środa, 2 września 2015

Teraz bym tego nie napisała...

Wakacje 2011, Tumblr, rozpaczliwy apel o to, by wysyłać listy błagające o powrót Gabriela do serialu. What the hell, pomyślałam sobie, ale z drugiej strony, przecież to Supernatural, nikt nigdy nie umiera naprawdę – chyba że jest aniołem i widzieliśmy ślady skrzydeł na podłodze. Jak wiadomo, w przypadku Gabrysia tak się stało, nawet mam to ujęcie czasem na tapecie,  a kiedyś nim zakończyłyśmy z Anetą Jadowską prelekcję o Gabrielu i Lucyferze na Pyrkonie (i mało nas za to nie zlinczowano)… No ale… Było to zaraz po sezonie szóstym, kiedy to całkiem ładnie rozegrano kwestię domniemanego zejścia z tego pięknego świata niejakiego Crowleya, więc byłam bardzo optymistycznie nastawiona zarówno do pomysłów Sery Gamble, jak i ogólnego talentu scenarzystów. Napisałam zatem swoją epistołę (gdzieś ją chyba do dzisiaj mam na dysku… choć teraz już tylko przenośnym), odżałowałam kasę na znaczek i wysłałam hen, za ocean… Podobnie jak ja postąpiło dosyć sporo osób, głosy nasze nie zostały jednak nigdy wysłuchane.

Jak widać, jestem masochistką. I sadystką.

I dziękować bogom. Naprawdę, chwalić wszystko, co nadprzyrodzone, że Gabryś się w siódmym sezonie nie pojawił, bo pewnie zginąłby ponownie jak wszyscy inni.  A potem… A potem zrobiło się co najmniej ciekawie. Nie powiem, ja bardzo lubię sezon 8 i 9, jednak byliśmy (i niestety, jesteśmy) w sytuacji, w której scenarzyści zrobią wszystko, byleby tylko przypodobać się fanom. Fakt, czasami z tego wychodzi coś fajnego (Chuck w Fan Fiction), częściej jednak mam ochotę walić głową w ścianę… Tak było też z pewnym odcinkiem sezonu 9, zatytułowanym Meta Fiction. Pamiętacie, Castiel wbija do pokoju motelowego, samoczynnie uruchamia się telewizor (co, swoją ścieżką, zawsze jest stałym elementem moich koszmarów sennych), a na ekranie pojawia się kolejna odsłona Casa Erotica. Pamiętam, że podrapałam się wtedy po głowie i zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno… No i się okazało, że i owszem. Gabryś!!!

Swoją ścieżką, parę lat i panienka z filmiku przeszła z notatnika na tablet. Postęp, panie...

Radość moja nie znała granic, naprawdę. W końcu!!! Mój wrzask radości niemal dorównał temu z Mommy Dearest, siedziałam z bananem na twarzy. Do czasu. Do momentu, w którym nasz domniemany Gabriel radośnie oznajmił, że pojedynek z Luckiem to był zaledwie trik, przecież on by tak nie ryzykował, nawiał, ukrywał się, aż w końcu postanowił wystawić nos z ukrycia, bo Metatron go poszukuje… Ejże… To, co czyni Gabriela drugą moją ukochaną postacią serialu jest to, że to nie tylko dowcipniś i utracjusz, a czasami dupek pierwszej klasy, ale właśnie to, że w pewnej chwili był w stanie przeskoczyć swoje lęki, swoją radosną ucieczkę i stawił czoła Lucyferowi. Oczywiście, nie byłby sobą, gdyby nie był to w jakiś sposób podstęp. Oczywiście, był. Ale Gabriel dojrzał do tego, by rzeczywiście to zrobić. Czy była to kwestia argumentów Deana, czy raczej uczucia do Kali, czy może rzeczywista chęć uratowania ludzi, których archanioł zaczął doceniać, tego nigdy nie będziemy wiedzieć…  Nie da się jednak ukryć, że jego decyzja otarła się o to, czego w sezonach 1-5 było najwięcej: Wolną Wolę. Do dzisiaj nie mogę tej straty przeboleć, ale doceniam rozwój postaci, doceniam, jak to zostało zrobione.

"Lucifer, you're my brother and I love you. But you are a great bag of dicks."

I nagle, w jednej chwili, wszystko, w co wierzyłam, wszystko, co złamało mi serce kilka lat wcześniej, miałoby zostać przekreślone kilkoma zdaniami scenariusza, napisanego tak, a nie inaczej, bo fan service? Nie! Jasne, w pewnym momencie Gabe mówi, że nie chce już uciekać, że wreszcie chce komuś stawić czoła, ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to tylko przepisywanie tamtego dialogu z Hammer of the Gods. A po co poprawiać coś, co już było dobre? Pozostało mi w głębi duszy mieć nadzieję, że to nie jest prawdziwe. I faktycznie, w momencie, kiedy się okazało, że Gabriel to tak naprawdę iluzja stworzona przez Metatrona, z piersi mej obfitej wydobyło się olbrzymie westchnienie ulgi.

Też miałam taką minę.

Nie mam nic przeciwko powrotowi postaci ukochanych przez fanów, naprawdę. Nawet jeśli ja ich nie lubię, jestem w stanie zrozumieć to, że inni przepadają, mogę sobie co najwyżej pomarudzić (zwłaszcza jeśli prowadzone są tak niekonsekwentnie, jak poprowadzono Charlie). Zmienianie jednak wydźwięku całych serii, zaprzeczanie rozwojowi tych postaci to jednak grzech niemalże śmiertelny, którego twórcom popełniać naprawdę nie wolno, a co właśnie robi ostatnio Carver i scenarzyści. Dlatego mam takie dziwne wrażenie, że teraz nie napisałabym tego listu… Ba, martwię się, że ktoś to kiedyś przeczytał i teraz powie „Hej, kiedyś chcieli powrotu Gabriela. Pobawiliśmy się tym motywem, ale może by go faktycznie przywrócić do życia…” i jest mi słabo.

Są rzeczy, których się nie robi. I niech tak już zostanie, skoro nie wie się, gdzie przebiega granica między pisaniem dobrego serialu, a ciągnięciem go na siłę ku uciesze fanów.

A na koniec przepiękny fanart autorstwa Euclase.

4 komentarze:

  1. Ja ostatnio stwierdziłam, że jakby ktoś zaczął oglądać SPN od końca, to John Winchester zacząłby mu się jawić jako kompletny histeryk:

    - A ten facet z czym ma problem?
    - Zabili mu ukochaną żonę.
    - No i? Przecież zobaczy się z nią góra za tydzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy my w ogóle wiemy, co stało się z Johnem i Mary? W "Dark Side of the Moon" Ash wspomina, że ich szukał, ale znaleźć w ogóle nie mógł. Owszem, John sprzedał duszę, ale potem uciekł z Piekła... ciekawe...

      Usuń
  2. Amen to that . Jest coś takiego jak właściwe zakończenie historii, po którym nic już nie będzie dobre.

    OdpowiedzUsuń