sobota, 29 czerwca 2019

Statek, cień i space opera


Jak zapewne wielu z Was wie, jestem fanką Gwiezdnych wojen, nic więc dziwnego, że uwielbiam seriale i książki, których akcja rozgrywa się hen, gdzieś w gwiazdach. Właściwie każdy bliski mi tytuł spełnia kilka podstawowych założeń space opery (romantyczne przygody, podróże międzygwiezdne, kosmiczne bitwy, konflikty międzyplanetarne i osobiste przeżycia zaplątanych w to wszystko bohaterów), pewnie mogłabym zatem powiedzieć, że należę również do miłośników tego gatunku. Trudno nie, bo w sumie kto nie kocha opowieści awanturniczych, pirackich czy po prostu zwykłego klasycznego „zabili go i uciekł”? Klasyka klasyk, panie i panowie.

Lubię i pojedyncze książki (choć mogą być osadzone w tym samym wszechświecie, jak to bywa z absolutnym mistrzem w tej dziedzinie, Mike’em Resnickiem – kto nie czytał Santiago, powinien spróbować dorwać tę pozycję już natychmiast!), ale lubię też serie, tym bardziej jeśli poszczególne tomy są w gruncie rzeczy poświęcone czemu innemu, spajają je bohaterowie i pewne główne wątki. Nie mam specjalnych wymagań i kategorii poza jedną jedyną – miodności. Powinno się dobrze czytać (i oglądać, skoro akapit wyżej mowa o filmach i serialach), powinno zaciekawić i powinno się z niecierpliwością oczekiwać na kolejną odsłonę (jeśli mowa o cyklu), tudzież żałować, że tak szybko zakończyło się przygodę z danym światem. Sami znacie te fanowskie dylematy – czytać już teraz, bo chce się znać zakończenie albo może pozostawić sobie na później…

Tymczasem na cathiowej półce...

Sięgając po Cień, nie miałam zbyt wygórowanych oczekiwań, w końcu to młodzieżówka – są wakacje, chciałam jedynie lektury, która pomoże mi się zrelaksować, odpłynąć na chwilę w kompletnie inny świat. Bardzo inny – wszak ten tytułowy cień to tajemnicza, ciężka do zdobycia substancja, posiadająca wiele nietypowych właściwości, czy to znajdujących zastosowanie przemysłowe czy… nieco inne. Poławianiem cienia zajmują się wyspecjalizowane załogi (najczęściej zdezelowanych) statków, a jest to zajęcie wymagające nie tylko szczęścia, ale i wielkiego talentu. Jednostka nazwana Dziedzictwem Kaitanu została właśnie obsadzona taką ekipą – począwszy od kapitan Qole Uvgamut i jej brata Arjana, przez hakerkę Telu, handlowca Basrę, wykwalifikowanego zabijaki Etona aż po ich najnowszy nabytek, pakowacza Neva. Oczywiście to zaledwie początek, pierwsza wyprawa po cień to zaledwie przyczynek do tego, co wydarzy się już niedługo. Od początku wiemy bowiem, że Nev nie jest tym, za kogo się podaje, jego misją jest… nie, nie cień, a pozyskanie współpracy Qole w badaniu jej niezwykłych umiejętności.

Przyznam, że pierwsze dwa rozdziały mnie nieco zmęczyły. Dobrze czytało się tekst pisany z punktu widzenia Neva, jednak kiedy wydarzenia zostały przedstawione z punktu widzenia pani kapitan, zaskoczyła mnie jej infantylność. Postanowiłam jednak kontynuować lekturę i bogowie mi to wynagrodzili – po prostu połączyli te dwa trybiki w moim mózgu, które dotychczas się nie stykały. Olśniło mnie – tak, Nev ma więcej do powiedzenia, bo jego edukacja i dotychczasowe doświadczenie tak bardzo różnią się od tego, co przeżyła zaledwie 17-letnia Qole. No właśnie, tu leżał Chewie pogrzebany. Perspektywa młodej dziewczyny, choćby nie wiem jak utalentowanej, ma wszelkie prawo być właśnie taka! Ona będzie się koncentrowała na ubraniach, zastanawiać, jak wygląda...! Pacnęłam się więc w głowę dosyć mocno i czytałam dalej. Wciągnęło mnie, wiecie? Wciągnęło jak diabli!

Mamy bowiem do czynienia z zakrojoną na szeroką skalę intrygą, tajemniczymi doświadczeniami, rodami królewskimi, balami i pojedynkami, wyborami okazującymi się tymi bardzo ciężkimi do dokonania, nienawiścią i miłością, a wszystko to okraszono dodatkowo pewną dozą romantyczności (choć głęboko skrywanej). Dostałam wszystko, czego zwykłam oczekiwać od tego właśnie gatunku i zamykając książkę, bardzo pragnęłam zapoznać się z kolejną częścią. Nie, żeby była wyjątkowo odkrywcza, jedyna w swoim rodzaju, przełomowa… Nie. To solidnie wykonany kawał literatury, czerpiący inspiracje z wielu rozmaitych tytułów (namiętnie przychodził mi podczas lektury na myśl Firefly). Bohaterowie bywają wprawdzie trochę standardowi i przewidywalni, ale ich charaktery i umiejętności są w pełni zakorzenione w regułach i realiach świata przedstawionego. Znawca gatunku nie będzie może specjalnie zaskoczony tym, jak toczy się fabuła, w końcu jest to pozycja przeznaczona dla nieco młodszego fana, ale autorzy mają w zanadrzu kilka niespodzianek, co powoduje, że czytanie dostarcza przyjemności.

A przecież o to właśnie chodzi w literaturze i filmie, czyż nie?

AdriAnne Strickland, Michael Miller, Cień. Kroniki Kaitanu tom I, tłum. D. Radzymińska, J. Radzymiński, wyd. Uroboros, Warszawa 2019.

Dziękuję wydawnictwu Uroboros za egzemplarz recenzencki!

1 komentarz: