Są miejsca i zawody niebezpieczne z natury... Wiadomo, jak się ktoś zaciąga do policji, różne rzeczy mogą się przydarzyć. Co jednak z redaktorami, na co dzień obcującymi przecież najczęściej ze słowem (ewentualnie autorami i tłumaczami walczącymi o każdą przydawkę i inne takie)? Przecież to wydaje się najbezpieczniejszy zawód świata – chyba że człowieka szlag ciężki trafi na widok kolejnego byka! A jednak! Bywa tak, że biedny praktykant otwiera drzwi do służbowego kibelka, a tu... A tu nagle trup!
No dobra, gdybyśmy byli w „Grze o tron”, nikogo by to nie zdziwiło.
Jednak pracownicy wydawnictwa JaMas wydają się mocno zszokowani. Jasne, ofiara,
niejaki redaktor Chojnowski, do najmilszych ludzi nie należał, ale jego
upierdliwość sprawiała przecież, że książki stawały się znacznie lepsze.
Upierdliwość najważniejszą cechą redaktora! Dodatkowo kto przecież chciałby
mordować go przed wykonaniem wyro... znaczy jego pracy? Jak mawia grafik
Stalówka, będący jednocześnie specem do spraw motania niemowląt w chustach, „Zaciukać redaktora (...) dać się da, ale
przed redakcją to raczej bez sensu. Po redakcji to bym jeszcze zrozumiał. Albo
w trakcie. Ale przed?”. Dziwne i niespodziewane.
Nieszczęśni policjanci, których los rzucił w
mury tego domu wariatów, starszy sierżant Jerzy Pozgonny oraz starszy
posterunkowy Michał Mogiła, mają nie lada orzech do zgryzienia, bo oprócz
zagadki zamkniętego kibelka i zeszłego z tego świata redaktora, muszą walczyć z
wyjątkowo malowniczą ekipą podejrzanych, pracowników wydawnictwa. W końcu czego
dobrego można się spodziewać po ludziach odzianych w kiecki we flamingi,
sekretarkach i sekretarach oraz kierownikach pecha i świeżo upieczonych
praktykantach? Koszmaru każdego śledczego dopełnia zwyczajowa podejrzana, żona
denata, tłumaczka chadzająca z dziwną przypinką „Szekspir nie pisał po polsku” i wyjaśniająca zagubionym we mgle
stróżom prawa, że to redaktor jest idealnym kandydatem na zimnokrwistego
mordercę. Jak działać i jak żyć, skoro do śledztwa miesza się była komendantka,
pisarka „momentalna”, a gdzieniegdzie w kałuży świecą gołe klaty?
Opowieści o morderstwie w miejscu pracy to
klasyka kryminału, a najlepszym przykładem są chociażby kultowi „Wszyscy jesteśmy
podejrzani” Joanny Chmielewskiej. Biedni, niezorientowani śledczy staja
przed potwornym wyzwaniem zgłębienia nie tylko przeszłości ofiary i alibi
potencjalnych sprawców, ale też koniecznością zrozumienia specyfiki pracy w
danej firmie oraz tego, dlaczego nie należy ruszać wazonów na balkonie,
dlaczego trup krwawi na rolki („Zaplanuj sobie śmierć” Mileny
Wojtowicz) i dlaczego w centrum wydawnictwa stoi ołtarzyk ku czci. Zagadka
kryminalna w połączeniu z doskonale napisaną komedią obyczajową to czysta
przyjemność, a i szansa na zajrzenie za kulisy pewnych określonych branży, bo
przecież autorzy zazwyczaj piszą o tym, co całkiem nieźle znają. Podobnie jest
też w przypadku Ałtorki, przecież doskonale wiedzącej, jak funkcjonuje
wydawnictwo, planującej zapewne niejedną zbrodnię na redaktorach (biedne
przydawki!), a znającej z własnego doświadczenia rozmaite praktyki w domu
wariatów, jaki stanowi wydawnictwo przed deadline’em. I to wszystko widać!
Barwne opisy kolejnych postaci (dziwnie przypominających te skądinąd w
środowisku znane) to chyba nawet większy atut powieści niż zagadka kryminalna,
która stanowi bardziej drugoplanowy wątek i – tak, oczywiście – ciekawi, ale jednocześnie
schodzi na dalszy plan.
Jeśli Kiśl kiedykolwiek zrezygnuje z pisania
fantastyki (oby nie!), kariera pisarki kryminałów stoi przed nią otworem, ale
to wiemy już od czasów Tereski Trawnej. W obecnych okolicznościach przyrody
zdecydowanie potrzebujemy książek lekkich i przyjemnych, a jednocześnie
prawdziwie zabawnych i ubarwiających nam te kilka godzin lektury. Jeśli zatem
macie ochotę na oderwanie się od rzeczywistości i dobry, terapeutyczny śmiech,
sięgnijcie po „Nagle trupa” Marty
Kisiel. Gwarantuję znakomity humor nie tylko w trakcie czytania, ale i później.
Jest dobrze!
Marta Kisiel, „Nagle trup”, wyd. Mięta, Warszawa 2022.
PS: Nie czytajcie jednak „Trupa” w miejscach publicznych! Ostatni raz tak na mnie dziwnie
patrzono, jak chichotałam nad wizją bakterii trzepoczącej rzęsami, czytając „Lesia”.
Tak dobre, że łyżkami bym jadła.
OdpowiedzUsuńOj tak, cudnie zabawne :)
UsuńAle fajna recenzja!
OdpowiedzUsuńBo i książka fajna!
Usuń