środa, 30 stycznia 2019

Chcecie zajrzeć do otwartego domu?


UWAGA – SPOILERY!

Uwielbiam horrory. Coś jest w tym oglądaniu lub czytaniu o zagrożeniach, zwłaszcza tych paranormalnych, czyhających na biednych niczego nieświadomych bohaterów. Ciekawe, że nie bawią mnie raczej filmy w stylu „grupka nastolatków nad jeziorem/w lesie, gdzie ktośtam ileśtam lat temu coś zrobił”, choć właściwie nie wiem, dlaczego, bo literacko-filmowy popcorn bardzo mi leży. Owszem, jest to dobre na raz, ale po jakimś czasie schematy nudzą, bo są straszliwie powtarzalne. Wkurzają mnie też kolejne odsłony ZŁA (koniecznie wielką literą), wolę pojedyncze filmy. Ostatnio siedzę dość sporo na Netflixie, więc w ramach koniecznego odmóżdżania się sięgnęłam po wyszukiwarkę i oczom mym ukazał się film The Open House, własna produkcja Netflixa. Co by nie mówić, Netflix naprawdę ma świetne rzeczy, więc zatarłam ręce i zaczęłam oglądać.


Zapowiada się obiecująco. Po tragicznej śmierci ojca niejaki Logan i jego matka Naomi są zmuszeni opuścić rodzinny dom i tymczasowo udać się do domku w górach, należącego do rodziny. Miejsce rzeczywiście śliczne, ma tylko jedną jedyną wadę – jest na sprzedaż, a to oznacza, że w każdą niedzielę mogą oglądać go potencjalni klienci, staje się tym tytułowym „otwartym domem”. Oczywiście, Logan już od razu sugeruje, że w tym pomyśle jest coś dziwnego, bo obcy ludzie chodzą po domu, w którym żyjesz podczas twojej nieobecności… Wie, co mówi… Po pierwszej niedzieli zaczynają dziać się dziwne rzeczy – a to zgaśnie płomień gazowego ogrzewacza w piwnicy, a to zginie gdzieś komórka Logana… Zważywszy w dodatku, że po drodze w ciemności o mało nie zderzyli się z tajemniczo znikającym przechodniem, spodziewamy się ciekawego rozwiązania. Do mrocznej atmosfery przyczynia się jeszcze przedziwna sąsiadka, która ma ewidentne problemy, może sklerozę… a może coś innego? Znienacka pojawia się również kolejny chętny na dom… Mniam mniam. Do połowy filmu napięcie rośnie…

I niestety, na tym się kończy. W pewnym momencie stężenie standardowych horrorowych motywów staje się zdecydowanie zbyt duże i w dodatku do niczego nie prowadzi. Pamiętacie tajemniczego przechodnia? Początkowo utożsamiamy go w naszych podejrzliwych rozumkach z duchem ojca, co nasuwa się dosyć naturalnie, może też jakieś lokalne straszydło i czekamy na więcej. Na próżno. Ten wątek już się nigdy nie pojawi. Przemieszczające się miseczki z jedzeniem, okulary i zagubiony telefon… Nigdy nie doczekamy się wyjaśnienia tych fenomenów. Sceny w piwnicy, próby zapalenia gazowego palnika, z początku przyprawiające o ciarki, po kolejnym takim przypadku wywołują raptem wzruszenie ramionami. Telefon odbierany przez Naomi daje echo znane w przypadku dzwonienia z tego samego budynku… I co? I właściwie nie wiemy, co. Tylko soczewki zakładane przez Logana do biegania będą miały jakiekolwiek znaczenie i akurat tutaj muszę przyznać, że to zacny motyw.


Co więcej, bohaterowie są po prostu kompletnie głupi, wręcz stereotypowo horrorowo głupi. W sytuacji, w której się znajdują, kiedy zdarzają się takie niewyjaśnione sytuacje, oni ze sobą nie rozmawiają. Wyobraźcie sobie sytuację, w której słyszycie najpierw walenie w podłogę od spodu, w piwnicy, a potem słyszycie wrzask swojej matki... Lecicie do łazienki, dowiadujecie się, że zepsuł się ogrzewacz. Matka owinięta w ręcznik schodzi do piwnicy sprawdzić, co się dzieje. Nie zamierzacie w ogóle jej pomóc, wygodnie sobie siadacie. A kiedy matka wylatuje z wrzaskiem z piwnicy, bo ktoś zatrzasnął drzwi, dalej spokojnie sobie siedzicie, nie pamiętając kompletnie, co wydarzyło się trzy sceny wcześniej. Co więcej, rozgrywa się tutaj typowa, kiepska drama konfliktu pokoleń…

Przyznam, pod koniec oglądałam już tylko po to, by się dowiedzieć, co się dzieje i jak te wszystkie sugerowane rzeczy się łączą… Otwarty dom – może ktoś z gości nie wyszedł…? Zwariowana sąsiadka krążąca po nocy - może w ten sposób maskuje swoje niecne plany…? Przypadkowy gość – może ma ukryte zamiary…? Śmierć ojca w pierwszych scenach filmu – może to jego duch…? Nic z tego. Nigdy nie poznamy rozwiązania zagadki, a wszystkie tropy były po prostu błędne. Jest to największy grzech, jaki można popełnić przy pisaniu historii, porównywalny chyba tylko z wyrwaniem ostatnich stron w kryminale! Naprawdę nie wiem, jaki plan mieli scenarzyści – nawrzucać wszystkich typowych motywów i niech widzowie próbują odgadnąć, co się wydarzy? Macie pomysł? Ha! To my zrobimy coś innego! Tylko zasadniczo też nie wiemy, jak to wszystko rozplątać, to zrobimy to tak zagadkowo, żeby nikt z tego nic nie wiedział! Tego się nie spodziewaliście! Przysięgam, dawno nie żal mi tak było półtorej godziny zmarnowanego życia. Jako widz czuję się po prostu oszukana i zlekceważona. I to przez kogo? Przez Netlixa, który dotychczas nie zawodził… Gorąco i zdecydowanie nie polecam!

The Open House, reż. Matt Angel, Suzanne Coote, wyk. D. Minnette, P. Dalton i inni, USA 2018.

4 komentarze: