OK, rozumiem, chwilowo mamy impas, jeśli chodzi o Znamię, Castiel
nie ma co robić, łapmy się zatem za Crowleya. I mamusię. A ponieważ nie
jesteśmy w stanie tym koszmarkiem wypełnić całego odcinka, dorzućmy go jako
bonus do klasycznego Potwora Tygodnia. I wilk będzie syty, i owca cała. Przykro
mi, szanowni państwo scenarzyści... tego, co wyszło, nie dało się po prostu
oglądać. Rozumiem, spałam dzisiaj jakieś 5 godzin, ale jeśli ja się łapię na
tym, że ziewam jak smok przy oglądaniu Supernaturala,
jest źle, prawie tak źle, jak w przypadku Bloodlines.
Dokładnie taką minę miałam przez cały ten odcinek.
Podzielenie czasu antenowego między Rowenę, Olivette i
chłopaków zmagających się z zagwozdką w Kościele zaowocowało tym, że wątek
potwora tygodnia, który mógł być całkiem zacny, został potraktowany skrajnie po
łebkach. Właściwie niewiele w nim jakiegokolwiek dochodzenia ze strony Sama i
Deana, mamy za to całe mnóstwo koszmarnych i dętych rozmów dwóch zakonnic –
naprawdę, toż to w Shreku zapowiadało
się lepiej, w dodatku Osioł miał zrobić jajecznicę! Ach, te nieszczęsne
zdradzone przez mężczyzn serduszka... Od początku wiało mi tragedią w stylu
„szlachcianka chciała z tym niewłaściwym, więc ją ociec do klasztoru
wysłali...”, w dodatku te przebitki na szesnastowieczną Florencję były dosyć
znaczące – nie robi się takich rzeczy w tym serialu, jeśli nie ma to jakiegoś
uzasadnienia fabularnego. Oczywiście, same w sobie były absolutnie przepiękne,
to światło i takie jakieś „miękkie ujęcia” w stylu renesansowych mistrzów, ale
był to absolutny i bezwarunkowy spoiler. I tak mówiąc szczerze, siakioś ten
duch bez sensu postępował – tyle czasu był uczepiony obrazu, a działać zaczął
dopiero w momencie, kiedy zjawił się w Stanach Zjednoczonych? Ech... W dodatku,
o ile dobrze pomnę, supernaturalowe duchy w większości jednak trzymały się
konkretnego powodu do działania – w tym przypadku jasne, była to niewierność
potencjalnego mężczyzny. Tylko dlaczego nasza urocza duszyca Isabella w pewnym
momencie postanawia raczej opętać i ukarać księdza, który dał rozgrzeszenie przyznającemu
się do sypiania ze wszystkim, co popadnie, Deanowi? Dotychczas jakoś jej to nie
przeszkadzało, wolała zajmować się raczej osobami, które to cudzołóstwo
popełniały... Imperatyw opkowy, bo inaczej zostałoby w cholerę czasu do końca
odcinka, a ile można pokazywać Rowenę i Olivette? Wolę sobie myśleć, że chłopcy
są w jakiś sposób zabezpieczeni przez opętaniem przez ducha, podobnie jak
tatuaż chroni ich przed opętaniem przez demona, tylko... Tylko dlaczego nigdy
nie ma o tym ani słowa? Totalnie i absolutnie bez sensu.
Scenka jak u Leonarda...
Winchesterowie też raczej snują się po ekranie, tym razem
etatową rolę męczennika na twarzy i duszy przejął Dean, tak padło. I tego, do
cholery, nie rozumiem. Jeszcze w Halt
& Catch Fire starszy Winchester dumnie oznajmia, że będzie walczył do
końca, tymczasem już w następnym odcinku zaczyna sygnalizować, że coś jest nie
tak – OK, w tym przypadku byłam w stanie to przełknąć, był tuż przed walką z
Kainem, w której raczej miał sporą szansę polec na placu boju. Ale to, co
dzieje się od dwóch odcinków, ta jakaś ogólna rezygnacja, jest znowu z czterech
liter napisana! Teraz to Sam klepie bez końca to, że dadzą sobie radę, bo
zawsze coś wymyślą. Zapętlili się, i – co gorsza – końca nie widać. W dodatku
jest to takie bicie piany, bez sensu, bez szans na rozstrzygnięcie. Rozumiem,
że będzie tak do końca sezonu, kiedy to objawi się jakaś tajemnicza księga,
której przez setki lat nie potrafił odnaleźć Kain albo inny tajemniczy rytuał,
który z odwłoka wyciągnie Crowley albo Rowena, bo przecież oni na pewno wiedzą
coś, czego Pierwszy Zabójca nie mógł się dowiedzieć przez taki szmat czasu...
*wzdech* Albo Metatron, o którym mi ostatnio Aletheiafelinea musiała przypominać,
bo staram się usilnie nie myśleć o głównym wątku, zdecyduje się wreszcie mówić.
Nie mogę, po prostu nie mogę...
W sumie dawno nie mieliśmy nic do czynienia z kościołem.
Szczerze mówiąc, miałam przy tym odcinku wrażenie, że mam do
czynienia z kiepsko napisanym fanfikiem, w którym korzysta się z tego
wykreowanego świata i leci po ogólnikach, bo jakoś napisać to trzeba, ale
autorowi talentu zabrakło. Chłopcy są schematyczni, wykorzystuje się te
najbardziej charakterystyczne ich cechy, by podkreślić, że to na pewno ta
postać, a wszystko to tak bardzo kłóci się z tym, co się ostatnio dzieje, że aż
zęby bolą. Jasne, Dean jest babiarzem i nawet na zakonnicy oko zawiesi, nie będzie
też żywcem wiedział, co ze sobą zrobić przed Najświętszym Sakramentem, więc skinie
głową, ale to wszystko jest takie bardzo wymuszone... To mi zresztą przypomina,
jak kiedyś napisałam sucharowego fanfika, jak to Anioł Pański w postaci
Castiela ni cholery nie wiedział, co zrobić ze sobą w Kościele i nie wiedział,
kim jest niejaki Wojtyła. Tak, to ten poziom. Kiepski. Jednocześnie jednak mamy
w gruncie rzeczy głębsze momenty, jak ten, gdy Dean oznajmia księdzu „I believe there is a God, but I’m not sure
if he still believes in us.” Tak jak ten, w którym zaskakuje go prostota
pokuty... Również rozmowa z zakonnicą w pewnym momencie zaczęła być nieco
bardziej poważna. Nie wiem, może do tego ffa dorwało się dwoje autorów, ale
redakcji, nawet najmniejszej, ewidentnie zabrakło. Oh wait, było dwóch
scenarzystów. No kurde, widać.
Tak bardzo nie mogą się zdecydować, jaki ten Dean ma być...
Co do Crowleya i Roweny, to ja już nie mam siły. Dlaczego,
na bogów, dlaczego całe zakichane Piekło wie, że ta pani to mamusia szanownego
Króla i nie dość, że przez setki lat przechodzi klimakterium, to jeszcze trzyma
synka na bardzo krótkiej smyczy!!! Te występy Roweny na początku odcinka były
tak bardzo melodramatyczne, że czekałam tylko, aż w tle pojawią się alpejskie
łąki i inne takie... Poza tym boli mnie to, że ona ewidentnie jest po prostu
głupia – albo się naprawdę nieźle maskuje. Rozumiem, że łapę na Olivette i tym
artefakcie, o którym mowa, mogła chcieć położyć od dawna, jednak dała się
poznać raz jeszcze po prostu jako okrutna idiotka. Jeśli Kowen rzeczywiście od
dawna tak bardzo osłabł, to nie wierzę, że ona by o tym nie wiedziała, z całym
zasobem magii, jaki ma do dyspozycji. Strasznie to, moim zdaniem, naciągane. Z
drugiej strony, fakt jest faktem, że może być po prostu małą tchórzliwą gnidą,
która wysunęła łepek z nory dopiero wtedy, kiedy poczuła siłę za sobą. A co by
nie powiedzieć o Crowleyu, wciąż tą siłą jest. Mamy więc teksty o najgorszym z
najgorszych i jego oddanej mamusi... Ratujcie!
Yhmmm, Wielki Kowen zostaje wprowadzony i właściwie od razu miotnięty w kąt. Dziękujemy bardzo. Mam tylko nadzieję, że wiedźmy będą chciały się zemścić za Olivette. Btw, Teryl Rothery <3
Swoją ścieżką, zauważyliście, z jaką pogardą Olivette odnosi
się do Roweny, która miałaby jakoby „zadawać się z demonami”? Chociaż w pierwszych
sezonach wiedźmy były głównie powiązane z demonami (Malleus Maleficarum czy It’s
a Great Pumpkin, Sam Winchester), to potem zaczęło się to powoli odsuwać i
całkiem mi się takie uzupełnienie mitologii podoba! Ciekawa jestem, czy będzie
nam dane w tym sezonie dowiedzieć się, skąd bierze się wiedźmia potęga i magia.
Ale wracając do naszych baranów, popchnięcie akcji w stronę
Ludzi Pisma i pewnego bunkra sprawiło, że wyjątkowo miałam okazję powtórzyć za
Roweną: „The Winchesters? Again with the
Winchesters. Perpetually the Winchesters.” Noż do diabła, ileż można?
Ponadto, jeśli Bunkrów na świecie jest kilka, znaczyłoby to, że nie wszyscy MoL
zostali zniszczeni przez Abaddon. A jeśli nie zostali, to dlaczego nie ruszyli
swoich szlachetnych czterech liter i nie udali się objąć dziedzictwa w Nowym
Świecie? Jeśli nie dostaniemy wiążących odpowiedzi na te – jakże proste i
oczywiste pytania, które się nasuwają – będzie to, niestety, kolejny smutny
dowód na to, że Carver nie potrafi myśleć do przodu o więcej niż jeden sezon.
Oczywiście, mam nadzieję, że będę zmuszona to odszczekać, ale póki co, wcale
się na to nie zanosi...
Crowley jest takim chomiczkiem. Lata bez sensu i w kółko.
Kręcę głową z takim ogólnym niesmakiem, mówiąc szczerze. Tak
bardzo to było nijakie. Czy ja mogę prosić o przyzwoity odcinek głównowątkowy,
który nie będzie ratowany przez guest stara, zresztą zmarnowanego bezsensownym
ubiciem? Tak mało trzeba mi na ziemi...
PS: „The point of a demon possessing a living
thing is to possess a living thing.” Naprawdę, chłopcy? A pamiętacie
o swoim pierwszym demonie, którego celem istnienia były katastrofy lotnicze?
Supernatural, 10x16
Paint It Black,
scen. B. Buckner i E. Ross-Leming, reż. J. F. Showalter, wyst. J.
Padalecki, J. Ackles, M. Sheppard, R. Connell i inni.