niedziela, 31 maja 2015

Monotematycznie: Ciemność a spójność

Witam wszystkich znad pięknego wybrzeża kreteńskiego. Tak, wróciłam z Londynu i zaraz następnego dnia wyleciałam na zasłużone wakacje. Znaczy, zasłużę sobie na nie dopiero jak wrócę, bo zaczyna mi się sezon wyjazdowy (pracuję jako pilot i przewodnik), ale póki co, ładuję baterie, czyli robię dokładnie to, o czym marzył Dean Winchester. Dwa tygodnie niczym niezmąconego lenistwa i odpoczynku... No właśnie, niczym niezmąconego... Not so much.

Myślę cały czas o tej nieszczęsnej Ciemności, która pojawiła się w Supernaturalu tak totalnie z odwłoka i próbuję nadać jej jakiś sens. Dzisiaj wreszcie doszłam do czegoś, co może być tym sensem. Otóż... czy zastanawialiście kiedyś nad Eve, Matką Wszechrzeczy?

Przepraszam z góry za nieścisłość cytatów, przytaczam z pamięci, hotelowe wifi działa jeno w recepcji, a i to, jak ma lepsze dni (właściwie to się zastanawiam, czy będzie mi dane wrzucić te rozważania na bloga). Eve pojawia się jako matka potworów w sezonie szóstym i właściwie przejęła funkcję mitologicznej Lilith. Przypominam, pierwsza żona Adama nie tylko została przeklęta przez Boga za nieposłuszeństwo względem męża (który próbował wziąć ją siłą, swoją ścieżką), nie tylko ukarana niemożnością donoszenia zdrowych dzieci, a koniecznością rodzenia codziennie martwych (dlatego próbowała porywać niechronione dzieci Narodu Wybranego), ale w niektórych źródłach podawana jest również jako matka wszystkich demonów, wszystkich stworzeń czających się w Ciemności. Rings a bell, doesn’t it? Imię Lilith zostało wykorzystane już wcześniej, można było zatem przywołać pramatkę Ewę. Zresztą, nie bez powodu, bo niektóre z apokryfów podają Ewę jako wcielenie córki Pistis Sophii, która zresztą wedle pewnych przekazów miała być matką wszystkiego, co żywe, nie tylko rodzaju ludzkiego. Tu też czerwona żaróweczka obraca się nam w głowach, a alarm wyje na całego.

Problem pojawia się jednak w Mommy Dearest, kiedy Eve po raz kolejny robi Castielowi to, co scenarzyści ostatnio pernamentnie (a odcięcie od Nieba w sezonie piątym po raz pierwszy): sprawia, że jego moce nie działają, uzasadniając to niczym innym niż to, „iż jest od niego starsza i wie, jak działają anioły.” Ups. Ciekawostka. Jakim cudem nasza mitologiczna Lilith miałaby być starsza od anioła? Podania o pierwszej żonie Adama uwzględniają również opowieści o tym, jak aniołowie próbowali ją nakłonić do powrotu. Pistis Sophia była technicznie jednym z bytów anielskich... nasze dotychczasowe tropy wiodą donikąd... Sprawdza się to tylko w przypadku, jeśli założymy, iż Eve była reprezentantką Ciemności, jej reliktem ostałym w uporządkowanym przez Boga i jego anioły świecie. Znalazła sobie swój mały ekosystem w postaci Czyśćca, przedtem jednak wydając na świat Alfy, które były już tutaj, „kiedy rodzaj ludzki po raz pierwszy zebrał się wokół ognia. Były tym, czego obawiano się w ciemności i mroku.” Czyściec został stworzony przed aniołami, dla lewiatanów, teoretycznie zatem w sumie wszystko ma ręce i nogi. Poza jednym... dlaczego Bóg dopuścił nie dość że do przekazywania kłódeczki – Znamienia Kainowego – z ręki na rękę, to jeszcze pozwolił, by Eve pozostała w jego uporządkowanej rzeczywistości... Oczywiście, to Bóg supernaturalowy, więc można o nim bardzo wiele powiedzieć, ale nie to, że jest doskonały...

Takie coś mi przyszło dzisiaj do głowy. Mam wrażenie, że bronię Supernaturala przed scenarzystami, ale to chyba ma sens... Chyba...

niedziela, 24 maja 2015

WTF???

Wybaczcie, nie będzie to klasyczna recenzja, jako że cały czas przebywam w pięknym mieście nad Tamizą i wręcz dosłownie nie mam czasu na nic... Ale udało mi się obejrzeć wiadomy ocinek i obie z Tenel, czyli moją przyjaciółką, mamy takie wielkie znaki zapytania w oczach. Jak w kreskówkach. Co to właściwie było?

1. Wielka Ciemność i te sprawy.
Co za idiota wprowadza taką zmianę w mitologii na tym etapie? Rozumiem, w niejednych wierzeniach pojawia się motyw chaosu, tego złego, i boga, który ten chaos uporządkowuje. Jednym z elementów stworzenia było oddzielenie światła od ciemności. Przyjmuję wszystko, jasne. Tylko warto było o tym wspomnieć gdzieś w tak zwanym międzyczasie, a nie wyskakiwać z tym z czterech liter na końcu sezonu (dziesiątego, dodaje ponuro Tenel). Nope. Nie podoba mi się pomysł, iż to właśnie Ciemność skorumpowała Lucyfera, bo to odbiera wiarygodność i niezależność jego buntowi. Jeśli Bóg pragnął, by jego archanioł strzegł tego klucza, zapewne przejąłby się próbą przekazania go i zainterweniował. NIE. To się kupy nie trzyma.

2. Śmierć Śmierci?
Jakim cudem Dean zabił Śmierć? (To nie może być Śmierć, zawodzi Tenel). Jasne, rozumiem, że Sierp podarowany Deanowi w sezonie piątym miał tę unikalną zdolność. Ale nagle mamy Kosę, za pomocą której Dean sprzedał kosę pod żebra ostatniemu Jeźdźcowi Apokalipsy. Najpotężniejszemu. Temu, któremu przyjdzie zabić kiedyś Boga. I nagle okazuje się, że może go zabić Dean. Ot, tak z nienacka. Ponadto, przemowa Śmierci nie brzmiała jak słowa tego Śmierci, Zaklęcie, i owszem, było tym zaklęciem, które zawsze naszego ponurego przyjaciela przywoływało... ale czy tylko nam coś tutaj nie gra? Zgodnie z tym, co widzimy na Internetach, nie tylko nam.

3. Zbrodnia to niesłychana, Dean zabija Sama... or does he?
Sam sobie zasłużył. W tym sezonie zasłużyli na bolesną śmierć wszyscy (i wielokrotną, dodaje złowieszczo Tenel). Jednak sytuacja, w której Dean najpierw informuje Sama, że to pożegnanie, a potem okazuje się, że pożegnanie to i owszem, ale Sama z tym światem, jest co najmniej dziwna. Prawda - Sam nie spocznie. Ale cała ta akcja - najpierw przekonujemy, by umarł, potem spuszczamy mu manto, a potem jak już jest na kolanach i chce umrzeć, nagle wykonujemy zamach i... nie zabijamy... WTF??? Nie rozumiem tego toku myślenia. Jeśli był to super duper plan Deana, to zgubił nas i najwyraźniej również Sama kompletnie. Chyba, że był to zwyczajny zapychacz odcinka, podobnie jak pseudokryminalna sprawa rozwiązywana przez Winchestera z randomowym łowcą.

4. Crowley cierpi na sklerozę.
Zaledwie tydzień temu Król Piekła oznajmił, że będzie tak zły, iż Cruella DeMon to przy nim pikuś. Pan Pikuś. Teraz jednak wystarcza, iż Castiel pojawia się na Rozdrożach i robi minę szczeniaczka, ewentualnie kpiąco powtórzy tytuł mojego Pana i Władcy i Crowley leci jak na skrzydłach zbierać unikalne składniki zaklęcia. Kiedy już je zbierze, pojawia się w kryjówce Roweny, której zapowiedział brutalną i nagłą śmierć, po czym stoi jak ten idiota, pozwalając, by jego knująca jak zawsze mać wystrychnęła ich wszystkich na dudka. Jeśli to nie sprawka tego Niemca, co to wszystko chowa przed starszymi obywatelami, to Crowley cierpi na galopującą schizofrenię.

5. Cliffhanger, który nikogo nie wzrusza.
Wyciągnięta z odwłoka Wielka Ciemność, nagłe supermoce Roweny (nie musi używać hexbagów i rzuca zaklęcie na anioła, nie wspominając o unieruchomieniu Crowleya), kłęby dymu spadające na ziemię niczym onegdaj lewiatany w Czyśćcu, szturm Casa na Crowleya to nieco za dużo do przełknięcia dla fana, który oczekiwał tylko rozwiązania beznadziejnego głównego sezonowego wątku. Brzmi to jak bardzo kiepskie opko. Szczerze mówiąc, poczułam jak Carver obraża moją inteligencję (a Tenel mamrocze, że nie po raz pierwszy - nie jest fanką Carvera). Najgorsze jest to, że bez motywu Ciemności przyjęłabym ten odcinek jako zakończenie serialu - nadal dziurawe, ale zakończenie, będące w dodatku paralelą do Pilota, kiedy to Dean ratował brata, a tu po prostu by go zabił i odszedł. W tej chwili nie jestem w stanie przejąć się losem bohaterów, a poziom napięcia dorównuje tragicznej śmierci Hanki Mostowiak. I tylko tak strasznie mi żal, bo ten sezon w pewnym momencie zaczynał odzyskiwać potencjał... (a Tenel chichocze ponuro: Potencjał? Jaki potencjał?). 

środa, 20 maja 2015

Szlocham w kąciku, bo...

... jak pisałam w ubiegłym tygodniu, nie obejrzę sobie finału zbyt szybko, a nawet jeśli mi się uda, raczej nie będę miała czasu prędko napisać recenzji, gdyż albowiem... Jutro bladym świtem wylatuję do Londynu! W momencie, kiedy w Stanach będzie sobie finał leciał, wszyscy będą śpiewali wiadomy kawałek grupy Kansas, ja właśnie trzasnę drzwiami taksówki, co by mnie kulturalnie na Okęcie zawiozła. Nic to, może uda mi się przy okazji zobaczyć, a wtedy może powstanie dwugłos fanowski na temat głupoty winchesterowej, co to jak Wszechświat... Tak, moją przyjaciółkę, do której jadę, możecie obwiniać za stworzenie supernaturalowego potwora. Ona mnie wciągnęła!!!

Obiecuję bawić się dobrze i napisać sprawozdanie z imprezy, na którą się zasadniczo wybieram - Doctor Who Symphonic Spectacular. Chyba nikt nie jest zaskoczony tym, że jestem w fandomie SuperWho, prawda? :) 



PS: Na zdjęciach promocyjnych finału pojawia się Śmierć! Cholera, mam wadę wzroku. Jasnowidztwo się nazywa.

piątek, 15 maja 2015

Dzieje się! Tylko dlaczego dopiero teraz?

No proszę, pierwszy odcinek od kilku tygodni, który obejrzałam więcej niż raz i szczerze mówiąc, mam zamiar jeszcze oglądać. A to już duży komplement! Oczywiście, w szczególności mam ochotę oglądać jedną scenę, a wszyscy i tak domyślają się, o którą chodzi!

 Na miły początek naszej recenzji coś dla Sam!Girls.

Już nie tak miły ciąg dalszy, ale za to klasyka: zrozpaczeni bracia.

Jazda z tym koksem! Bracia! Niczym nowym jest rozłam między naszymi Winchesterami, ale w tym sezonie zachowują się jakby mieli dwubiegunówkę, przy czym Dean jest zdecydowanie usprawiedliwiony wiadomym Znamieniem. Chodzi mi, rzecz jasna, o ich wzajemne stosunki, tak cudownie układające się w środku sezonu, a potem jak zwykle ulegające pogorszeniu pod koniec w wyniku czego? No właśnie tajemnic. A tajemnice zawsze wychodzą na jaw i gryzą w dupę. Nie dziwi mnie reakcja Deana, bo on mimo wszystko ostatnimi czasy niczego przed młodszym nie ukrywał, zapewne oczekując rewanżu. Oczywiście, dupa z niego, a nie alpinista, bo człowiek, który od kilkunastu lat zajmuje się rozwiązywaniem zagadek, już dawno powinien się domyślić, że coś jest nie tak, pojechać za Samem, nawet jeśli sądził, że ten jeździ na panienki i tajemnicę ujawnić. No ale cóż, wtedy nie byłoby tak drastycznie na końcu. Dziękujemy Wam, scenarzyści, za bycie rozpaczliwie niekonsekwentnymi, kiedy tylko przychodzi Wam na to ochota.

 Tyle luda zaangażowanego w tajemnicę, a Dean jej nie wykrył.

