Wybaczcie
milczenie w ubiegłym tygodniu, ale trochę rzeczy mi się nawarstwiło, w tym
prelekcja do przygotowania na Pyrkon, która trochę mi zajęła. Dzisiaj też
będzie jakby krócej, bo jestem na wyjeździe świątecznym i w wiadomym szale
przygotowań, ale muszę się podzielić moją wielką radością.
Bobby!!! Rufus!!!
O mamo, dopiero w tym momencie zrozumiałam, jak ja za nimi tęskniłam. Obaj
panowie niezmiennie znajdują się w mojej piątce ukochanych postaci, nie mogłam
(i w sumie nadal nie mogę) odżałować ich zejścia, zwłaszcza że obaj zeszli
totalnie bezsensownie… Rufusowa śmierć w And
There Were None i odejście Bobby’ego w Death’s
Door to moja niezmienna trauma, nieomalże na równi z kainową i gabrielową.
Słyszałam o tym, że mają powrócić, ale powiedzmy sobie szczerze – ostatnio powroty
jakby scenarzystom nie wychodzą (Mishowy
Lucyfer *gwiżdże niewinnie*), więc trochę się obawiałam… Tak bardzo
niesłusznie!
Pomysł na „zgranie”
łowów obu teamów w rewelacyjnym montażu jest naprawdę znakomity i pokazuje, że
nasi bracia nie są tak naprawdę wyjątkiem w łowieckim świecie – oczywiście,
poza tym, że są wybrani do niesamowitych rzeczy: bycia vesselami i obiektami
westchnień istnień pradawnych i mrocznych – każdy łowiecki zespół pracuje w ten
sam sposób. No, może brakuje im dostępu do niektórych baz danych, żywych i
martwych. Tudzież Ludzi Pisma. Do niektórych rzeczy należy dojść w ten
najcięższy z możliwych sposób – nawet jeśli oznacza to wdrożenie reguły numer
jeden, którą bracia Winchesterowie niemal konsekwentnie ignorują – dla nich
zawsze to było albo wszystkich, albo nikogo. Bo im się odmienia w zależności od
sklerozy scenarzysty.
Bardzo podobało
mi się odtwarzanie kroków starszego teamu przez team młodszy. Wreszcie widać
ten łowiecki modus operandi, to ich gremialne przebywanie w tanich motelach…
Mamy też po przerwie kolejny odcinek z Salt
and Burn i absolutnie cudowne sceny z kopaniem grobów. Zawsze się
zastanawiałam, jak oni są w stanie po ciemku w nocy rozkopywać te wszystkie
miejsca pochówku i jak to robią bez zmrużenia oka i bólu w karku. Nieliczne są
przypadki, w których widać ten łowiecki
wysiłek – ostatni taki to stos pogrzebowy Charlie. Rozczulił mnie też widok
Bobby’ego z koparką – po raz kolejny, bo wszyscy pamiętamy, co Rufus chciał
dostać na Hanukę, po tym jak zobaczył błyskawiczne wykopanie miejsca spoczynku
w Weekend at Bobby’s. Oczywiście, mój
zdrowy rozsądek się w tym momencie zawiesił, ale urok nawiązania i pomysłu jest
niezaprzeczalny!
Ten odcinek
przypomniał mi jednak, jak bardzo naciągane są niektóre rozwiązania fabularne.
Jasne, w pewnym momencie nasi bracia byli poszukiwani przez prawo, potem
bodajże agent Hendricksen odnotował, że zostali zabici, więc ta jedna nieścisłość
odpada. Jak im się jednak udaje udawać tych agentów FBI w cywilu (zwłaszcza w
przypadku Rufusa i Bobby’ego), pozostaje dla mnie zagadką Wszechświata. Plus,
powiedzmy sobie szczerze, Impala jest zadbana i w ostateczności można zaakceptować
to, że FBI w niej się rozbija, zupełnie jednak nie widzę agentów rządowych w
rzęchu Bobby’ego. To są te momenty, kiedy zawieszenie niewiary idzie u mnie na
grzyby.
Podobało mi się
jeszcze jedno – piękna paralela między obecną sytuacją braci (Ciemność) a tą
kilka lat temu (Apokalipsa) – zawsze coś się dzieje, zawsze jest jakieś
zagrożenie. Pokazuje to też, jak bardzo Bobby był potrzebny naszym chłopcom –
przecież ta mina Deana mówiła dosłownie wszystko! Tęsknota i rozpacz, mimo
wszystko nie ukojona. A fakt, że to Winchesterowie uratowali tak naprawdę
swojego starego mentora, sprawia, że łezka mi się w oku kręci… Piękny odcinek…
A korzystając z
okazji, chciałabym Wam życzyć szalonych zajęcy i pisanek z odpowiednimi
dekoracjami. Jak byłam nastolatką i czytałam Sagę o Ludziach Lodu, malowałam mandragory na jajkach. I
TIEfightery ;) Dużo słońca!
Supernatural 11x16
Safe House, reż. S. Pleszczynski, wyst. J. Padalecki, J. Ackles,
J. Beaver, S. Williams i inni.