piątek, 26 lipca 2019

Karpie? Ale przecież to nie Wigilia…!


Jakub Wędrowycz towarzyszy większości z nas niemal przez całe życie fandomowe. Pamiętam, jak opowiadania pojawiały się choćby w informatorach konwentowych, a nad pierwszymi tomiszczami zawierającymi przygody egzorcysty amatora i jego najlepszego kumpla Semena ryczało się radośnie, budząc tak z pół bloku. Niestety, do czasu, bo w pewnym momencie Andrzej poszedł nie na jakość, a na ilość i teksty po prostu przestały być zabawne. Nie miałam więc specjalnych oczekiwań odnośnie nowej książki, pewnie, kupiłam, bo mimo wszystko jest to przyjemna lektura… I co?

Ano dobrze jest, panie i panowie. Czytając Kapie bijem czułam się jak dziesięć lat temu, bo i dialogi świetne, i pomysły zabawne. Wyłam z uciechy, zwłaszcza przy krowie tańczącej na latarni – wizja doprawdy zapierająca dech w piersiach. Nic na siłę, teksty są lekkie i co istotne w przypadku Jakuba – krótkie, akurat w sam raz. Pilipiuk zabierze nas na wędrówkę nie tylko po Wojsławicach, ale zawitamy i do Warszawy, i do innego wymiaru, i pod Grunwald… Do grona znajomych potworów dołączy tym razem nie tylko lokalny Król Karpi, ale i bliska memu serduszku Złota Kaczka – aż miałam ochotę zapodziać się w pracowniczym kibelku Pałacu Ostrogskich. Poznamy pierwowzór kapitana Nemo i odkryjemy sekret napędu Nautilusa. Jednym słowem – po staremu! Andrzej inspiruje się wszystkim i przerwa od Jakuba zdecydowanie dobrze mu zrobiła!

Perła być musi!

W ogóle dochodzę do wniosku, że zdecydowanie najlepiej naszemu Wielkiemu Grafomanowi wychodzi mała forma. Andrzej ma świetne pomysły, ale są to pomysły na teksty krótsze i kiedy próbuje snuć wokół nich coś dłuższego, nie zawsze wychodzi z tego coś naprawdę dobrego. Przygody Jakuba Wędrowycza pozbawione są też tego, co mi ostatnio zaczęło przeszkadzać w innych opowiadaniach. Czuć bijący z nich pesymizm, przesadną wręcz tęsknotę za starymi czasami, a Roberta Storma mam czasami ochotę palnąć przez łeb raz a dobrze, bo jednak pewne współczesne wynalazki w pełni usprawiedliwiają odejście od tego, co mieliśmy kiedyś. Opowieści o naszym egzorcyście to jednak lektura stricte rozrywkowa i nie znajdziemy tutaj aż takiej nostalgii – tutaj bezpiecznie zanurzymy się w zdziczałym świecie Wojsławic, zagrożonych jak zwykle przez mieszkających po sąsiedzku małpoludów, wrednych Bardaków, a amatorsko chronionych przez spółkę Wędrowycz i Korczaszko. Karpie bijem to zdecydowanie rozrywka w najlepszej jakości, oczywiście, o ile komuś odpowiada zdegenerowane poczucie humoru, hyhy…

Idealna lektura wakacyjna. Tylko nie śmiejcie się za głośno, bo jeszcze Bardaki przyjdą…

Andrzej Pilipiuk, Karpie bijem, wyd. Fabryka Słów, Lublin 2019.

2 komentarze:

  1. No właśnie widziałam to na Polconie i chyba kupię!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń