czwartek, 20 kwietnia 2017

A może by tak wstrząs zamiast tęczy i jednorożców?

Nadrabiam powoli zaległości, nie mam jednak czasu na pisanie bardzo długich notek, więc z góry przepraszam za krótsze opinie na temat ostatnich odcinków. Może i to w sumie lepiej, że nie będą zbyt długie, bo właśnie trafił mnie… no dobra, nie szlag. Lekki piorunik podszyty pewną goryczą.

Historia w Ladies Drink Free na pewno nie była wybitna, więc próbowano nam ją urozmaicić na dwa sposoby, niestety, takie, które mi wyjątkowo nie leżą. Pierwszy – Claire Novak. Drugi – Mick Davies, czyli facet pt. A już myślałam, że niczyja twarz mnie tak nie wkurza jak Castiela. Możliwe też, że jestem okrutna, bo po prostu nie lubię wilkołaków, ale przecież da się z nimi napisać dobre odcinki, jak chociażby Heart czy Sharp Teeth.

Jak sprawić, by Cathia bardzo chciała końca odcinka...

Nie kupuję zupełnie tego, że chłopcy nadal współpracują z Mickiem po tym, co wydarzyło się w szpitalu, że w ogóle dają mu drugą szansę. Jasne, jego wiedza pomogła ocalić Claire (o tym za chwilę), ale postępowanie Anglika to kwintesencja tego, co w tym serialu dotychczas serwują nam brytyjscy Ludzie Pisma: kłamiemy na potęgę i wmawiamy wam, że to dla waszego dobra. No niespecjalnie. Przykra krótkowzroczność w wydaniu chłopaków, bo jeśli raz skłamał w takiej sprawie, w jakiej skłamie później?

Zdenerwuję się nieco, jeśli Mick nagle przeżyje duchowe oświecenie w towarzystwie Winchesterów i nagle porzuci zdrożne drogi Ludzi Pisma i stanie się wzorowym pomocnikiem łowców, a może jeszcze zamieszka w Bunkrze? Wierzcie mi lub nie, bardzo liczyłam na to, że mikstura podana Claire będzie tak naprawdę trucizną – przecież wiadomym było, iż może nie zadziałać. Zbrodnia idealna. I dla mnie Davies powinien właśnie tak postąpić… Chyba naprawdę zaczynam tęsknić za postacią naprawdę złą i wyrachowaną, skoro odebrano mi takiego Crowleya, a Lucyfer po początkowej rozkrętce siedzi u stóp obecnego Króla Piekła… Jedyną szansę upatruję w tym, że ze strony Micka może być to zaledwie gra. Oby!

Marna to jednak pociecha, jako że serial zdecydowanie odszedł od swoich pierwotnych założeń, które mówiły, iż każdy może w nim umrzeć, w końcu zeszło się nawet wielokrotnie bohaterom. Sprawiały, iż widz wcale nie był pewien, co się tak naprawdę stanie w tym lub innym odcinku i do dzisiaj pamiętam, jak zdenerwowana byłam przed obejrzeniem The Sacrifice, bo na tym etapie wszyscy ginęli – nawet Bobby i Rufus, chlip chlip. Oczywiście, postaci nadal giną, ale te główne nagle otrzymały coś, co bardzo boli – Tarczę Fabuły spreparowaną przez Imperatyw Narracyjny. I choć przez chwilę miałam nadzieję na zejście Claire, to jednak nie. Już nie. Może sobie odjechać w nieznane, wyposażona do łowieckiego życia jak trzeba – w końcu ma już koszulę w kratę i szrot ze złomowiska, podstawy bycia pogromcą potworów. Jasne, nigdy jej nie lubiłam, odetchnę z ulgą, kiedy nam wreszcie zejdzie z ekranu, ale myślę, że nie tylko ja odczułam rozczarowanie, kiedy wątek skończył się tęczą i szczeniaczkami.

Kupowałam polowania w wykonaniu Jo... Claire... już nie bardzo.

Było w tym odcinku kilka dobrych momentów – chociażby odwołanie do Hogwartu czy Downton Abbey, ale ogólnie oglądałam go bez większych wzruszeń. Szkoda. Zobaczymy, co dalej… Może do niedzieli nadrobię…


Supernatural 12x16 Ladies Drink Free, scen. M. Glynn, reż. A. Kaderali, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, A. Fergus, K. Newton i inni.

4 komentarze:

  1. Mnie się tylko podobało,jak próbowali dbać o jej posiłki i namówić,żeby zadzwoniła do Jody.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Winchesterowie - twoi doradcy rodzinni od 2005 :D

      Usuń
  2. Ja bym ich nawet umieściła w rodzinnej sypialni...:)

    Chomik

    OdpowiedzUsuń