piątek, 13 grudnia 2019

Lekturki świąteczne


Nie wiem, jak Wy, ale ja uwielbiam wręcz w grudniu połykać tzw. „literaturę świąteczną”. Cudownie niewymagające perypetie bohaterów, akcja tocząca się wokół Bożego Narodzenia, zarówno czasowo jak i fabularnie, to idealna wręcz lektura na zwariowane dni, podczas których sprzątamy, gotujemy, pieczemy, robimy zakupy, a wszystko z niemym obłędem w oczach. Wiadomo, że będzie romantycznie, będzie ciepło, z problemami, ale wszystko i tak skończy się dobrze. Nic dziwnego, że pod koniec roku księgarnie zapełniają się tego typu książkami, gorszymi, lepszymi, ciekawszymi, nudnymi… Ot, świąteczne przyjemności. Guilty pleasure, jakby ktoś powiedział.

W tym roku miałam okazję zaopatrzyć się w dwie pozycje, obie polskich autorów, obie ukazały się nakładem wydawnictwa w.a.b. Jedna to powieść autorstwa Magdaleny Kubasiewicz (wielce ją poważam za Gdzie śpiewają diabły), zatytułowana Wigilijny pech. Druga kusi piernikami na okładce i nic dziwnego, skoro akcja rozgrywa się przeważnie w Toruniu, a i akcja jest po części skoncentrowana wokół korzennych przysmaków – Szczęście z piernika Tomasza Betchera.


Bohaterka Wigilijnego pecha, Diana Dąbrowska, zwana przez wszystkich DiDi, Świąt nienawidzi. Zawsze w Boże Narodzenie albo dostawała w skórę nie za swoje przewiny, albo przydarzało jej się coś jeszcze bardziej nieprzyjemnego… w skrócie: końcówka grudnia stanowi dla niej jedną wielką katastrofę. Nie wygląda na to, by w tym roku miało być inaczej, bo nie dość, że rzucił ją chłopak, to jeszcze zrobił to przed WWR: Wielkim Wydarzeniem Rodzinnym, ślubem jej najmłodszej siostry. Jeśli dodamy do tego fakt, że rodzina Dąbrowskich mieszka w dość małym miasteczku, gdzie każdy zna każdego, a plotki rozchodzą się z prędkością światła, łatwo wyczuć, na czym polega ta tragedia. A to zaledwie początek! Na scenę wkraczają upiorni przyszli i obecni członkowie rodziny, niespodzianki (rzecz jasna niemiłe) po prostu się mnożą, a wredny sąsiad jest świadkiem na ślubie i nie można go wyrzucić za drzwi!

Od razu uprzedzam: oj, nie jest w tej książce przez większość czasu zbyt optymistycznie. Stosunki małomiasteczkowe i rodzinne są ukazane z dużym znawstwem: to nie sielanka. Nie będzie jak w ciepłym filmie świątecznym – tutaj jedyny zwarty front tworzą trzy siostry Dąbrowskie. Wszystko inne dookoła, nawet osoby im najbliższe, wcale nie są takie, jakbyśmy się mogli spodziewać. Kłębiące się wokół nich wydarzenia, rozmowy czy choćby zwyczaje (sprzątanie przedświąteczne, tego nie można odpuścić nawet przyszłej pannie młodej!) mogą doprowadzić do szału i naprawdę się dziwię, że koniec końców finał jest, jaki jest. Owszem, z pewnym zaskoczeniem, ale jest. Właściwy dla tego typu literatury.

Również bohaterom Szczęścia z piernika los nie sprzyja. Bohater, Rafał, właśnie wyszedł z więzienia i szuka sposobu na nawiązanie dobrego kontaktu ze swoją córką, Oliwią. Choć mieszkają w Gdyni, pewne sprawy rodzinne kierują ich wprost do Grodu Kopernika, gdzie nie dość, że poznają nienajlepsze oblicza samych siebie, to jeszcze na ich ścieżkę wkroczy Kalina – „korzenna dziewczyna”, starająca się otworzyć własną piernikarnio-kawiarnię, choć ostatnio piętrzą się przed nią same przeciwności. A to piec, a to narzeczony, a to pieniądze… Cała trójka będzie miała okazję się spotkać, porozmawiać… i nie tylko… Toruń, grudzień, śnieg, pierniki, miłość, rodzina – wszystko zdaje się składać na idealny przepis na powieść świąteczną.

I tak jest, jednak nie do końca. Owszem, nie wymagam od książek bożonarodzeniowych nadmiernego realizmu i dobijającego pesymizmu, to nie taka literatura. Problem polega jednak na słowie nadmierny. Olbrzymią zaletą Wigilijnego pecha jest ewidentna znajomość tego, o czym Magda Kubasiewicz pisze, natomiast jeśli chodzi o Szczęście…, wydaje mi się, że to po prostu bajka, bajka świąteczna. Postaci zarysowane są wyjątkowo grubymi krechami, a realia… no cóż, dość pretekstowe. Wszystko układa się za dobrze, nawet jak na, nazwijmy to, Harlequin. Umiejętności raz nabyte zostają całe życie, a w dodatku ulegają cudownemu przekwalifikowaniu (gra na gitarze po latach przerwy od razu w sam raz na koncert? mechanik doskonale poradzi sobie z piecem gazowym?), źli są źli „bo tak” (i w dodatku albo się nawrócą, albo usuną z drogi bohaterów), a dobrzy zawsze się dogadają. W dodatku nie zapomnijmy o tym, że każdy człowiek z ulicy jest godny zaufania, „bo” – znowu – „tak”.

Bardzo mi to przeszkadza w odbiorze książki Betchera. Moje zawieszenie niewiary, nawet specjalnie dostosowane do literatury świątecznej, idzie się po prostu śniegiem rzucać. Oczywiście, nie wymagam nadmiernego realizmu, ale po prostu jakiegokolwiek – jeśli już osadza się daną powieść w takich, a nie innych czasach i miejscu. Mam wrażenie, że przy pewnych poprawkach (i wcale nie oznaczających przepisania połowy powieści) można byłoby z tego zrobić nawet i fantasy.

Pewnym kryterium oceny jest dla mnie czasami to, czy będę chciała do książki wrócić czy raczej nie. Myślę, że w przyszłym roku sięgnę po przygody sióstr Dąbrowskich, ale Szczęście z piernika wydaje mi się kompletnie jednorazowe. Szkoda, bo potencjał ma całkiem dobry i przy sensownych zmianach to mogłaby być całkiem sympatyczna lektura, a nie tylko sezonowe, jednorazowe czytadło.

Magdalena Kubasiewicz, Wigilijny pech, wyd. w.a.b., Warszawa 2019.

Tomasz Betcher, Szczęście z piernika, wyd. w.a.b., Warszawa 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz