piątek, 23 listopada 2018

Kleszcze i medycyna


Kupiłam przez przypadek książkę. Wystawiałam się na Targach Fantastyki i popełniłam błąd – obeszłam inne stoiska. Usprawiedliwiam się tym, że część nabytków to prezenty grudniowe, ale część jest moja, moja, moja… Jak zawsze, zaniosło mnie do stoiska z książkami, swoją ofertę prezentował między innymi Uroboros, a tam zamierzałam zrobić część świątecznych zakupów (wiecie, że oni mają genialne zniżki na takich eventach? nie, nie jest to wpis sponsorowany…). Tak się akurat złożyło, że kiedy już odłożyłam sobie mały stosik, podpisująca na stoisku autorka zaproponowała, żebym wzięła coś jej. No cóż, czego nie? Tak oto weszłam w posiadanie Szeptuchy Katarzyny Bereniki Miszczuk. 

Zetknęłam się już kiedyś z prozą autorki, pożyczając bodajże Ja, diablicę. Czytało się całkiem przyjemnie, ale właściwie zapomniałam, o czym to było już w kilka dzionków później. Boleć jednak nie bolało tak, bym się na samą myśl otrząsała, więc… Poza tym pomysł naprawdę przesympatyczny, jako że w XXI w. „Polska wciąż jest królestwem rządzonym przez Piastów, Mieszko I jednak nie przyjął chrztu.” Lubię historie alternatywne, a jeszcze w rodzimych okolicznościach przyrody? Oczywiście, że tak! Przyznam jednak, że na samym początku lektury tomiszcze o mały włos nie wylądowało na ścianie, bo oto w pogańskim państwie pojawiają się Góry… Świętokrzyskie. Zrobiłam potężnego facepalma, ale stwierdziłam, że dam jeszcze szansę. I dobrze, bo nazwa jest później wyjaśniona w sposób zdecydowanie satysfakcjonujący.

Dobrze, mamy zatem XXI w. w pogańskiej Polsce. Co się zmienia oprócz systemu wierzeń? Zaskakująco niewiele, bo społeczeństwo znajduje się na tym samym poziomie zaawansowania cywilizacyjnego jak my, pojawiają się wszystkie zdobycze nowoczesnej techniki, a do odległych zakątków Polski docierają pekaesy. Główna bohaterka jest w dodatku z wykształcenia lekarką i wierzy w antybiotyki tak, jak ja w dyrektora Krennica. Rzeczywistość jest zatem niemal identyczna, bies tkwi w szczegółach. Oczywiście chodzi tutaj o system wierzeń – obecni są pogańscy bogowie, ale i ich kapłani, wróżbici oraz tytułowe szeptuchy. Najzabawniejsze, że jak czytam o szeptuchach, to zupełnie nie widzę tej historii alternatywnej, bo przecież na polskich wsiach nadal funkcjonują czasami „wiedzące baby”, a pewną wiedzę przekazuje się z babki na wnuczkę. Ale może dlatego brzmi to wszystko całkiem wiarygodnie.


Wspominałam już, że główna bohaterka, Gosia, jest lekarką, wysłaną na praktyki do takiej właśnie wiejskiej baby. Dostaje lekcję za lekcją, okazuje się, że pozory mylą, a antybiotyki i owszem, są skuteczne, ale ludzie chcą wierzyć w kompletnie inne rzeczy. Generalnie postać z niej wyjątkowo irytująca, a jej obsesja na punkcie kleszczy doprowadzała mnie do szewskiej pasji przez większość książki. Za dużo to jednak za dużo. Co zaskakujące, jej materialne podejście całkiem pasuje do ogólnego klimatu, ale i Tajemnicy (koniecznie przez duże T) z nią związanej. Tajemnicy, która wpłynie na całe życie Gosi… i nie tylko jej. Bo jakkolwiek Gosię ma ochotę rzucić pajęczakom na pożarcie, tak już szeptucha Jarogniewa (dla wszystkich Baba Jaga) czy główny love interest bohaterki, Mieszko, są konkretni, z krwi i kości. Już nie wspominam o przyjaciołach Gosi (Radek jest uroczy), bo urozmaicają całkiem sympatycznie narrację. Przyznam, że szczególną sympatią darzę właśnie Jagę i szczerze się zastanawiam, jak ta postać wpłynie na ciąg dalszy akcji…

Właśnie … Dochodzimy do tego, co mnie najbardziej (prócz fobii Gosi) zdenerwowało w Szeptusze. 400-stronicowe tomiszcze to zaledwie zawiązanie akcji... poznajemy bohaterów, dosyć szybko zresztą wychodzą na jaw ich skrywane sekrety (ciut za szybko w przypadku Mieszka), dowiadujemy się, co ma nastąpić… i koniec tomu I. No do jasnej cholery! Ja rozumiem, że to cykl, ale kończenie powieści w momencie kompletnie i absolutnie nijakim to nie jest najlepsza praktyka, jakiś wątek aż się prosi o rozwiązanie. Problem polega na tym, że w książce pojawia się zaledwie główny wątek i jakkolwiek nie przeszkadza to w samej lekturze, tak w momencie, kiedy powoduje niezbyt przyjemne uczucie niedosytu pod koniec, denerwuje. Bo to nie jest ten niedosyt spowodowany rozwiązaniem pewnej tajemnicy, poczuciem, że coś się skończyło, ale wiadomo, że chcielibyśmy czytać dalej… Nie. To sytuacja, w której zadajemy sobie pytanie „Ale jak to? I co? Tak w połowie akcji?” Oczywiście, można to postrzegać jako pewne posunięcie marketingowe, ale Szeptucha nie jest na tyle pasjonującą książką, bym leciała do sklepu, by nabyć kolejną część, chcąc koniecznie się dowiedzieć, co się później wydarzyło. Dowiem się przy okazji. Drażniące, ale nie w ten pobudzający apetyt mola książkowego sposób.

Nadal pozostaje to jednak całkiem sympatyczna, niewymagająca pozycja, po którą można sięgnąć, jeśli ma się ochotę na niezobowiązujące czytadełko. A ja przy okazji złapię kolejną część, ale pewnie jak sama zawędruje mi w łapki.

Katarzyna Berenika Miszczuk, Szeptucha, wyd. w.a.b., Warszawa 2016.

4 komentarze:

  1. "Szeptuchę" czytało mi się najlepiej. Pozostałe części gorzej, ale to może moja wina, bo ja nigdy nie przepadałam za miłosnymi przygodami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm, kupiłam tom drugi, ale na razie leży, mam zdecydowanie za mało czasu... Już się boję.

      Usuń
  2. Widziałam to już na stoiskach wiele razy,ale się nie skusiłam.Pomysł w sumie ok.
    To jeszcze nic,ja czytam serię o Dworach...Wcale nie jest takie złe!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie słyszałam, że całkiem przyzwoite.

    OdpowiedzUsuń