czwartek, 13 września 2018

Pierniczki, sól himalajska i oczyszczanie aury!


Bardzo Was przepraszam, ale jeśli książka zaczyna się od pytania, czy da się rozliczyć faktury za Supernaturala i że księgowa pracująca nawet po śmierci jest „team Dean”, to ja już wiem, że będę się dobrze bawić. Dodajmy, że autorka ma w swoim dorobku pozycje przyprawiające mnie o ataki radosnych ryków śmiechu i wszystko stanie się jasne. Jeśli nie zetknęliście się jeszcze z Mileną Wójtowicz, to naprawdę czas to nadrobić.

Tym, którzy czytali już chociażby Podatek czy Załatwiaczkę, Mileny przedstawiać zdecydowanie nie trzeba. Wójtowicz dostarcza lekkie, zabawne pozycje urban fantasy, bawiące się stereotypami i popkulturą, a jednocześnie pozostające w pamięci i przyjemne nawet przy kolejnym czytaniu. Post Scriptum również należy do takich książek, zresztą, czego innego się spodziewać po pierwszym zdaniu?


Bohaterowie to „nienormatywni” Sabina Piechota i Piotr Strzelecki, właściciele agencji consultingowej. Sabinka, stworzenie (nie będę Wam tutaj zdradzać jej tajemnicy) obdarzone metabolizmem budzącym zazdrość w każdej czytelniczce kochającej czekoladę i odnajdujące się jak ryba w wodzie w skomplikowanym świecie ponadnaturalnego BHP (kursy dla okultystów!), jest chyba jednym z najbardziej rozczulających potworów, jakie ostatnio miałam okazję czytać. Piotruś – coach, psycholog i doradca pośmiertny, pachnący lawendą anorektyk z zaburzeniami odżywiania (znowu nie powiem Wam, kim jest, czytajcie sami!), dzielnie rywalizuje z nią o tytuł najbardziej sympatycznego potwora. Wokół tej dwójki orbituje cała masa innych niecodziennych postaci, na czele z Ewką Ewent (ekspansywną przyjaciółką Sabinki), jej siostrą Agnieszką i wyjącym czasami do księżyca aspirantem Wilczkiem.

Oczywiście, sami bohaterowie nie czynią książki, potrzebna jest akcja. Tej nie zabraknie! Nasi bohaterowie muszą zająć się wykryciem zwyrodnialca, samozwańczego Winchestera i Buffy w jednym, dybiącego na życie i zdrowie nienormatywnych mieszkańców podwrocławskiego Brzegu. A zadanie jest wybitnie ryzykowne, bo ten lata z osinowym kołkiem i nie zawaha się go użyć! Konsekwencje tego mogą być doprawdy przerażające, na czele z oczyszczaniem aury podczas ceremonii witania słońca przeprowadzanej przez przedsiębiorczą mamusię Piotrusia, wykorzystującą fundusze unijne do stworzenia ośrodka relaksacyjnego dla policjantów.


Brzmi lekko i przyjemnie? I właśnie tak jest. Olbrzymim atutem książek Mileny jest poczucie humoru, a także niekończące się odwołania do tak bliskiej nam popkultury (bliskiej zwłaszcza osobie piszącej i osobom czytającym tego bloga). Pamiętacie pytanie o faktury? To teraz dodajcie sobie jeszcze Buffy i kilka innych dzieł, a na okrasę pomyślcie o naszym dniu powszednim… Fejsbuczek i słit focie? Nasi bohaterowie też tam zaglądają, sprawdzając też zresztą tym samym alibi tudzież lokalizację przestępców. Weekendowy wypad do Ikei, połączony z obowiązkową konsumpcją klopsików i ciasteczek? Acha, dokładnie tak.

Cóż więcej mogę powiedzieć? Jeśli macie doła, wolny wieczór, ochotę na coś dobrego (niepotrzebne skreślić), gorąco polecam Post Scriptum. Tylko pamiętajcie, ostrożnie z piciem! Bo można zniszczyć książkę, ubrudzić ścianę albo jeszcze, nie dajcie bogowie, jeszcze się zadławić! Ale poza tym bawcie się dobrze!

Milena Wójtowicz, Post Scriptum, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2018.

3 komentarze:

  1. Czytałam,urocze! Też mi się strasznie motyw z
    SPN podobał i "Jesteś Buffy"!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń