niedziela, 17 listopada 2024

To mnie Piekara zaskoczył...!

Kiedy ostatni raz pisałam tutaj o serii inkwizytorskiej trafiał mnie – delikatnie mówiąc – szlag i wcale ale to wcale nie śpieszyło mi się do poznania jej kolejnej odsłony. Jednak w międzyczasie zmieniło się choćby wydawnictwo publikujące kolejne przygody Mordimera i stwierdziłam, że może dam mu jeszcze jedną szansę. Wprawdzie dużo wody w Wiśle upłynęło, zanim w ogóle się zorientowałam, że następny tom inkwizytorski w ogóle się pojawił, bo – rzecz jasna – zmieniła się też i szata graficzna serii. Nowa kompletnie nie przypomina tego, co oferowała Fabryka Słów, co oczywiście rozumiem, ale co sprawiło, że ta okładka kompletnie nie kojarzyła mi się z Mordimerem. Pamiętam, że tak rzuciłam okiem u przyjaciół na stole, bez żadnego zatrybienia. Na przyszłość sugerowałabym jednak owo charakterystyczne Ja, inkwizytor dać nieco większą czcionką.

A co w środku? Ano ponownie powieść, choć dzięki Jezusowi Bezlitosnemu skończyliśmy już z tą cholerną Rusią. To od razu naprawa nieco większym optymizmem. Nasz bohater zostaje jak zwykle uwikłany w rozgrywki możnych, oczywiście nie za darmo. Robótka z założenia miała być lekka, łatwa i przyjemna, bo oto Mordimer podróżuje do Italii, by odzyskać relikwie świętego Alodiusza i przekazać je zleceniodawcy, księciu von Solheim. Wszystko wydaje się całkiem banalne, gdyby nie jeden mały szkopuł – rodzina, w której posiadaniu od jakiegoś czasu owe relikwie się znajdują, mieszka w mieście zarządzanym przez potężnego przeora, mającego niezwykle dalekosiężne plany odnośnie do przyszłości tego zakątka i samej religii. Czy w miejscu, gdzie potęga Świętego Officjum nie jest aż tak niezachwiana, inkwizytorowi uda się wykonać swoje zadanie i nie wejść w drodze żadnej potędze – z tego lub innego świata?

Powiem Wam, że całkiem przyjemnie mnie ta książka zaskoczyła. Oczywiście, Miasto Słowa Bożego do pięt nie dorasta pierwszym zbiorom opowiadań z cyklu, ale czyta się je całkiem przyjemnie. Mordimer nieco bardziej przypomina tego pierwotnego siebie (wiem, na osi czasu serii to stwierdzenie nieco skomplikowane, ale odnoszę się generalnie do Sługi Bożego), cynicznego, wrednego, ale niegłupiego faceta, co to zadba i o swoją kiesę, i o chwałę Bożą. Co widać, to fakt, iż zapewne Piekara nie wróci już do takiego samego traktowania kobiet przez bohatera, co mocno wali po oczach, bo chociaż Mordimer nadal postrzega je głównie jako obiekty do zaspokojenia żądzy, to jednak poglądy wygłasza nieco mniej radykalne. I tak, nie ma w tym nic złego, ale jeśli jest to PREQUEL do opowiadań, fajnie byłoby pokazać, jak do tego doszło. Ale tego się pewnie nie doczekam, bo autor już nam w pewnym posłowiu wyłożył, że może robić, co mu przyjdzie do głowy we własnym uniwersum. „Vanity, my favorite sin”.

Podobają mi się bohaterowie drugoplanowi Miasta – towarzysze inkwizytora wręcz zadziwili mnie tym, że są właśnie tymi, na jakich wyglądają, świetnie wyszło też rozwiązanie wątku Riegera. Język – jak to u Piekary – jest barwny, nieprzesadzony i przeczytałam książkę po prostu bezboleśnie i błyskawicznie. To naprawdę niezła odsłona cyklu i wierzcie mi, sama jestem tym niezmiernie zaskoczona.

Są jednak też i „ale”. Powieść wydaje się mocno przegadana, naprawdę, niewiele by straciła, gdyby wyciąć jakieś kilkadziesiąt stron pieprzenia o niczym, najlepiej początkowej „pornografii bez mięsa” (jak to ujął mój małżonek). Rozumiem, liczba znaków musi się zgadzać, jednak choć mamy dużo tego lania wody, końcówka dotycząca realizacji planów przeora del Monte jest na maksa skrócona, szast prast, szacher macher inkwizytorów i po sprawie. Next please. Czuję się tym mocno rozczarowana, bo napięcie w tej kwestii było bardzo konsekwentnie budowane od początku tego wątku i naprawdę zabrakło mi takiego porządnego rozwiązania tej sprawy.

Możliwe jednak, że to tylko moje wrażenie i nie wszystkim będzie to przeszkadzało. Mam nadzieję, że Miasto Słowa Bożego oznacza powrót Piekary do formy i czegoś takiego jak ta cholerna ruska trylogia już nie uświadczymy. Szczęśliwie, nie trzeba jej znać, by zabrać się za tę powieść, więc nawet jeśli nie zdzierżyliście tamtego badziewia, ta odsłona cyklu może wydać Wam się zdecydowanie bardziej strawna.

Jacek Piekara, Miasto Słowa Bożego, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2024.


1 komentarz: