No i stało się. To, czego spodziewaliśmy się praktycznie od
momentu, kiedy Dean otworzył swoje mroczne oczęta, właśnie się dokonało.
Szkoda, bo w ostatnim odcinku dobrze żarło, ale, szczerze mówiąc, to nie jest
tak, że zostałam zaskoczona. Tym, co mnie przyjemnie zdziwiło, był fakt, że mój
ukochany serial najwyraźniej wraca do formy.
Wbrew moim obawom, główny wątek odcinka wcale nie był nudną kopią poprzedniej próby uleczenia pewnego demona.
Główny wątek odcinka, jak już było powiedziane, nie był
specjalnie odkrywczy, ale jego wykonanie... znakomite! Podobnie jak w przypadku
Marka Shepparda, który wreszcie miał okazję „się wygrać” w finale ósmego
sezonu, tak i Jensen dostał tutaj niełatwe zadanie przekazania wszystkiego
twarzą i głosem. Wywiązał się z tego absolutnie rewelacyjnie i kiedy widziałam,
jak nim miota, naprawdę wiedziałam, że coś się dzieje, nie dopuszczałam
możliwości udawania, bo to wszystko wydawało się definitywnie zbyt realne. Duże
brawa dla Jensena, tym większe, że przecież był również reżyserem tego odcinka,
a więc roboty, mówiąc subtelnie, miał huk! Każdy ruch Demonicznego Deana, każdy
jego ruch był tak znajomy, a jednocześnie tak bardzo obcy. Bezbłędnie również
wygłaszał wszystkie te rzeczy, których Dean nigdy przecież nie powiedziałby
swojemu bratu, rzeczy, które może tam gdzieś zawszze w nim tkwiły, ale lojalny
starszy brat nigdy nie pozwalał im wypłynąć na powierzchnię. Z drugiej strony
od samego początku serialu słyszymy słowa „
Demony
kłamią”. Pozostaje pytanie, czy to naprawdę było kłamstwo? Bo podstawy
przecież miało wspaniale prawdziwe.
Zasadniczo jestem zarówno fanką Jareda, jak i Sam!Girl, ale Jensen mnie całkowicie kupił tym odcinkiem.
Trochę się w związku z tym boję, że doskonale zdający sobie
z tego sprawę Sam będzie miał powód, by tym razem wykazać się pewnymi cechami
osobowości swojego brata, czyli zdecydowaną niechęcią do samego siebie i swoich
wyczynów. Tym bardziej, że dowiedzieliśmy się nareszcie, czym była ta drobna
sprawa, o której przy okazji nieudanego zlecenia wspominał Demonicznemu Deanowi
Crowley. Nie powiem, bym się nie spodziewała, że młodszy Winchester będzie miał
z tym coś wspólnego, ale to, że on był osobą, która Lestera na Rozdroża
zaprowadzi, wręczy mu kartkę i każe przywołać demona, mnie zaskoczyło (i
jednocześnie trochę rozbawiło, kiedy chował się po krzakach; nie sądzę, by
demony polegały na zmyśle wzroku, kiedy zjawiają się na ziemi). Za jego sprawą
niewinny (choć palantowaty) facet sprzedał duszę i pewnym pocieszeniem jest tu
fakt, że cały pakt nie doszedł do skutku za sprawą jego brata, demona.
Wprawdzie Lester był co najmniej dupkiem, ale wykorzystanie cywila... Wow.
Wreszcie dostaliśmy bowiem sensowne nawiązanie do hasła z
zapowiedzi sezonu –
„Kto jest prawdziwym
potworem?”. Jak mówi Demoniczny Dean bratu „
linia, która oddzielała nas od rzeczy, na które polowaliśmy, nie jest
już tak wyraźna jak przedtem.” Od sezonu czwartego wiemy, że zdesperowany
Sam jest w stanie posunąć się do rzeczy zdecydowanie niemoralnych (Cindy
McClellan, anyone?), a jego bezduszna wersja była częścią jego osobowości, ale
tutaj Sam nie ma już wymówek – podjął decyzję narażenia cywila będąc w pełni
sprawny umysłowo i – powiedzmy sobie szczerze – nie była to sprawa ocalenia
świata. Choć z drugiej strony, Dean jest dla niego całym światem. By spróbować
dotrzeć do brata, Sam nie waha się nie tylko przed torturowaniem demonów (kto
by go w sumie za to winił?), wykorzysta wszystko, co wpadnie mu w ręce,
niezależnie od tego, jak. W tym kontekście to, że Dean, tak naprawdę będąc
potworem, ocalił duszę nieszczęśnika, którego Sam wystawił na pokuszenie, jest
co najmniej ironiczne.
Od razu przypomniało mi się stareńkie "I'm the one who gripped you tight and raised you from perdition."
Niestety, cała ta sytuacja plus chęć urżnięcia się na
zakończenie odcinka sprawia, że trochę się boję tego, co dostaniemy w
następnych epizodach. Jak to mówił Baltazar – „
Zapijanie trosk to raczej zwyczaj twojego brata, czyż nie?” i
trochę się tego obawiam, bo w zestawieniu z poczuciem winy, które u naszego
młodszego Winchestera bez wątpienia gdzieś tam siedzi (zawsze był wrażliwszy od
Deana), może to wywołać dosyć nieciekawe skutki. Które zresztą, bez wątpienia,
będą się zdrowo komponować z tym, co przeżywać będzie Dean. Oczywiście, może
mieć świadomość tego, że jego demoniczna wersja nie do końca była nim samym,
może mieć świadomość tego, że jego brat o tym wie, jednak wydarzyło się to, co
dla Deana jest zaprzeczeniem sensu jego istnienia. Jak zresztą mówił jeszcze
siedząc skrępowany w lochu, opiekowanie się Samem stanowi samo sedno jego
życia. Gdyby nie Castiel, gdyby ta niespodziewana interwencja anielska, zabiłby
brata, podobnie jak Kain zabił Abla. Wszyscy pamiętamy, że pierwszych braci
wywodzą się Winchesterowie. Wyczuwam zatem całe mnóstwo dramy i rozpaczliwych
rozmów w Impali, mam tylko nadzieję, że bracia nie będą nastawieni przeciwko
sobie, a spróbują przynajmniej trochę pomóc sobie nawzajem, tak dla odmiany.
Myślę, że jest na to dosyć spora szansa, w końcu, jak to powiedział Castiel,
„trzeba o wiele więcej niż próby zaciukania
Sama młotkiem, by ten odszedł od Deana.”
Anioły w Ameryce... Film drogi.
Kolejnym plusem tego odcinka jest również całkiem ciekawe
rozwiązanie problemu zanikającej Łaski Casa. Przyznaję, tego nie przewidziałam.
Zaoszczędzi to nam kolejnego źródła Angstu, jako że ani Castiel, ani Hannah nie
będą już zmuszeni do paktowania z Metatronem tudzież do świadomego zabójstwa
innego skrzydlatego. Mam nadzieję, że oszczędzi nam to również długich egzystencjalnych
rozmów w Pimpmobilu, a anioły wreszcie zajmą się czymś konkretnym, bo na razie
wyglada to na wątek drogi bez celu, a to da się oglądać tylko do pewnego
momentu! Czas na ruch w niebieskim interesie!
Król i jego tron. Fanki szaleją.
Piekło bowiem powoli pozornie wraca do normy. Po dwóch
odcinkach, w których oglądaliśmy Crowleya w barze, wreszcie dostaliśmy to, na
co tacy fani Króla jak ja, czekali od zawsze: obraz pana i władcy na jego
tronie, sprawującego rządy. Oczywiście, nie może być zbyt pięknie, bo oprócz
postabbadonowej opozycji mamy też demony dręczone dramatami egzystencjalnymi i
popełniające samobójstwa, a Crowley od czasu do czasu wspomina momenty spędzone
ze starszym Winchesterem, popadając w nienaturalne wręcz zamyślenie, ale idzie
ku lepszemu. Paradoksalnie, to chyba samobójczy akt jednego z poddanych skłonił
Króla do ruszenia się i zadziałania. Owszem, zadziałanie jest dosyć nietypowe,
bo pomoc Castielowi powinna się znaleźć baaaardzo daleko na jego liście
priorytetów, wszak jeszcze dwa sezony temu chciał go zmiażdżyć, ale w sumie
dosyć konsekwetne. Crowley nie wie, czy Demonicznego Deana można uleczyć, ale
doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Sam nie będzie w stanie zabić swojego
brata. Jedyna osoba, która może tego dokonać, to Castiel, ale Castiel w obecnym
stanie nie jest w stanie zrobić naprawdę nic, należy mu zatem pomóc. Swoją
drogą, przewrotna to nieco pomoc, bo będzie miał ewentualnie możliwość zabić
swojego przyjaciela i najlepszego towarzysza, ale cóż... „
Czego się spodziewasz, jak współpracujesz z demonem.” A powiedzmy sobie szczerze: uleczenie bądź
zabicie starszego Winchestera są sprawą crowleyowego życia i śmierci, bo nawet
bez Ostrza jest niesłychanie potężny. Crowley może być skażony ludzką krwią i
kiwać się nad zdjęciami na iPhonie, ale tym, co kierowało nim od zawsze, jest
żądza przeżycia i wtedy naprawdę nie ma już miejsca na sentymenty. Zacieram
więc łapki i z niecierpliwością czekam na kolejne ruchy.
Nie ma to jak troskliwy i znajomy Król Piekła... Ale nic za darmo, ciekawa jestem, jaką cenę przyjdzie Casowi zapłacić.
Chyba nie jestem jedyną osobą, która w momencie, gdy Castiel
oznajmił, że obie potęgi, niebiańska i piekielna, są we względnej równowadze i
porządku, westchnęła rozpaczliwie „
Nie
wywołuj wilka z lasu!”. Cutscene i na scenę wchodzi nam kolejny gracz –
tajemnicza kobieta w luksusowym apartamencie... Z racji ciał na suficie (swoją
drogą jakże uroczy ukłon w stronę początków serialu) możemy podejrzewać, że nie
będzie to postać pozytywna, mam tylko cichą nadzieję, że nie będzie to kolejna ruda
planująca przejąć władzę w Piekle. Z racji pewnych informacji, które pojawiały
się podczas wakacyjnej przerwy, zakładam, że oto mamy przed sobą tajemniczą
Rowenę, której to odtwórczyni roli poszukiwano na początku lipca. O ile dobrze
pamiętam, miała to być „niecofająca się przed niczym, ale elegancka kobieta,
pragnąca odzyskać swoją potęgę”. Dodatkowo, aktorka miała być albo Szkotką,
albo umieć w przekonujący sposób imitować szkocki akcent. To, niestety,
wskazuje na możliwe powiązania z pewnym MacLeodem, pytanie tylko, czy ze
starszym czy z młodszym. Niespecjalnie podoba mi się ta koncepcja, ledwo co
pozbyliśmy się pewnego rudzielca pragnącego zostać Królową Piekła, dodatkowo
nasuwają mi się tutaj skojarzenia z Glorią z jednego z sezonów
Buffy, a ja
tej postaci irracjonalnie wręcz nie lubię. Proszę Was, kochani twórcy,
zaskoczcie mnie!
Czyżby to była ta interesująca postać kobieca, którą obiecali nam w tym sezonie twórcy?
Wizualna strona odcinka była również naprawdę zacna. Paszcza
mi się śmiała do tronu, na którym zasiadał Crowley, ubawiły mnie również zakurzone
teczki, czegóż innego można się spodziewać po naszym biurokracie? Smaczkiem dla
fana była obecność na planie syna Marka Shepparda, Maxa, który grał demona
podającego Królowi odpowiednie akta.
Jaki ojciec, taki syn...
Absolutnie zachwycona jestem całym motywem
gry w chowanego w bunkrze, na czele z przepięknym czerwonym oświetleniem,
dodającym Deanowi jeszcze demonizmu i dramatyzmu. No cóż, faceci od oświetlenia
zawsze byli w tym serialu dobrzy! Jeszcze raz wielkie brawa dla Acklesa, który
z kolejnej powtórki
Lśnienia był w
stanie wydobyć dużo więcej – jedną z moich ulubionych scen pozostanie powolne
niszczenie drzwi, za którymi jest zamknięty Demoniczny Dean wraz ze słowami „
Zakładasz, że chcę być uleczony. Ale mnie
się ta choroba podoba...” No cóż, mnie się też podobała, ale wiadomo było,
ze to nie może potrwać długo.
Spece od oświetlenia są w tym serialu po prostu znakomici!
Podsumowując, odcinek naprawdę zacny, na taki czekałam i
takie w sumie powinno być otwarcie sezonu. Niestety, napięcie trzeba dawkować,
a pionki na planszy odpowiednio ustawić, musieliśmy zatem zaczekać. Liczę na
zacny kolejny epizod, może MOTW? Zapowiedzi na to zdecydowanie wskazują.
Supernatural, 10x03 Soul Survivor, scen. B. Buckner i E. Ross-Leming, reż. J. Ackles,
wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.
Proszę, niech Sam nie zacznie angstować z powodu bycia kamieniem u szyi brata, bo powtórki z milczącą podróżą w stronę napisów końcowych z poprzedniego sezonu nie zdzierżę.