No bo coś musi w końcu popchnąć Deana do takiego, nie innego zachowania. Nie było tym czymś zamordowanie Kaina (tak, jestem nadal w żałobie i nie pojmuję, dlaczego właściwie go w takim razie zabito), stała sie tym śmierć Charlie. I, wybaczcie mój klatchański, jest to czysty żywy bullshit. W ogóle nie rozumiem tego stosunku do Charlie, choć mogłam nań dotychczas przymknąć oko. Jestem w stanie pojąć, dlaczego Kevin stał się dla braci kimś bliskim, bo w końcu mieszkali razem trochę czasu, ratowali mu tyłek z opresji itp., było tam po prostu więcej okoliczności przyrody do nawiązania więzi emocjonalnej. Ale nie pojmuję tak mocnej więzi z Charlie, no zabijcie mnie, naprawdę. Jasne, przeurocza, utalentowana, wysportowana, zajebista, skacząca po dachach i co nie tylko, ogólnie Mary Sue, ale kiedy im się ta więź nawiązała, no kiedy? Więź na tyle mocna, że wściekły Dean żałuje, że to nie ciało jego ukochanego brata trzaska sobie iskierkami na pogrzebowym stosie. Nie należę do grona ludków, którzy owo „I love you” „I know” z Pac-Man Fever interpretują jak bogowie przykazali, czyli romantycznie, ale mam wrażenie, że tutaj panuje imperatyw narracyjny pt. „Chłopcy przywiązują się do Charlie, bo tak, bo traktują ją jak młodszą siostrę, której nigdy nie mieli, bo właściwie tak.” 
 
 Zapach palonego ciała o poranku... A na serio to podobało mi się, że wreszcie pokazano, jak wielkim wysiłkiem jest zbudowanie takiego stosu.

No ale dobrze, zgrzytnę zębami i jeszcze przejdę nad tym do porządku dziennego. Tylko czy oni wszyscy nie widzą jednego – Charlie zeszła z tego łez padołu na swoje własne życzenie, w dodatku rękami Styne’ów. To ona postanowiła pomóc Winchesterom i znalazła Księgę, której nawet Styne’owie znaleźć nie mogli (o pozornej zajebistości Styne’ów jeszcze tu dzisiaj porozmawiamy). To ona zamiast usiąść na tyłku i założyć słuchawki w rowenowym więzieniu postanowiła zwiać do jakiegoś zatęchłego moteliku, meldując się pod aliasem, który jest jej podpisem firmowym. I to jej pierwotna decyzja i późniejsze akcje doprowadziły do finału w małej obskurnej motelowej łazience. Nie zrozumcie mnie źle, ja nie lubię Charlie, to prawda, jednak patrząc na to obiektywnie, to ona popełniła serię błędów i naprawdę ciężko za wszystko winić Sama. Oczywiście, Sam jest winien w pewnym stopniu, ale tutaj akurat nie do końca, przynajmniej nie tak, jak widzi to Dean. 
 
Dean zdurniał na dobre. Freddie Mercury, seriously?

Bo nasz Dean przestał, niestety, myśleć racjonalnie – znowu mamy imperatyw opkowy pt. „Bohater traci rozsądek, nic to, że dotychczas był ostatnim sprawiedliwym w Sodomie, znaczy rozsądnym w Supernaturalu.” Przyznam, tym razem przynajmniej powód jest sensowny, choć jak już pisałam wcześniej, trochę źle oceniony. Nie ma dla niego już znaczenia, czy przemawia on sam czy Znamię, bo w pełni akceptuje moc, którą mu ta klątwa daje, w dodatku nie powstrzymuje go już nic z tych rzeczy, które powstrzymywały go dotychczas – pamiętacie jego reakcję na słowa Kaina w The Executioner’s Song? To właśnie one pchnęły go wtedy do działania – słowa o tym, że zabije Sama i Casa... W tym odcinku mieliśmy jednak nie dość, że opuszczenie Sama i ostrzeżenie go, żeby się nie zbliżał, to jeszcze nieomal pożegnaliśmy Casa (dobra, nie powiem, żebym była szczęśliwa, kiedy po wbiciu Ostrza w coś nie zobaczyliśmy wiadomego światła). Dean stał się Kainem i nie widzę łatwego sposobu, by to zmienić. Przyznam, że nie widziałam jeszcze zapowiedzi finału i nie chcę go widzieć, bo będę z tym prawdodpodobnie bardzo do tyłu, ale bez czegoś na skalę naprawdę boską tu chyba nie da się obejść. Nie podejrzewam Boga o nagły powrót, choć oczywiście, cameo w Fan Fiction było pięknym ukłonem, acz chyba jednak tylko Chucka. Ostatnim razem, kiedy chciano się pozbyć kogoś o mocy boskiej, czyli wielkiego niewykorzystanego Godstiela, zwrócono się do Śmierci... Może i tym razem? Opcją jest wypuszczenie Lucyfera, ale to chyba mało prawdopodobne – dajcie bogowie. Bo powiem tak – jeśli załatwią to po prostu zdjęciem klątwy poprzez rzucenie zaklęcia przez Rowenę, to chyba strzelę focha. Do cholery, jeśli Charlie znalazła Księgę, mógł to zrobić i Kain. Kain, który raczej mógł znać potężnych czarowników czy potężne wiedźmy. A wydostanie Kodeksu Nadii z rąk Ludzi Pisma nie powinno mu nastręczać zbyt dużych problemów – o ile, rzecz jasna, już wtedy go mieli. Tak czy siak, jestem naprawdę ciekawa, w które miejsce nas ten odcinek zaprowadzi.
 
