czwartek, 15 stycznia 2015

Hmmm, sezon 11...

Za tydzień chłopcy wracają na nasze ekrany i monitory, a w ramach urozmaicania hellatusa dostaliśmy informację o tym, że SPN dostał zielone światło na 11 sezon. Pierwsza reakcja to oczywiście ekstatyczna radość, bo to już jest przekroczenie bardzo konkretnej granicy (mojemu ukochanemu SG: SG1 się to nie udało i musieli na chybcika zamykać wątki w filmach telewizyjnych), druga... Cholera, ja chyba w proroczym jasnowidzeniu nadałam pierwszej recenzji tytuł Teściowa-samochód-rzeka! Powiedzieć, że mam mieszane uczucia, to trochę za mało.


Nawet tak zapalony fan jak ja nie może nie dostrzec faktu, że jakość głównych plotów Supernaturala leci na pysk, niektórzy wprost mówią, że puka już od spodu. Po finiszu wielkiego wątku apokaliptycznego, który spajał sezony 1-5, potrzeba było kolejnego pomysłu, ale to wszystko rozmieniło się na drobne. Pojedyncze odcinki, zwłaszcza MOTW w tym roku, są w większości naprawdę niezłe, jednak jakieś umysłowe zaćmienie nie pozwala najpierw Serze Gamble, potem Jeremy’emu Carverowi stworzyć naprawdę dobrego wątku nadrzędnego, który miałby ręce i nogi, a dodatkowo potencjał na sensowne przedłużenie w kolejnym sezonie. Takim chyba był ewentualnie sezon szósty i ósmy. Tyle że na potencjale się skończyło.

Należę do tego nielicznego grona, które sezon szósty uważa za jeden z lepszych. Nie wykluczam, że to kwestia zwykłego sentymentu, bo w końcu na jego etapie dogoniłam oglądanie serialu na bieżąco, ale jeśli odrzucę bicie serduszka, zwłaszcza przy co poniektórych odcinkach (Caged Heat!), sezon nadal mi się podoba. Owszem, bardzo długo nie wiadomo, o co chodzi, dostajemy całe mnóstwo zmyłek, ale w gruncie rzeczy od początku zasygnalizowany jest podstawowy problem: nietypowe zachowanie potworów, które czymś jest bez wątpienia spowodowane. Wszystkie kolejne wydarzenia tylko prowadzą do zaskakującego w sumie finału. A finał był rewelacyjny! Do dzisiaj mam ciary na wspomnienie tej pierwszej sceny z bogiem-Casem. Sceny, która już natychmiast w pierwszym odcinku sezonu siódmego została zepsuta. O absolutnie pięknie zapowiadającym się wątku nie wspomnę.

Castiel pozbywa się pseudo-boskości już w ciągu 40 minut, po czym „ginie”, uwalniając te straszliwe lewiatany. Straszliwość lewiatanów polega na tym, że początkowo nie wiadomo, jak sobie z nimi radzić, na ich traktowaniu ludzi jak bydła i źródła pożywienia, co w sumie nie odbiega od nastawienia potworów w serialu, tyle że nie zamierzają się dzielić. A przepraszam, są zdecydowanie bardziej przerażające – oni, a przynajmniej ich przywódca, Dick Roman, myślą! Niewielu przeciwnikom udało się zaszczuć Sama i Deana, nikomu nie udało się dotychczas wykończyć Bobby’ego Singera (przerwa na wyskoczenie do kuchni po flaszkę Łosiówki, bo whisky nie znoszę, i szklaneczkę dla uczczenia Ś.P.)... Problem z lewiatami polega jednak na tym, że są to właściwie wielcy nieobecni, pojawiający się z rzadka w którymś odcinku np. jako agenci nieruchomości, reszta sezonu wypełniona jest dosyć w sumie kiepskimi fillerami. Końcówka jest dobra, fakt, taka z gatunku „Masz, Jeremy, ja odchodzę, ty się martw, jak z tego wyjść.”


Jeremy wyszedł z tego całkiem nieźle, bo choć o roku Sama z Amelią i psem staram się intensywnie zapomnieć, to całość sezonu mi się podobała. Wątek prób, zasygnalizowany w pierwszym odcinku, nabiera kształtu dopiero w drugiej połowie sezonu, ale wiadomo już, co będzie głównym tematem i ta przepychanka wokół tablic ze Słowem Bożym ma jakiś sens, w dodatku jest obecna w miarę często. Był to w dodatku motyw, który ładnie by się zamknął w jednym sezonie, choć po uzupełnieniu o Metatrona i Casa rozwinął się w punkt wyjścia dla dziewiątego.

I to nie był najlepszy pomysł. Znaczy, powiedzmy sobie szczerze, twórcy zupełnie nie mają pomysłu na Niebo. Po casowej rebelii i wojnie domowej w sezonie szóstym, Niebo tak naprawdę jest traktowane jako zło konieczne – musimy na ten temat coś wymyślić, ale ni cholery nie mamy pomysłu, co z tym fantem zrobić. W efekcie mamy takie Naomi, Bartholomew, Malachie i inne janioły, które miotają się bez sensu, próbując z mniejszym lub większym powodzeniem naśladować Palpatine’a i jego „Poweeeeer... Unlimited poweeeeeer!!!” Metatron bawiący się w Boga nie miał potencjału na udźwignięcie całego sezonu, powiedzmy sobie szczerze, więc dla równowagi dostaliśmy Abaddon. Z jednej strony mieliśmy więc anioły próbujące wrócić do Niebios, ewentualnie uzyskać jak największy posłuch wśród współbraci na Ziemi, z drugiej szalona Rycerzyca Piekła próbująca uzyskać władzę... Winchesterowie, Castiel i Crowley miotają się po tym wszystkim jak szaleni, od scenarzysty do scenarzysty i jedyne, co z tego dobrego wyszło, to Kain, którego jestem oddaną fanką. Oczywiście Kainowe Znamię było wisienką na torcie, stanowiąc piękny pretekst dla fabularnego twista podczas zakończenia sezonu, ale twist psu na budę się zdał...


Wiele razy żaliłam się tutaj na jakość tego naszego Demonicznego Deana, długo też Dean tym demonem nie pobył. Jasne, nadal ma Znamię i ma ono na niego spory wpływ, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że i tak nic, poza braterskim angstem, z tego większego nie wyniknie. Obym się myliła!!!  Nie jest to jednak główny wątek sezonu, jest nim... No właśnie, do cholery, co? Nie wiem, nadal nie jestem w stanie powiedzieć, co jest głównym motywem sezonu!!! Co więcej, nie mam żadnych wskazówek, by się domyślać! Dean i jego zmagania, domniemane zezwierzęcenie Sama, o którym zapomniano („Who is the real monster?”), Niebo próbujące dojść do siebie, Castiel z kryzysem wieku średniego, wreszcie Crowley i jego perypetie rodzinne (seriously??? ja rozumiem to w moim fanfiku, ale tak oficjalnie? seriously?)... Nie widzę, naprawdę nie widzę niczego, co wysuwa się tutaj na prowadzenie. 

I to właśnie sprawia, że mam takie bardzo mieszane uczucia co do sezonu 11. Carver naprawdę nie wie, co zrobić z tymi wszystkimi wątkami. Nie wiem, czy nie chce czy nie potrafi wysunąć żadnego na prowadzenie. Oczywiście, może się okazać, że to wszystko jest częścią wielkiego Planu (koniecznie przez duże P), a ja jestem głupią czarnowidzką, ale nie widzę tego w tym momencie. A wielka szkoda, bo jak pokazują pojedyncze odcinki w tym sezonie, formuła nadal się sprawdza, ma potencjał, a poszczególni scenarzyści i spece od castingu naprawdę wiedzą, co robią. I tylko tak czasem uderza mnie taka myśl – czy nie dałoby się całkowicie wrócić do pojedynczych odcinków MOTW, które są najlepsze? Może to jest pomysł na sezon 11... ?

A na zakończenie uroczy filmik, który pojawił się na FB z okazji okrągłej ilości fanów... zaledwie 16 milionów... :)

16 komentarzy:

  1. Misha twierdzi, że 11 sezon będzie o problemach wieku podeszłego łowców :P.

    Ja mam nadzieję, że druga połowa sezonu wreszcie będzie ciekawa (come one, autorzy fików piszą ciekawsze i bardziej spójne fabuly niż ta z 10 sezonu). Ale na wszelki wypadek zatrzymałam się z nadrabianiem sezonu ósmego, by mieć czym leczyć zbolałe serduszko, jakby co.

    PS. A propos Dicka, to grający go aktor ostatnio pokazał się w 2 broke girls. Grał pozytywną postać, ale co z tego, wystarczyło że się uśmiechnął, a ja chciałam mu dać w pysk i szukać Boraxu :P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to miałby chłop dylemat, czy to sukces aktorski, czy przeciwnie...

      Usuń
    2. Po necie krąży taki obrazek ze staruszkami wokół laptopa i podpisem "Supernatural fandom. Season 53". Coś w tym jest ;)

      Nie wiem, czy to sukces aktorski, czy wdrukowanie sobie postaci :D Z drugiej strony to chyba jest trochę przekleństwo dla aktora...

      Usuń
    3. Sukces aktorski zdecydowanie, tak fenomenalnie zagrać postać :). Czekam aż mu dadzą jakąś większą rolę w innej produkcji, może to go "odczaruje".
      Z drugiej strony, IMBD twierdzi, że James Patrick Stuart dubbinguje Szeregowego w Pingwinach, więc może jest nadzieja :D

      Usuń
    4. Taaaak!!!! Dubbinguje i robi to w sposób absolutnie cudowny :) ja oglądałam od razu w oryginale, więc się nieźle zdziwiłam, jak się dowiedziałam, kto Szeregowy zacz :) a znasz "Galactica 1980"? :D tam to dopiero ma nietypową rolę :)

      Usuń
  2. Jest taki stary dowcip:jak burdel nie idzie to się zmienia panienki,nie przestawia meble....
    A ja teraz oglądam mój ulubiony sezon 3 -ale to były dobre odcinki!!!
    No, nie wiadomo, czego się spodziewać...

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugi i trzeci <3
      I szósty, ja tak kocham ten sezon!

      Usuń
  3. Ja i tak jedyne czego oczekuję, to zabawy co tydzień, a ewentualny sens traktuję jak bonus. :) Przedłużyli, to fajnie. Skończyliby, też nie koniec świata. Ale w sumie ja tak fanką na pół gwizdka jestem, w tym fandomie...

    Ja też lubiłam szósty. No, może nie tyle jako cały sezon, co raczej byłam zachwycona twistem Castielowym. "The Man Who Would Be King" to jeden z moich ulubionych odcinków. Ale ja cenię każdy, który zawiera jakikolwiek pomysł na Castiela...

    O lewiatanach proszę do mnie nawet nie rozmawiać. >_< (I no właśnie, do tego kosztowały mnie Bobby'ego.)

    Na szczęście od tego mamy fandom, żeby nam jasno i dobitnie dowiódł, że Amelia była Deanem! KLIK :)))

    Niebo. TAK. Dziękuję, nie mam nic do dodania.

    i tak nic, poza braterskim angstem, z tego większego nie wyniknie.
    Zaraz... a to nie o to chodzi w całym serialu?
    ( :P )

    Crowley i jego perypetie rodzinne (seriously??? ja rozumiem to w moim fanfiku, ale tak oficjalnie? seriously?)
    No przecież to jest sezon, w którym fanfiki są oficjalne. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabawa jak zabawa, ale niech oni nie chrzanią tego, co już było dobre. Patrz Crowley!

      "The Man Who Would Be King" jest rewelacyjnym odcinkiem. Po pierwsze, zmiana sposobu narracji, po drugie cały storyline! I niespodzianka, która naprawdę była niespodziana!!!

      Ty zła kobieto :D zaplułam się :D fandom i jego teorie...

      Dziękować bogom, moje nie są :D ale tak naprawdę... naprawdę? Mamusia króla Piekła???

      Usuń
  4. Kiedyś na jakimś zlocie fanów ktoś z widowni rzucił, że skoro Michał swojego czasu przejął ciało Johna, to być może chłopaki byli w rzeczywistości wychowywani przez archanioła; któryś z J. odpowiedział, że to bardzo ciekawa teoria, którą rozwiną w sezonie 16. Innym razem Misha stwierdził, że zamierza grać w SPN do 74 sezonu, choćby ten miał powstać w piwnicy jego matki.

    To były żarty. Teraz już mnie nie śmieszą.

    O tym, co myślę o poszczególnych sezonach, wiesz droga autorko od dawna, bowiem nieraz się uzewnętrzniałam na ten temat - w dodatku mamy niemal identyczne zdanie ;). Powiem więc tylko tyle, że nie chcę jedenastki, o ile nie będzie to oznaczało powrotu do formy rodem z pierwszych sześciu sezonów. Ponieważ szanse na to są niewielkie, pozwólcie, że zabawię się we wróżkę - co najprawdopodobniej dostaniemy po wakacjach?

    - Agstujących braci. Być może czeka ich kolejna rodzinna kłótnia; może niechcący doprowadzą do czyjejś śmierci; może przypali im się obiad. Powód nie ma najmniejszego znaczenia, ważne, że po raz kolejny będziemy musieli oglądać co najmniej kwadrans pasywno-agresywnego milczenia w Impali.

    - Crowleya, który tym razem zapewne zacznie prowadzić puchaty, różowy pamiętnik, założy podstawową komórkę rodzinną i zamieni ukochany fartuszek Cathii na taki z napisem: 'Kiss the Cook'. Bo i czemu nie? Ta postać i tak powoli zaczyna staczać się w stronę własnej karykatury.

    - Mam pewien problem z Castielem, bowiem jego wątek będzie zależał od wielu czynników, jak położenie Marsa względem Plutona, ilość rocznych opadów na Węgrzech i narodzin nowego gatunku żaby. Moim wielkim marzeniem jest, aby scenarzyści pisząc tą postać zaczęli wreszcie konsultować się ze swoimi poprzednikami miast tworzyć mu od zera nowy punkt widzenia w zależności od własnego widzimisię.

    - Znając moje szczęście, Charlie nadal będzie żyć.

    Maryboo

    OdpowiedzUsuń
  5. Znając moje szczęście, Charlie nadal będzie żyć. -niech sobie żyje.Zamknięta w Oz.
    Jak Was czytać, mam ochotę się napić....

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to piszemy, też mamy ochotę się napić, wierz nam :)

      Usuń
  6. Przy 13 będziemy śpiewać :i jeszcze jeden i jeszcze raz..100 lat niech żyje nam ..dobry scenarzysta!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  7. Charlie ma żyć, to moja ulubienica <3 Choć fakt, pod koniec trochę ją zepsuli i mocno obawiam się, że stanie się z nią to, co stało się z Castielem i dzieje się z Crowleyem... Kompletny upadek :(
    Mam ostatnio problem z Jody, lubiłam ją, ale zaczyna mi przeszkadzać, że występuje w coraz słabszych odcinkach...
    Obawiam się mocno 11 sezonu. W tym sezonie świetny jest wątek Deana, ale jest go o wiele za mało! Sam na uboczu, a też powinien mieć jakiś dobry wątek, Crowley wzdycha z tęsknoty za matką, która go wykorzystuje, a Castiel... Boru, wymyślają mu wątki kompletnie od czapy, nie łączące się ze sobą i nudne. Serial znacznie by się polepszył, gdyby Cas przestał w nim występować, w tym sezonie mam ochotę przewijać każdą scenę z nim, bo nie pasuje do odcinka...
    Uff, zła jestem :/

    Cathio, ten sezon wg twórców ma się skupiać na emocjach i uczuciach bohaterów, więc typowego wątku przewodniego tu raczej nie dostaniemy...

    Może twórcy powinni zatrudnić fanfikcjonistów do pisania scenariuszy? Niejeden fanfik jest lepszy od tego, co oglądamy ostatnio :)

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrząc na zapowiedź następnego odcinka, Charlie się zmienia. Jeśli dopiszą do tego odpowiednią historię, będzie dobrze. Ale podejrzewam, że może wyjść jak zwykle ostatnio... :(

      Jedyny odcinek z Jody, który mi się nie podobał, to ten wampirzy w zeszłym sezonie. Jak na razie takie są w mniejszości :)

      Oh yes, czyli nie tylko ja cierpię obecnie na casowstręt.

      Karmeno, fajnie, emocje i uczucia, a niby o czym ten serial dotychczas był?? Cały czas koncentrował się na emocjach i uczuciach braci, ale do tego miał historię, której obecnie jakoś tak... dziwnie brak.

      Słowa Marie - "To najgorszy fanfik, o którym słyszałam", nabierają nowego znaczenia...

      Usuń