środa, 8 maja 2019

Ruda wiedźma i ekipa, czyli powrót do Thornu


Przyznam, iż na pewnym etapie Dora Wilk mnie trochę znudziła. Szczęśliwie było to już pod sam koniec heksalogii, miałam więc trochę czasu na odsapnięcie. Lubię przygody chyba każdej rudej wiedźmy, ale liczba zalet Dory, jej przodków i składowych kompletnie mnie przytłoczyła. Lubię jednak także styl Anety Jadowskiej oraz znakomitą większość pomysłów autorki, z przyjemnością czytałam więc kolejne pozycje poświęcone Witkacowi i Nikicie. I wprawdzie Nikita w pewien sposób Dorę przypomina, jednak jej przygody nie zmęczyły mnie tak bardzo – może dlatego, że mają jednak nieco inny klimat (a przyznam, że zastanawiałam się kiedyś, po co komu przygody Nikity, oj nie zyskała mojej sympatii w cyklu o Dorze). Widać jednak nadszedł czas na dłuższe spotkanie z Dorą, choć po drodze w tomach opowiadań znalazło się przecież kilka pomniejszych…

Sprawa zapowiada się doprawdy paskudnie, ale czy ktoś powiedział, że życie Namiestniczki Thornu będzie lekkie, łatwe i przyjemne? Będzie jednak naprawdę paskudnie, nawet jak na możliwości Dory i jej zdolności pakowania się w tarapaty. Przypadkowo odkryty na terytorium wilków grób okazuje się jednym z wielu, co oznacza, iż w Thornie grasuje seryjny morderca. Ale nie będzie tak „prosto”, o nie! We wszystko ewidentnie zamieszana jest również młoda wampirzyca z gniazda Romana. Wprawdzie wyjaśnienie jej „udziału” pomaga odpowiedzieć na kilka pytań, jak zawsze oznacza to jednak, że pojawią się następne, wcale nie łatwiejsze. Każde jedno okazuje się bardziej obrzydliwe od poprzedniego. Sedno działalności zbrodniarza jest bowiem nieludzkie, zarówno w znaczeniu normalnym, jak i magicznym.

W śledztwie Dorę wspierają liczni znajomi – i jej, i nasi. Pojawia się mnóstwo bohaterów, za którymi już zdążyliśmy się stęsknić, choćby epizodycznie, jak Leon. Do akcji wkroczą też Roman, Katia, magiczna przecież Bogna, a także Witkac, Sęp i Kurczaczek. Wszyscy przyczynią się do odkrycia tajemnicy, każdy na swój sposób – ot, choćby podążając za własnym nosem i zapachem ciasteczek. Przy okazji każda z postaci ma już za sobą wprowadzenie, wiemy, co potrafią i jakie posiadają talenty, więc całość tworzy po prostu dobrą opowieść, w której nie traci się czasu na przedłużające wyjaśnienia.

A książkę czytałam podczas majówki w zamku :)

Książka wciąga i to bardzo! Przeczytałam owo tomiszcze (526 stron!) w jeden dzień, jednym tchem! Intryga znakomita, kolejne elementy są tylko kluczem do następnych, a my gorąco kibicujemy, by wygrała ekipa Namiestniczki, bo zwyrodnialcom należy się solidna kara. Świetne kryminalne czytadło, które polecam każdemu fanowi urban fantasy!

Dzikie dziecko miłości ma jednak pewne wady. W pewnym momencie zdziwiło mnie, że ciężko mi się połapać w dialogu – kto tu właściwie z kim rozmawia? Oczywiście, kiedy wróciłam wzrokiem do poprzednich linijek, zorientowałam się, co i jak, niemniej zaczęłam się zastanawiać, z czego problem wynika i chyba wiem. Wszyscy bohaterowie posługują się bardzo podobnym językiem, bardzo podobnymi sformułowaniami, co czasami może spowodować pewną zwiechę. Mam również drobny problem z postaciami żeńskimi, także bardzo do siebie podobnymi – twardymi, wyszczekanymi i nadrabiającymi miną. Daria. Dora, Kurczaczek – są niemal identyczne, co w połączeniu z brakiem zróżnicowania języka wydaje się pewnym pójściem na skróty. Nawet kobiecość i delikatność Katii wyraża się przede wszystkim w sposobie ubierania. Wygląda na to, że w magicznym świecie istnieją albo takie suki jak Katarzyna (znowu scharakteryzowana poprzez konflikt z Dorą) lub równe, twarde babki. Gdzie miejsce na szarość?

Poza tym jednak naprawdę czytało mi się bardzo dobrze i uważam, że Dzikie dziecko miłości to świetna lektura na długie weekendy lub wakacje. Dodatkową zaletą są fantastyczne ilustracje Magdy Babińskiej, która doskonale rozumie świat Thornu i potrafi oddać magiczną naturę jego mieszkańców.

Aneta Jadowska, Dzikie dziecko miłości, il. M. Babińska, wyd. SQN, Kraków 2019.