piątek, 2 lutego 2018

Lektury styczniowe

Stwierdziłam ostatnio, że straszliwie się opuszczam z czytaniem – po trochu czas, po trochu jakieś ogólne lenistwo, które mnie zżera od listopada… Postanowiłam się zatem nieco zdopingować i co miesiąc grzecznie się wyspowiadać z wszystkich grzechów mola książkowego, może kogoś ostrzec, może coś polecić… To lecimy ze styczniem, panie i panowie.

Część moich styczniowych lektur to zapewne efekt grudniowej wysyłki świątecznej, podczas której urozmaicałam sobie targanie ciężarów i mówienie brzydkich słów różnymi koncertami i filmami dokumentalnymi na YT. Pewnego pięknego dnia wsłuchałam się w tę piosenkę (tak, bardzo lubię Nightwisha)…


… i odezwała się stara miłość. Kiedy kończyłam liceum, składałam papiery na dwa kierunki, przy czym na filologii polskiej wylądowałam „w zastępstwie”. Moim pierwszym wyborem była geologia, ale że moja ocena z matematyki była raczej marniutka, nie udało się. Więc jest to trochę coś w rodzaju hobby, uwielbiam tematykę, a i czasem przydaje mi się w pracy (choć trzeba przyznać, że raczej rzadko)… Nic zatem dziwnego, że na liście znalazły się dwie pozycje z tej dziedziny.


Geologia historyczna – Włodzimierz Mizerski, Stanisław Orłowski
Teoretycznie uniwersalny podręcznik dla studentów wydziałów przyrodniczych, w praktyce fascynująca podróż przez historię naszej planety, aczkolwiek nie do końca opisana łatwo i przystępnie – to zdecydowanie nie jest książka popularno-naukowa, jednak jeśli ktoś siedzi w temacie, warto się w nią zaopatrzyć. Umieszczono w niej absolutnie rewelacyjną bibliografię, dzięki czemu już mam ze dwie kolejne ciekawe lektury.



Gdy życie prawie wymarło. Tajemnica największego masowego wymierania w dziejach Ziemi – Michael J. Benton
Tak, to pokłosie pierwszej pozycji. Książka z założenia poświęcona została z kolei wymieraniu permskiemu, kiedy to wyginęła znakomita większość gatunków żyjących na Ziemi; wymieraniu większemu nawet od znanej już każdemu zagłady dinozaurów. Benton nie koncentruje się jednak na samym permie i wydarzeniach, które doprowadziły do katastrofy, snuje za to fascynującą opowieść o historii geologii, o tym, jak powoli dochodzono do niej jako do nauki i jak ciężko najpierw było uporządkować to, co my przyjmujemy za pewnik. Dla wielu osób może wydawać się przegadana, mnie podobało się szaleńczo.



Dupersznyty, czyli zapiski stanu szwajowego
Uwielbiam dwie autorki tzw. „literatury kobiecej” i żadna z nich nie jest ałtorKasią. Niestety, nie mam już co liczyć na nowe perełki, jako że obie odeszły obserwować rzeczywistość z tej białej chmurki nad nami: zarówno Maeve Binchy, jak i Monika Szwaja dostarczyły mi całego mnóstwa radości, wzruszeń, czasami refleksji i bardzo gorąco żałuję, że ich zabrakło. Jako że przeczytałam właściwie już wszystko, co napisały, ale i tak odświeżam regularnie, strata moja jest wielka, jednak szczęśliwie czasami na coś jeszcze można trafić – tak jak w przypadku Zapisków stanu szwajowego. To zbiór niepublikowanych wcześniej wierszy, felietonów, wywiadów i „pisadełek” pani Moniki, z których łatwo wyłowić inspiracje dla kolejnych powieści oraz żałować jeszcze bardziej, że tak cudownej osoby nam zabrakło. Bardzo, bardzo polecam (zwłaszcza limeryki i piosenki!).

Dom na klifie – Monika Szwaja
Po wysyłce świątecznej postanowiłam zrobić sobie jakąś przyjemność i dokupić brakujące mi powieści pani Moniki – wprawdzie wszystkie już znam, ale chciałam mieć je na półce. A skoro już je odebrałam z księgarni, to trzeba było ponownie poczytać, prawda? Dom na klifie to opowieść niełatwa, poświęcona zakładaniu rodzinnego domu dziecka. Oczywiście, jak to u Szwai, happy end jest gwarantowany, ale perypetie „po drodze” nie rokują dobrze i zmuszają do rozmyślań na temat absurdów życia codziennego. Jako że Monika Szwaja była „telewizorem” (kocham to określenie), większość motywów w jej twórczości jest „z życia wziętych” i szlag mnie jasny trafia, jak sobie pomyślę, że przecież nawet czasem czyta się o przypadkach podobnych do opisanych w powieści. Polecam, ale książka najlżejsza nie jest.


Matka wszystkich lalek – Monika Szwaja
Jak widać, jestem monotematyczna, ale też trochę tych książek kupiłam. Pamiętam, że kiedy Matka… pojawiła się na rynku, reklamowano ją jako próbę podjęcia bardzo ciężkiego tematu, Lebensbornu. Tak, rzeczywiście stanowi to jedną z dwóch osi powieści, tym razem poświęconej aż dwóm kobietom i ich losom, które w końcu się połączą. Trochę bałam się, jak poradzi sobie z nią „lekka i happyendowa” Szwaja, ale śpieszę donieść, że tak jak zwykle – śpiewająco. Czyta się z dużą przyjemnością, ale przyznam, że była to pierwsza pozycja tej autorki, po lekturze której popadłam w dosyć poważną zadumę – bo naszej bohaterce się, mniej lub bardziej, udaje powrócić do swojego dawnego życia. Ilu jednak nie? Och, jakbym chciała więcej takich książek od pani Moniki… Niestety…


Porwanie – Joanna Chmielewska
Uwielbiam Chmielewską, ale jednak tę starszą. Kiedy wylądowałam u moich rodziców na tydzień, po prostu złapałam z półki to, czego – jak mi się wydawało – nie czytałam. Nadal nie wiem, czy czytałam czy nie, bo możliwe, że po prostu wyparłam to „dzieło” z pamięci. Jasne, przywykłam od lat, że wszystko rozgrywa się przecież w gronie znajomych Joanny, ale nagromadzenie głupich przypadków w tym dziele sięgnęło szczytu i w pewnym momencie nie wiedziałam już zasadniczo, o co właściwie chodzi. Nadal nie wiem. Potworny, straszliwy chaos. Nie czytajcie, szkoda czasu, naprawdę.

Mało, strasznie mało. Obiecuję się poprawić w lutym – kilka fajnych pozycji już do mnie idzie, więc zacieram rączki i przymierzam się do czytania :)

7 komentarzy:

  1. O,jakie mądre książki!Geologia!
    Jakoś nie lubię Szwai...Kilka rzeczy mi się podobało,a potem się zraziłam.No,Chmielewska już w pewnym wieku pisała ..średnio...Ale Lesio! Wszystko czerwone i parę innych będą w moim sercu na zawsze.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No "Lesio" jest najlepszą rzeczą, jaka istnieje. Scena z bakterią niezmiennie wywołuje u mnie wycie ze śmiechu :)

      Geologia jest fajna :D

      Usuń
  2. O, chętnie sięgnę po tę książkę Bentona :)
    Kiedyś czytałam coś z geologii - tak się dość przypadkowo złożyło - i zaciekawiły mnie właśnie procesy wymierania.

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tam jest dużo teorii i o innych wymieraniach - gorąco polecam!

      Usuń
  3. Próbuję czytać książkę o masonach,ale nudna jak jasny pierun.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O masonach najciekawsze są teorie spiskowe ;)
      A najciekawszych rzeczy o masonach pewnie się nie dowiemy...

      Ja w tym roku dostałam apetytu na klasykę. Pewne książki odświeżam, inne czytam po raz pierwszy.

      Karmena

      Usuń
    2. Klasyka jest fajna, a przynajmniej niektóra klasyka :P też lubię sobie co kilka lat coś odświeżyć - o ile mam, rzecz jasna, czas.

      Ja kiedyś dostałam katalog wystawy z MN poświęconej masonom, tam mnóstwo fajnych, przydatnych informacji, na głowę bije niejedną publikację.

      Usuń