OdpowiedzUsuńMaryboo
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńSam z powodu bycia kamieniem u szyi, a Dean dlatego, że ten kamień by o włos odciął na dobre.
UsuńNaprawdę, niech oni idą na wódkę, nakładą sobie po pysku, nie wiem! Niech to rozstrzygną jak faceci...
Ja mam jedno pytanie, jak osoby nowa i niezorientowana, czy oni przez te dziewięć sezonu ani razu nie usiedli i nie przegadali problemu z ojcem? Kwestii spaczonego dzieciństwa? Bo taki wniosek wyciągnęłam ze słów Dean'a O.o.
UsuńNo raczej angstują dookoła. Najgorsze jest to, że mają problem po tym, jak już ustalili, że nie ma problemu - tak właśnie irytuje mnie Dean po 5 sezonie, któy skacze koło brata jak koło dzieciaka, mimo że w finale 5 przyznał mu, że jest dorosły i wie, co robi. Dlatego też marudzę, że najwyższy czas, by poszli solidarnie na wódkę, a nie popijali dookoła. Cierpiąc w milczeniu.
UsuńTeż nie znoszę Glorii. Ta ruda skojarzyła mi się z Abaddon, ale twórcy chyba nie będą powtarzać tego samego wątku sezon w sezon? Wstrzymam się więc do następnego odcinka :) Sceny w Bunkrze trzymały w napięciu, brawa dla Jensena, reżysera i aktora! :)
OdpowiedzUsuńKarmena
No właśnie tym się pocieszam - ten sam wątek sezon w sezon nie byłby sensownym rozwiązaniem.
UsuńAle jak to, już zabrali tego fajnego Deana ;)? Przykro mi się zrobiło, jak mu zgasły te chochliki w oczach.
OdpowiedzUsuńPolubiłam Castiela i Hannah, więc dobrze że udało się problem rozwiązać i Cass na razie nie umrze.
A co do rudej, to oprócz tego, że nie szanuje książek (przecież ta krew mogła spaść na książkę!), to na razie nie wygląda ciekawie.
Dlaczego fandom tak bardzo lubi Demonicznego Deana? Bo jest jakże uroczym draniem z iskierkami w oczach! Teraz będzie te iskierki zapijać...
UsuńMasz rację, za nieszanowanie książek trzysta dodatkowych obejrzeń pilota do "Bloodlines".
I ktoś jej powinien powiedzieć, że przybijanie ciał do sufitu jest "so last millenium" :).
UsuńLiczę, że może oddadzą kiedyś fajnego Dean'a, bo w tym serialu jest nadmiar facetów o smutnych spojrzeniach i cierpieniu na twarzy. Jakoś jestem w stanie to znieść tylko u Castiela.
Faceci o smutnym spojrzeniu to ostatnio znak firmowy serialu, dlatego niech ktoś mi odda tego Crowleya, którego przebłysk zobaczyliśmy w ostatnim odcinku - "I am not sentimental"... ach ach...
UsuńI teraz idę oglądać stare odcinki z Crowleyem. Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna :D!
UsuńJa jak ja, mój pan i władca zaprasza na szklankę whisky i odhacza następną duszę w kapowniku :)
UsuńJa mam ogólne wrażenie -częste przy kolejnych sezonach seriali - takiego mechanicznego przestawiania figurek na szachownicy.Dean za szybko przestał być demonem, a bracia znowu wylali falę anstu (niech ich ktoś rozdzieli,proszę).
OdpowiedzUsuńTekst Deana o linii był fajny. Anioły nudne potwornie, z trudem to się ogląda.
Crowley ratuje Castiela..hm..dlaczego..ale niech tam, cudnie tej anielicy gardło poderżnął.Idealistyczna, dobra Hanna jakoś nie pchała się do walki z okrzykami, tylko poczekała jak demon załatwi siostrę.Tekst o harfach był świetny.
Jest lepiej,oby się jeszcze rozkręciło.Ruda mi się nie podoba.
Chomik
Jesteśmy spaczone, ale Crowley się znacznie lepiej posługuje anielskim ostrzem niż anioły - ich ruchy są takie nagłe, urwane, jakby się z nim siłowały. Ruchów Crowleya, jeśli on tego nie chce, nie dostrzeżesz do momentu aż jest za późno...
UsuńBogini, dla mnie już za późno... zachwycam się podrzynaniem gardła... dobrze, że nie tętniczek..