 Oj, jaka to dobra scena była.

Nie wiem też, gdzie zaprowadzi Sama, który jest już skrajnie zdesperowany, co gorsza, to widać. Jego rozmowa z Roweną udowodniła to, że młodszy Winchester naprawdę nie ma żadnego asa w rękawie, a to, że sfuszerował zabicie Crowleya, tym bardziej. Jak to ujął Król Piekieł – „poor form, even for you.” Nie ma najmniejszej władzy nad bratem, nie ma najmniejszej władzy nad osobą, która mogłaby mu pomóc tego brata uwolnić od klątwy, a żyje dlatego, że pozwolił mu na to demon. Plus, powiem Wam szczerze, że przeraża mnie fakt, iż Sam nie zdaje sobie sprawy z tego, że sam stał się potworem (pun intended). Podczas tej przemowy do Crowleya, kiedy powiedział mu, “you are a monster just like the rest of them”, ja naprawdę czekałam na to, że doda “like I am.” Sam jest w głębokim dole i sam się z niego nie wygrzebie.

 Sam w tym sezonie głównie ma taką przerażoną minę.

Castiel też raczej nie będzie pomocny, bo jak widać, nie jest już żadnym przeciwnikiem dla Deana. Mamy dokładnie tę samą sytuację co w The Executioner’s Song – jego moce nie działają na kogoś ze Znamieniem. Oczywiście, pozostaje jeszcze zagwozdka, jak te jego moce obecnie właściwie działają, bo jakkolwiek wcześniej mogłabym uznać, że ma problemy z racji tego, że nie napędza go jego własna Łaska, tu jednak Cas jest w pełni sobą. Minus skrzydła. Co mu się nagle stało z tym wskrzeszaniem? Czyżby jednak to, że odciął się od Niebios, wpływa na niego podobnie jak w Sezonie 5? Tylko że tam nie mógł nawet uzdrawiać (casus Bobby’ego), tutaj jego uzdrawiające moce nie działały zaledwie na Amelię...  Ech, czy naiwnością z mojej strony jest uznać, że może nam to kiedyś jeszcze wyjaśnią?

 Do jasnej cholery, czy Bunkier nie ma już żadnych zabezpieczeń? Przecież inaczej byle żul włamałby się do tego miejsca wieki temu.

No bo przecież inaczej raczej wskrzesiłby Cyrusa Styne’a, chłopca, którego zabicie ma jakoby świadczyć o upadku Deana. Nie zgadzam się. Jasne, chłopak się wyrodził, fakt. Tylko że sam fakt tego, że nie sprawiało mu to, póki co, przyjemności, nienawidził tego, co przed nim plus ewentualna chęć ucieczki raczej nie przekonują mnie, że byłby kimś innym. A dlaczego? Odpowiedź zawiera się w dwóch słowach: Sam Winchester. Historia Cyrusa to kopia historii Sama. A jak ta się toczy, wszyscy wiemy. W dodatku, nie bijcie, ale muszę to napisać – Monroe Styne bardzo przypomina mi Johna Winchestera. „This is your legacy.” No właśnie. 


Oj, patologiczna rodzinka próbuje zniszczyć Deana. Zły ruch.

O, Styne’owie. Jak już jesteśmy w temacie. Nienawidzę, kiedy scenarzyści to robią! Najpierw tworzy się legendę mitycznej wszechmocnej mrocznej rodziny, stojącej za wszelkimi niegodziwościami ostatnich stuleci, nawiązuje do jednej z najbardziej poruszających wyobraźnię opowieści, a potem wkłada się to wszystko do niszczarki. Styne’owie zachowują się banda idiotów – czy naprawdę nikt nie skojarzyłby zniknięcia chłopaka, który miał konflikt z Cyrusem? Nawet w mieście, które jest rządzone przez Styne’ów? To naprawdę pomaga w utrzymaniu sekretu! I to kretyńskie podduszanie torebką foliową. Jasne, prawdopodobnie nie zostawia śladów (specem nie jestem), tyle że chyba ciężko tutaj kogoś nie zabić. Nie wierzę w ulepszenie techniki poprzez doświadczenie, bo każdy ma inną pojemność płuc  i to jest metoda prób i błędów. Argh. Naprawdę, cud, że oni się uchowali przez te stulecia!
 Ślinię się jak bernardyn. Crowley wreszcie jako ZŁO.

Cieszy mnie jednak jedna rzecz. Zresztą, co tam cieszy, oglądam scenę cały czas. Crowley znowu pokazał pazury i mam nadzieję, że mu to nie przejdzie. Wprawdzie przy jego pierwszym pojawieniu się, w głowie mej pojawiło się klasyczne WTF, bo Crowley nie je, jak już kiedyś oznajmiał Rowenie. No, chyba że była to część pozyskania zaufania chłopca za barem. Swoją ścieżką, zaczynam kombinować chyba lepiej niż scenarzyści, bo jak zobaczyłam tabliczkę z imieniem Seth, oczyma duszy mojej ujrzałam wiadomego boga i możliwy alians. No cóż, niezupełnie. Natomiast scena z Samem... Matko Boska Sheppardowska, jest cudowna. Wreszcie też wiemy, czemu Crowley był taką miękką dżdżownicą przez cały sezon. Oczywiście, nadal nie ma to zbyt wielkiego sensu, ale przynajmniej pokusili się o wyjaśnienie. Oczekuję teraz zemsty w całej królewskiej rozciągłości i mam nadzieję, że obejmie zejście Roweny w dramatycznych okolicznościach. Owszem, ostatnie dwa odcinki z nią były niezłe, ale dziękuję, wystarczy. Proszę o tę rzeczywiście niesamowitą kobiecą postać, może być nią nieustannie Jody Mills. Ale wiecie co... Wreszcie sobie przypomnieli, że Crowley jest pirokinetykiem... Przepraszam, moment fangirlowy. Ciekawe też, dlaczego ten hexbag nie mógł zabić Crowleya... choć prawdopodobnie ma to wiele wspólnego z faktem bycia zasilanym miliardami dusz piekielnych. Ach, w dodatku był to pierwszy raz, w którym to oczy Marka Shepparda zabłysnęły na czerwono. I w ogóle ten demoni dym się z nich unoszący... O pani i bogini...
 To zdjęcie łamie mi już serce.

Nie jestem zatem zbyt szczęśliwa, że finału raczej nie obejrzę w czwartek. Chcę, chcę i chcę tego już zaraz! Jednocześnie jednak wkurza mnie, że mam taką reakcję dopiero pod koniec sezonu. Bo taką postawę powinnam reprezentować przez cały czas... Pora na zmianę showrunnera?

Supernatural 10x22 The Prisoner, scen. A. Dabb, reż. T. J. Wright, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.

wtorek, 12 maja 2015

Monotematycznie: kto może pomóc Crowley'owi?



Wychodzi na to, że jak jestem najbardziej zajęta i pracuję po 11 godzin na dobę, mój mózg jest najbardziej produktywny. Zastanawiałam się nad tą osobą, którą Crowley chce wezwać do pomocy i... co, jeśli jest nią Castiel? Bo opis odcinka wspomina o tym „starym wrogu”... A jeżeli ktoś jest starym wrogiem Crowleya, to zazwyczaj już nie żyje albo jest nieosiągalny.


Lucyfer – siedzi w Klatce. Crowley wie, gdzie, poza tym nigdy by go raczej z tej Klatki nie wypuścił. Aż tak mimo wszystko nie zgłupiał.

Meg – nie żyje. Padła zresztą z rąk naszego ulubionego Króla.

Dick Roman – zszedł był w dramatycznych okolicznościach przyrody.

Abaddon – sam był świadkiem tego, jak Dean ją zaszlachtował.

Winchesterowie – Crowley doskonale wie, gdzie chłopcy są.

Oczywiście, o ile twórcy nie wyczarują jakiegoś daemon/deus/homo ex machina, to powiedzmy sobie szczerze – z osób, z którymi Crowley się nie lubi, a które sobie radośnie człapią po tym łez padole, zostaje Castiel. Który – dodajmy – wisi Królowi przysługę...


Crowley może nie być w stanie go zlokalizować, bo ostatnio o jego pozycji donosił mu nieodżałowany Guthrie. Czyżby czyżyk? To miałoby głęboki sens... 


sobota, 9 maja 2015

I sprawa się rypła!

Nie będę się cieszyć, bo w sumie nie ma z czego. Zdebilenie głównych i drugoplanowych bohaterów sięgnęło szczytów i jeśli jedyną przytomną osobą w towarzystwie jest Dean, będący cały czas pod wpływem Znamienia, a jedyną osobą, która mnie szczerze bawi, jest Rowena, znaczy – gorze nam! Panie Michale, wstawaj, ojczyzna w potrzebie! Ericu Kripke, wracaj, zanim wszystko do reszty spi... zepsują!


 Banda osłów i Rowena.

Na początek: tytułowa rodzina Styne’ów. Nie, nie i jeszcze raz nie. Owszem, przyznaję, podobał mi się wątek rodziny zajmującej się Złem, koniecznie przez duże Z, i to od tysiącleci. Czerpiąca swoją moc z mrocznej Księgi Przeklętych. Tyle że oczywiście nie można było stworzyć jakiejś mrocznej rodzinki i nie dać jej korzeni w tradycji. Połączenie jej z Frankensteinami ma sens  o tyle, że wyjaśnia szalone eksperymenty. I nic poza tym. Carver krąży po temacie mrocznych rodzin trzymających władzę (dobrze, że nie grup) od czasów Bloodlines i ni cholery nie widzi, że to się naprawdę nie sprawdza. Nie w tak rozbudowanym już świecie. To miało sens na etapie wcześniejszych odcinków, teraz absolutnie nie. No chyba że mroczne rodziny siedziały w Europie, bo jak wiadomo, poza Szkocją nic nie istnieje. Znaczy w sumie do niedawna nie istniało. Tak więc mieliśmy rodzinę, która po pierwsze morduje jak chce, po drugie jest tak wzmocniona eksperymentami i nikt nigdy na to nie wpadł? Jasne, rozumiem, zasada „żadnych świadków” działa, ale nie wierzę, że nikt nigdy nie połączył kropek, zwłaszcza jeśli chodzi o Ludzi Pisma. Nie. Wprowadzenie czegoś takiego na tym etapie kupy się nie trzyma. Zwłaszcza, że mówimy o rodzinie, która pomogła choćby dojść do władzy Hitlerowi. Dziękuję i przepraszam.

 Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego unieruchomili mu tylko jedną rękę?

I w tym wszystkim ta radosna rodzinka nie może znaleźć naszej „ulubionej” Charlie (osoby będące teraz w żałobie skreślają cudzysłów). Która nie dość, że jest nerdem, co – jak już wcześniej wspominałam – łykam bez problemu, to jeszcze opanowała zacieranie śladów do tego stopnia, że rodzinka stojąca za zamachami na WTC i krachem w latach 30. nie jest w stanie jej wytropić. Bogowie, litości! Jednak – i piszę to niechętnie – Charlie w tym odcinku również uległa nagłemu zdebileniu. Nie mówię już o ukrywaniu wszystkiego przed Deanem, bo to dosyć naturalne, plus to debilny pomysł Sama, choć ktoś, kto zapoznał się z przygodami braci z nieco bardziej obiektywnego źródła informacji, jakim są książki Chucka, powinien chyba wiedzieć, jak to się wszystko skończy. 
 
 O, nawet ma te książki na kompie...

Nie mówię też o radosnym przekomarzaniu się z Roweną, bo ja pewnie nie byłabym w stanie zachować spokoju i walnęłabym wiedźmę w łeb raz a dobrze czymś ciężkim. Ale to Charlie, więc nawet cierpliwość posiada przewyższającą ludzkie standardy. 
 

Nerd i wiedźma. W sumie podobała mi się ta wymiana zdań.
 
Ale moment, w którym kolejna dotknięta klątwą 10 sezonu osoba wykazuje się zdebileniem na poziomie przeciwników drużyny A i wieje z miejsca bezpiecznego, gdzie znajduje się pod opieką anioła (tak, wiem, że to Castiel, ale lepszy rydz niż nic), klasycznie do motelu, żeby sobie dokończyć badania, wiedząc, że cały czas ma na karku rodzinę Styne’ów, jest momentem, w którym człowiek już wie, jak się to wszystko skończy. Ach, czy wspomniałam jeszcze o jakże uroczym aliasie, pod jakim zameldowała się Charlie? Carrie Asimov, yeah right. Tym odcinkiem scenarzyści utwierdzili mnie w zdaniu, że są autoreczkami. A przynajmniej ta dwójka – kto Bucknerowi i Ross-Leming dał do napisania ten odcinek, do cholery! Charlie jest zajebista, bo jest zajebista. Bo tak piszemy. Bo skacze po dachach pociągów. Bo zdobyła Księgę, której rodzina Styne’ów znaleźć nie może, mimo że dysponuje zaklęciami mogącymi ją zlokalizować. Bo nauczyła się władać bronią tak, że jest w stanie zaciąć kogoś w rękę, by wytrącić mu broń. Bo... Bo jest na tyle głupia, by zwiać z danymi, które są cholernie istotne i zaszyć się w ciemnej d..., a potem zamiast uciec (nie wierzę, że ten motelowy pokój miał jeno jedno okno), zamyka się w łazience i czeka z maleńkim ostrzem na zabójcę... Tak, wiem, potrzebowała czasu, by skopiować dane. A teraz powiedzcie mi, jak chłopaki te dane wydobędą? Znowu dostaną e-mail zza grobu z informacjami? Jak w przypadku końcówki sezonu 8 i Kevina? Tyle że Kevin miał mocno rozwiniętą paranoję! Jak rozumiem, Charlie też. I zapomnieliśmy o tym wspomnieć, bo przecież to Charlie, więc wszystko, co robi, jest doskonałe. No przynajmniej tyle, że tym razem nie do końca. Nie zaskoczyła mnie jej śmierć, mam tylko nadzieję, że Castiel nagle nie okaże się być w stanie ją wskrzesić... Po tym, jak nie mógł tego zrobić z Amelią... Nie powiem, że tańczę radośnie na grobach mych wrogów po tej scenie, bo wolałabym, żeby Charlie zginęła sensownie albo najlepiej w ogóle, po prostu zniknęła z pola rażenia, ale proszę jej nie wracać. Nie po tym jak zginęło bez sensu w tym sezonie już trochę postaci, którym to wskrzeszenie by się przydało.

 Wychodzi na to, że Sam był straumatyzowany na ten widok, bo Charlie ma koszulkę z klaunem.

Nie bez powodu przywołałam tutaj wcześniej Kevina. Jego śmierć w sezonie 9 też była tym, co zdrowo kopnęło Deana, tak będzie teraz i ze śmiercią Charlie. Plus, Dean właśnie się przekonał, że jego własny braciszek i najlepszy przyjaciel robili go wręcz konkursowo w balona przez ostatnie kilka tygodni. Po tym, jak on sam przestał ukrywać cokolwiek i wyznał wszystko. Szczerze mówiąc, to jestem zaskoczona, że starszy Winchester w ogóle sam nie doszedł do wszystkiego na własną rękę, bo z Sama taki konspirator jak z koziej dupy trąba, o Aniele Pana nie wspominając. Przewiduję foch na potęgę albo odcięcie się od kochanych przyjaciół i rodzinki, co w tym przypadku będzie totalnie zrozumiałe. Naprawdę, po raz pierwszy zrozumiem Angst któregokolwiek Winchestera.

 Sam zapewne doskonale rozumie w tym momencie Crowleya.

O Samie i Casie nie chce mi się nawet gadać, bo naprawdę nie wiem, który z nich jest głupszy. Powiem tak, jeśli w tym festiwalu głupoty najbardziej bawi mnie Rowena i jej kąśliwe uwagi, to jest naprawdę źle. Swoją ścieżką, nawet jej knowania nie umocniły mnie tak bardzo w przekonaniu, że Crowley jest jej nieodrodnym synem, jak te jej uwagi. Tyle że takie uwagi zwykł wygłaszać właśnie tenże,, a Król również w tym odcinku nie robi nic. A, przepraszam, gra w rzutki i rozmawia z chomikiem. Oraz morduje podwładnych. Naprawdę? Jedyne, co mnie ciekawi, to osoba, którą polecił znaleźć. Kogoś z Wielkiego Kowenu? To chyba ma największy sens, bo wszyscy inni, którzy są wysoko ustawionymi graczami, już dawno nie żyją. Zwłaszcza jeśli mieli niewątpliwego pecha skrzyżować anielskie ostrze z Królem Piekła, a w zapowiedzi odcinka było coś o „starym przeciwniku”. 

 Zaczynam mieć nadzieję na to, że Crowleya jednak wykończą. Nie mam siły oglądać już jego powolnego staczania się na dno den. Choć może to część planu. Dajcie bogowie.

Powiem szczerze, że wychodzi na to, że to jedyna rzecz, która mnie naprawdę interesuje. Bo katastrofalne ujawnienie tajemnicy było do przewidzenia. Wściekły Dean jest do przewidzenia. Dean pod wpływem Znamienia jest do przewidzenia. Głupota Sama i Casa jest do przewidzenia. Rowenowa chęć zemsty jest do przewidzenia. Tylko tej cudownej współpracy między braćmi ze środka sezonu tak bardzo mi żal...

 Tyle dni uwięzienia, a manicure i make-up doskonałe.

Supernatural 10x21 Dark Dynasty, scen. E. Ross-Leming i B. Buckner, reż. R. Singer, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.