiąg
natchnionych, jednak tak naprawdę szybko sprowadzony do naszej przyziemnej
płaszczyzny. Poznajemy zło ukryte, czy to za maską przyjemnego, chętnego do
pomocy nastolatka czy natchnionej mormonki, terroryzującej całą lokalną
społeczność. Niemal każdy ma swoje drugie oblicze, nieliczne są przyzwoite –
wystarczy kogoś sprowokować, by poznać jego prawdziwe „ja”. Ustami bohaterów
Card próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak z tym złem sobie radzić – w każdym
wieku, na każdym poziomie rozmaitych interakcji. Co dla mnie najcenniejsze –
nigdy nie twierdzi, że jest to łatwe, o nie. Sugeruje jednak, że w obronie
pewnych wartości i prawdy warto zaryzykować, może nawet ponieść śmierć niż po
prostu nie reagować – to łatwiejsze, lecz przyzwolenie na zło jest złem samym w
sobie.
Zagubieni
chłopcy to pozycja dająca
sporo do myślenia, choć, przynajmniej w moim przypadku, nie w trakcie lektury.
Owszem, czytając, podziwiałam dojrzałość relacji Stepa i DeAnne oraz ich
dzieci, śmiałam się i współczułam tam, gdzie było to potrzebne, ale dopiero po
skończeniu książki uświadomiłam sobie, gdzie znajdę to drugie dno. Musiałam je dokładnie
przemyśleć, przełykając łzy. Tak, moi drodzy, po zamknięciu tej, nazwijmy ją,
powieści przeważnie obyczajowej, zawsze płaczę – ostatnich dwóch rozdziałów nie
da się „odczuć” inaczej…
PS: Absolutnie
nie czytajcie streszczenia książki na okładce! Moim zdaniem zdradza o wiele za
dużo!
Orson Scott Card,
Zagubieni chłopcy, tłum. Dariusz Kopociński, wyd. Prószyński i S-ka,
Warszawa 1998.
Jakoś nie lubię Carda...Ale recenzja fajna!
OdpowiedzUsuńChomik
Ten Card jest w sumie taki dosyć nietypowy...
Usuń