Pamiętacie jeszcze Tereską Trawną i jej zwariowaną rodzinkę, świeżo osiadłą na pięknej wsi, okolicy pełnej pól i lasów, w których oprócz grzybów i śmieci można od czasu do czasu znaleźć dywan z wkładką? Pamiętacie wszystkie perypetie Trawnych? Pamiętacie chaos, który zapanował wskutek wydarzeń rozmaitych? Pamiętacie obolałą od śmiechu przeponę? Na pewno pamiętacie.
Bez wątpienia ucieszy Was zatem fakt, że do
księgarń już jakiś czas temu trafiła druga odsłona przygód Tereski i jej
rodziny, tym razem poszerzonej o kolejną starszą damę z rodu, Briżit Roulon, rodzoną
matkę naszej głównej bohaterki. Przebywająca na stałe we Francji seniorka
postanawia wpaść z wizytą, jednocześnie planując dla córki i wnuczki znakomity
wypoczynek w Angelique-Dzierżoniów SPA, w myśl zasady, iż w zdrowym ciele
zdrowy duch. Na mały urlopik załapuje się także teściowa Tereski i tak we
cztery z Pindzią na doczepkę ruszają w góry, korzystając z hojności babci B.
Oczywiście, jak to zwykle bywa, z rodziną
wychodzi się najlepiej na obrazku, a dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Sielską
atmosferę niemal od razu zakłóca chamski sąsiad zza ściany, zwany czule
Żelingtonem, a i różne wzajemne tarcia sprawiają, że Trawne wypoczynek spędzają
raczej nerwowo. Nowe nawyki zaczynają jednak wchodzić im w krew, węszą więc aferę
kryminalną i to nie byle jaką, bo stare dobre morderstwo. Jest tylko jeden
problem – brakuje trupa.
Podobnie jak w przypadku Dywanu z wkładką perypetie bohaterów Marty Kisiel wywołują w nas sympatię i zrozumienie. Koniec końców, kto z nas nie zażerał nerwowo stresów kasztankami i starannie nie pielęgnował rozmaitych traum z dzieciństwa spowodowanych nadopiekuńczością lub dziwnymi przekonaniami rodziców. Któż z nas nie pragnął odrobiny świętego spokoju na wyjeździe, który okazywał się z piekła rodem? Któż z nas za najbardziej relaksujący zabieg nie uznał choćby raz obicia czyjejś mordy? W dodatku wszystkie te perypetie opisane są cudownie barwnym językiem, będącym gdzieniegdzie mieszanką polskiego, rosyjskiego i francuskiego. Porównania i metafory użyte w tekście niezmiennie wywoływały u mnie dzikie ryki śmiechu graniczącego z rechotem.
Nieco słabiej wygląda tym razem warstwa
fabularna, bo choć jest zabawnie i znajomo, sama intryga wydaje się opierać na
dość słabym założeniu, a i rozwiązanie tajemnicy wypada raczej blado. Mam skojarzenia
z późniejszymi powieściami Joanny Chmielewskiej, które wprawdzie bawiły, ale
fabuła krążyła głównie wokół pewnych określonych osobowości i sprawdzonych
gagów. Wszak Byczków w pomidorach nie uratował nawet pan Mulgaard („Zewłoka
takoż aero odleci”), a babcia B. i straszliwe groźby Tereski podczas rozlicznych
kontaktów z załogą recepcji śmieszą dość jednorazowo. I tak choć do Dywanu...
wrócę niejednokrotnie, tak Efekt pandy jest właśnie „efektem pandy”, takim
trochę erzacem, trochę zawodem. Zabawnym, ale niedorównującym pierwowzorowi.
Liczę jednak, że następnym razem będzie zdecydowanie lepiej.
Marta Kisiel, Efekt pandy, wyd. w.a.b.,
Warszawa 2021
Książki nie znam,ale miło Cie znowu czytać!
OdpowiedzUsuńChomik
Przywiozę Ci :) No moje postanowienie noworoczne to wrócić do bloga :)
Usuń