sobota, 25 marca 2023

Ach, te małe miasteczka!

Marcin Mortka jest bez wątpienia tytanem pracy. Co kilka miesięcy wychodzą kolejne odsłony jego cykli fantasy, a do tego przecież jeszcze tłumaczy! Jako autor od lat eksperymentuje z różnymi gatunkami i tak, dowiedziałam się dość nieoczekiwanie, że ma w swoim literackim dorobku również horror, a konkretnie nawet dwie powieści, tworzące całość: Miasteczko Nonstead oraz Hellware. Już nieraz wspominałam tutaj, że opowieści straszliwe po prostu uwielbiam, dlatego też – pamiętając, iż powieści Mortki całkiem lubię – już na starcie byłam nastawiona całkiem optymistycznie.

Bohaterem Miasteczka Nonstead jest Nathaniel McCarnish, przybywający do tytułowej miejscowości pozornie bez celu, ot tak – wszak przeżył tam kilka najlepszych dni swojego życia wraz ze swoją dziewczyną, Fioną. Fiona od niego jednak odeszła, więc nasz młody Anglik postanawia powrócić do Nonstead, by przywołać tamte wspomnienia. Ucieka też niejako przed swoim agentem, który nachalnie próbuje zmusić go do napisania drugiej części wielkiego bestselleru, Szeptów, antologii opowiadań grozy. Nathan nie do końca potrafi przed sobą przyznać, dlaczego właściwie tak broni się przed kolejną książką, ale jedno jest pewne – w miasteczku nie zabraknie mu roboty, jeśli chce się skoncentrować na czymś innym. Zaprzyjaźnia się z lokalnym drwalem Skinnerem oraz Anną, miejscową nauczycielką, i już wkrótce przekonuje się, że czasami rzeczywistość przerasta każdą fikcję. Czy jednak rozmaite rzeczy w Nonstead i w okolicy dzieją się same z siebie, czy ktoś nimi steruje?

I tak, Nathanowi i Skinnerowi może się wydawać, że poznali odpowiedzi na swoje pytania i rozwiązali swoje osobiste zagadki, jednak gdy pisarz nagle odzyskuje pamięć i kontrolę nad sobą, stojąc za barem w obskurnym barze pośrodku niczego, oczywistym staje się, że nic tu nie gra. Coś wpłynęło na jego umysł, otumaniło, „zaprogramowało” fałszywe wspomnienia. Wszystkie tropy wydają się znowu prowadzić do Nonstead, więc ponowna wycieczka do małego miasta wydaje się kolejnym oczywistym posunięciem. Pomijając już to, że zna rozmaite lokalne układy, przecież ma tam przyjaciół! Jednak nawet Skinner wydaje się co najmniej dziwny, a i inni mieszkańcy czasem robią coś totalnie sprzecznego ze zdrowym rozsądkiem. Dojście do sedna sprawy nie będzie zatem łatwe... ale czy da się to w ogóle rozplątać?

Olbrzymim atutem Miasteczka Nonstead jest klimat – to niesamowity obraz codzienności, w którą wkraczają elementy nadprzyrodzone, a ich rola i zamiary wcale nie są takie oczywiste. Bohaterowie wydają się kręcić bez celu w poszukiwaniu odpowiedzi, będących tak naprawdę w zasięgu ręki – a może to tylko czytelnikowi się tak wydaje? Wszyscy mają swoje sensowne motywacje, wszyscy odgrywają swoje role w dramacie, którego sprawca i autor obserwuje ich z nieukrywaną, sadystyczną przyjemnością.

Nie inaczej jest w przypadku Hellware, choć szczerze mówiąc, pierwsza część mogłaby spokojnie obyć się bez dopowiedzenia, pozostając zamkniętą całością, bo mimo  iż główny wątek kontynuacji bardzo naturalnie wynika z poprzedniej powieści, to jednak ma kompletnie inny klimat. Tu już źródło zagrożenia nie jest zagadką, problemem staje się unieszkodliwienie go tak, by nie skrzywdzić żadnej niewinnej, zaplątanej w to wszystko istoty. Przy okazji, Hellware jest kolejną odsłoną motywu autora tworzącego coś więcej niż tylko własny świat, a ja nie przypadam za tym poziomem "meta". Napisano to jednak bardzo solidnie i czyta się dobrze.Hellware, choć szczerze mówiąc, pierwsza część mogłaby spokojnie obyć się bez dopowiedzenia, pozostając zamkniętą całością, bo mimo iż główny wątek kontynuacji bardzo naturalnie wynika z poprzedniej powieści, to jednak ma kompletnie inny klimat. Tu już źródło zagrożenia nie jest zagadką, problemem staje się unieszkodliwienie go tak, by nie skrzywdzić żadnej niewinnej, zaplątanej w to wszystko istoty. Przy okazji Hellware staje się kolejną odsłoną motywu autora tworzącego coś więcej niż tylko własny świat, a ja jednak nie przepadam za tym poziomem „meta”. Napisane to jednak bardzo solidnie i czyta się dobrze.

Sięgając po horror w wykonaniu Marcina Mortki wiedziałam, że istnieje duża szansa, iż się nie zawiodę, i rzeczywiście, obie książki to solidna porcja grozy, tej mniej krwawej, subtelniejszej, a przecież nie mniej przez to straszne. Jeśli macie ochotę na taką literaturę - zdecydowanie polecam!

Marcin Mortka, Miasteczko Nonstead, wyd. Videograf, Chorzów 2019.

Marcin Mortka, Hellware, wyd. Videograf, Chorzów 2019.

choć szczerze mówiąc, pierwsza część mogłaby spokojnie obyć się bez dopowiedzenia, pozostając zamkniętą całością, bo mimo iż główny wątek kontynuacji bardzo naturalnie wynika z poprzedniej powieści, to jednak ma kompletnie inny klimat. Tu już źródło zagrożenia nie jest zagadką, problemem staje się unieszkodliwienie go tak, by nie skrzywdzić żadnej niewinnej, zaplątanej w to wszystko istoty. Przy okazji Hellware staje się kolejną odsłoną motywu autora tworzącego coś więcej niż tylko własny świat, a ja jednak nie przepadam za tym poziomem „meta”. Napisane to jednak bardzo solidnie i czyta się dobrze.

Sięgając po horror w wykonaniu Marcina Mortki wiedziałam, że istnieje duża szansa, iż się nie zawiodę. I rzeczywiście, obie książki to solidna porcja grozy, tej mniej krwawej, subtelniejszej, a przecież nie mniej przez to strasznej. Jeśli macie ochotę na taką literaturę – zdecydowanie polecam!

Marcin Mortka, Miasteczko Nonstead, wyd. Videograf, Chorzów 2019.

Marcin Mortka, Hellware, wyd. Videograf, Chorzów 2019.

Sięgając po horror w wykonaniu Marcina Mortki wiedziałam, że istnieje duża szansa, iż się nie zawiodę. I rzeczywiście, obie książki to solidna porcja grozy, tej mniej krwawej, subtelniejszej, a przecież nie mniej przez to strasznej. Jeśli macie ochotę na taką literaturę – zdecydowanie polecam!

Marcin Mortka, Miasteczko Nonstead, wyd. Videograf, Chorzów 2019.

Marcin Mortka, Hellware, wyd. Videograf, Chorzów 2019.

niedziela, 12 marca 2023

Rural fantasy

Urban fantasy, jak sama nazwa wskazuje, jest głównie urban, akcja powieści z tego gatunku rozgrywa się raczej na terenie rozmaitych miast, które najczęściej posiadają magiczne enklawy – tak jak choćby w przypadku Wilczej Jagody Magdaleny Kubasiewicz czy Thornu Anety Jadowskiej, a także wielu wielu innych. Jednak przecież magiczne przygody mogą rozgrywać się również na wsi – w końcu cóż bardziej naturalnego od wiejskiej mądrej baby, zaklinaczki, szeptuchy...

Chociaż idealną liczbą do utworzenia sabatu wydaje się trójka, czwarta wiedźma na doczepkę to wszak nic złego, jeśli dysponuje odpowiednią mocą! Taką dosyć nieoczekiwaną kombinację tworzą cztery panie z Dechowic: Lucyna, Elżbieta, Mirka i Michalina. Na pierwszy rzut oka wydają się zwyczajnymi mieszkankami miejscowości, gdzie ptaki zawracają ,a asfalt na noc zwijają. Mają rodziny, a jeśli nie dysponują pomocnymi wnukami, to przynajmniej przydatnymi szwagrami, z którymi można nie tylko pić przy oblężeniu Sewastopola. Część wprawdzie wydaje się specyficzna, a w dodatku nieco terroryzuje okolice, ale w końcu kogo nie przeraża teściowa, gdy zjawia się na progu bez zapowiedzi, cała zaaferowana. A że w pobliżu rozgrywa się dużo interesujących wydarzeń... No cóż, przecież to normalne, że w lecie much jest od groma i ciut ciut, i wcale nie ma to nic wspólnego z plagami egipskimi! Pożar i nieoczekiwane gangsterskie wizyty w tym samym czasie, kiedy w okolicy odbywa się zlot miłośniczek medycyny naturalnej? No bywa, w końcu wiosny mamy teraz bardziej suche niż onegdaj...

Przygody czterech wiedźm z założenia miały być zabawną, swojską odpowiedzią na coraz bardziej popularne, wspomniane już urban fantasy, ale tutaj jedna rzecz autorowi wyjątkowo nie wyszła – chodzi mi o ową zabawność. Ilekroć tekst ma być leciutki i dowcipny, nudzi do granic możliwości (Muchostwórca). Przyznam, że w pewnym momencie chciałam już książkę odłożyć, ale postanowiłam jej dać jeszcze jedną szansę. I bardzo dobrze, bo w przypadku potraktowania tematu poważnie jest bardzo dobrze (Dwieście lat, niech żyje nam!). Jeśli przejdziemy do porządku dziennego nad owymi niespecjalnie śmiesznymi wstawkami, pomysły i sam obraz współczesnej wsi okazują się naprawdę zacne. Podobają mi się zwłaszcza postaci drugoplanowe, na czele z Irkiem i Antkiem, a także walniętym Jankiem, które wprowadzają elementy komiczne w sposób absolutnie niewymuszony, zupełnie naturalny. Jeśli autor zrezygnuje z „uwędrowyczowywania” przygód wiedźmiego kwartetu, a powstanie kolejna część jego przygód, sięgnę po nią z dużą przyjemnością.

Piotr Jankowski, Wiedźmy z Dechowic, wyd. Initium, Kraków 2022.