Janusz Magnuszewski – właściciel antykwariatu w Zielonej Górze – wydaje się dość przeciętnym człowiekiem, jednak to tylko pozory. Choć sam raczej nie włada wybitną magią, ma świadomość jej istnienia, w miarę potrzeby służy też pomocną bardziej utalentowanym mieszkańcom i przybyszom. Wiedzę i antykwariat odziedziczył po ojcu, potężnym magu, dzięki czemu pewnego dnia nie zaskakuje go (aż tak bardzo) wizyta niejakiego Dominika Krajewskiego, noszącego tytuł magister militum praesentalis – w tym drugim świecie odpowiednika ministra spraw wewnętrznych i głównodowodzącego wojsk obronnych. Jak łatwo się domyśleć, nie jest ona zupełnie przypadkowa, bo w domu Janusza kryje się portal prowadzący do zupełnie innego świata, a także i nierozwiązana do dziś zagadka. Mężczyzna powoli zaczyna odkrywać swój własny potencjał magiczny, ale i ten znany od wieków fakt, że wraz ze wzrostem potęgi wzrasta liczba wrogów...
Antykwariat Pod Salamandrą już od pierwszych stron
przywodzi mi na myśl przygody innego maga, Harry’ego Dresdena. Podobnie jak on,
Janusz – choć świadom istnienia pewnych sytuacji i zależności – dowiaduje się,
że każdy kolejny krok może zaprowadzić ku nowej szansie, ale i zagrożeniu, że
kolejne warstwy rzeczywistości ukrywają następne tajemnice. Poznaje przyjaciół
i wrogów, tak potężnych, że powinni całkowicie wymazać go z powierzchni ziemi,
a jednak... A jednak nadal walczy, na przekór wszystkim przeciwnościom.
I tu właśnie leży pies pogrzebany. W Aktach Dresdena rosnąca potęga głównego bohatera ma okrutną cenę – jego sojusznicy giną, zostają ranni, sam Dresden słono okupuje kolejne zwycięstwa. Czasami wręcz jako czytelnik mam ochotę mówić, żeby się wycofał, przestał, bo wiem, że straty tak naprawdę przerosną ten pozorny zysk (jestem przekonana, że nie tylko ja rozmawiam z bohaterami książek lub seriali!). W przypadku Magnuszewskiego jest jednak kompletnie inaczej – wszystko idzie mu jak po maśle, kolejne zdrady nie wpływają jakoś na sytuację poza pretekstem do następnych wydarzeń, każda kolejna osoba w jego życiu okazuje się mega potężna i wpływowa, co samo w sobie nie jest niczym złym, ALE jednocześnie niemal wszystkie są dla niego li i tylko pomocne, wszystkie mają koneksje, dysponują niesamowitymi artefaktami, eliksirami i umiejętnościami, a to oczywiście sprawia, że nasz Janusz w mgnieniu oka staje się równie potężny, z każdego kłopotu wybawi go albo przyjaciel, albo wróg, który tym przyjacielem się stanie.
To właśnie sprawia, że od połowy książki czytałam już tylko
dlatego, że Przechrzta jest bardzo sprawnym pisarzem i jeśli chodzi o
techniczną stronę powieści, to kawał solidnego rzemiosła. Niesamowicie też
podoba mi się hierarchia magicznego świata, jego zależności, oparcie systemu na
łacińskich i rzymskich podstawach – miałam olbrzymią radochę z okrywania geograficznych
i politycznych zależności. Niestety, są one jednak wplecione w przygody Janusza
Magnuszewskiego czy raczej Henryka Słoja (męski odpowiednik Marysi Sójki, jeśli
ktoś nie zna tego określenia), a one stają się tak strasznie, kosmicznie wręcz nudne!
Z każdej sytuacji wyjdzie cało, z każdego kącika wyskoczą ciotki, kuzynki,
narzeczone, a nędzna podróbka Boba doprowadza mnie do szału. Finałowa wielka
bitwa sprowadza się do kilkunastu stron i to głównie dialogów.... Zero poczucia
zagrożenia, zero emocji...
A przecież ja wiem, że Adam Przechrzta potrafi stworzyć
naprawdę fascynujące postaci – uwielbiam cykl Materia Prima, którego
bohaterem jest również uczony. Jednak jemu nie wszystko przychodzi ot tak, on
wywoływał u mnie jakieś emocje poza życzeniem, by go wreszcie szlag trafił i do
niego jeszcze na pewno powrócę. Bo zamiast kolejnych tomów Mons Viridis
Magicus (już zapowiedzianych) wolę sięgnąć do tamtej alternatywnej
Warszawy, tym bardziej, że przede mną jeszcze cykl Materia Secunda.
Adam Przechrzta, Antykwariat Pod Salamandrą, wyd.
Fabryka Słów, Warszawa 2024.
Alchemik te 3 tomy były bardzo dobre, Demony Leningradu też. Ale Chorągiew Michała Archanioła to już był taki szowinistyczny męski bełkot, ze nie wytrzymałam.I bohater twardziel,który biegnie ileś kilometrów i ma krew na skarpetkach...
OdpowiedzUsuńChomik
A tego chyba nawet nie czytałam... albo zaczęłam i mnie odrzuciło. Nawet za bardzo nie skojarzyłam, że to ten sam autor.
UsuńBo to zupełnie inna bajka.Aż trudno uwierzyć.Chomik
Usuń