wtorek, 26 sierpnia 2025

II wojna światowa nieco inaczej

Pamiętacie może Pas Ilmarinena? Wojna wywiadów prowadzona w nieco odmienny niż standardowy sposób, walka nie tylko na broń konwencjonalną, ale i magiczną, brytyjska Biblioteka vs. niemieckie Anneherbe, a do tego zasypana śniegiem Finlandia i misja, zdawałoby się, niemożliwa... Do tych właśnie klimatów wracamy w powieści Grom. Wojna runów, gdzie tajemnica goni tajemnicę, a incydenty nie tylko dyplomatyczne nie spędzają niektórym decydentów snu z powiek...

Jest późne lato 1939 r. W powietrzu wisi coś bardzo intensywnego – Polacy już niedługo przewidują rozpoczęcie walki na śmierć i życie, tymczasem część okrętów marynarki wojennej, w tym niszczyciel „Grom”, jest wysyłana do Wielkiej Brytanii. I choć oficerskie dusze burzą się na samą myśl, rozkaz to rozkaz i niewiele można na to poradzić. Jednak w głębi serc ukrywają się złość i desperacja, a u niektórych dosyć nieoczekiwane talenty – czy raczej przekleństwa.

W angielskiej posiadłości The Frythe sir Andrew Harrington również czuje narastające zagrożenie, choć osobiście nie miałby nic przeciwko temu, by Polskę oddano temu niezrównoważonemu Hitlerowi i żeby jeszcze chwilę panował pokój... Jednak nie bierze się do końca z tchórzostwa, o nie! Harrington, szef tajemniczej Sekcji D brytyjskiego wywiadu, wie bowiem, że wróg ucieknie się do tajemnej i bardzo niebezpiecznej broni, jaką są dawne nordyckie runy i utracona, wydawałoby się, wiedza. Dzięki swojemu dosyć niecodziennemu współpracownikowi orientuje się bowiem w ich potędze i wie, kto i jak, podobnie jak on, całkowicie zgłębił ich tajemnice....

Głęboko w sercu Norwegii tajemniczy ludzie chroniący swojego Króla Gór przygotowują się do walki i ochrony tego, co pradawne i błogosławione. Przysięgają użyć wszystkich swych darów i wszystkich metod, by nawet własnym życiem osłonić sekret przed tymi, którzy są go niegodni i którzy wykorzystaliby go nawet do najgorszych, całkowicie egoistycznych celów.

Wiecie, że nie zaliczam się do typowych Głodomortek z tego względu, że trochę nie po drodze mi z klasycznym fantasy, mocno zwlekałam też z lekturą wspomnianego już Pasa Ilmarinena, bo nie przepadam za literaturą wojenną (poza literaturą faktu i warszawskimi reportażami). Jednak ten zakręcony, pełen nadprzyrodzonych tajemnic świat II wojny, tak bliski mej ulubionej urban fantasy, to zdecydowanie coś, co wciąga i fascynuje. Połączenie faktów i starego dobrego nieznanego to strzał w dziesiątkę, zwłaszcza jeśli autor jest utalentowanym gawędziarzem, a do takich Marcin Mortka zdecydowanie należy! Absolutnie pokochałam też postaci – żywe, barwne i wywołujące w czytelniku prawdziwe emocje – i te prawdziwie pozytywne, i te pozytywne inaczej. Kibicujemy bohaterom, choć czasami mają nas niezbyt dobrze zaskoczyć i na końcu książki sami już nie wiemy, jakie dokładnie rozwiązanie nas satysfakcjonuje – wiadomo, przeważnie chcemy, by wygrali „ci dobrzy”, choć.... czy aby w każdy możliwy sposób?

Grom. Wojna runów to naprawdę wyśmienita powieść, doskonała rozrywka, skłaniająca czasami do przemyśleń historycznych. Dodatkowo, jeśli jesteście pasjonatami II wojny światowej, będziecie mieli dużo radości z niecodziennej interpretacji pewnych wydarzeń. Muszę też pobuszować w bibliotekach, bo Grom jest jednym z opublikowanych onegdaj tomów Trylogii Nordyckiej, wydanej przez Uroborosa, odświeżonym i przeredagowanym. Zdecydowanie chcę się zapoznać z pozostałymi! A zatem – miłej lektury! I mnie, i Wam!

Marcin Mortka, Grom. Wojna runów, wyd. SQN, Kraków 2025.

piątek, 15 sierpnia 2025

Zagłębić się w Ciemności...

Minął już rok od chwili, kiedy kapitanowi Kowalskiemu odebrano jego ukochaną Wandę. Jerzy zdołał podźwignąć się z ciągu alkoholowego, zresztą, nie miał większego wyboru, za partnerkę mając obecnie pannę Barbarę Maciejewską (z tych Maciejewskich, słyszeli państwo o tym skandalu?). Rzutka i przedsiębiorcza kobieta nie tylko uporządkowała nieco sprawy agencji detektywistycznej, ale i zadbała o jej zaangażowanie się w sprawy – nazwijmy to – bardziej społeczne, a konkretnie w sprawy fundacji, mającej na celu ochronę pozostawionych samych sobie małoletnich. Prowadzi także pewne własne dochodzenia, chwilowo musi zatem opuścić Warszawę, zostawiając Jerzemu na głowie dosyć nieoczekiwany kłopot w postaci nowej podopiecznej. I choć Zosia na pierwszy rzut oka wydaje się kolejną zagubioną ofiarę nowej rzeczywistości, ktoś chce ją bardzo usilnie odszukać. A Jerzy nie może jej non-stop pilnować, bo oto wpada mu kolejne, wyjątkowo intratne i bardzo obiecujące zlecenie, które zmusi detektywa do opuszczenia Warszawy i udania się do Lwowa... a to dopiero początek jego podróży.

Świat ogarnięty Ciemnością poznaliśmy już w poprzednim tomie, znane są nam zatem specyficzne reguły nim rządzące – stał się klaustrofobiczny, zawężony do granic cywilizacji i jeszcze bardziej bezwzględny, niżby się mogło wydawać po koszmarach I wojny światowej. Nasi bohaterowie wbrew okoliczności próbują być tymi ostatnimi sprawiedliwymi pośród rekinów i innych, pragnących przede wszystkim przetrwać, próbują zrobić coś dobrego, choć często obrywają za to po głowie. Zanurzają się w coraz to bardziej zdeprawowane zakamarki ludzkiej przedsiębiorczości, w obliczy czasu zagłady i – niezmiennie – mieszają się w rzeczy, które ich przerastają... Jednak mimo gorzkiego nieraz doświadczenia prą naprzód, bo Ciemności może przeciwstawić się tylko ludzkość – w tym swoim najlepszym przejawie. Ludzkość i... Inni – dobrowolnie bądź też pod przymusem.

Druga część serii Andrzeja Pupina wciąga podobnie jak pierwsza i tutaj też nie mogłam się oprzeć, by książkę skończyć już zaraz zamiast dawkować sobie tę przyjemność! Intryga zdecydowanie się zagęszcza, bo rozgrywki stają bowiem kolejni coraz to bardziej wpływowi gracze, a pośrodku wszystkiego Jerzy stara się dojść do sedna sprawy i nawet nie jesteśmy pewni, czy mu w tym kibicujemy, bo wiemy, że rozwiązanie będzie paskudne. Zarówno agencje rządowe, jak i organizacje prywatne w tańcu się nie pie... eee, obijają, i biada temu, kto spróbuje stanąć im na drodze.

Tak, jest dobrze, a byłoby wręcz rewelacyjnie, gdyby nie... Tak, zgadliście – końcówka. Znowu. Nie wiem, co tu jest nie tak, ale mam wrażenie, że została trochę tak „wyciągnięta z kapelusza”, zbyt niespodziewana, mimo umieszczenia pewnych drobnych informacji i aluzji w tekście. Owszem, mówimy o niespodziewanej w tym niekoniecznie dobrym znaczeniu tego słowa. Mam nadzieję, że autor w końcu się wyrobi, bo trochę psuje to odbiór całości i jakkolwiek Rozbłyski Ciemności bardzo gorąco polecam, to jednak coś mi tak trochę zgrzyta.

Andrzej Pupin, Rozbłyski Ciemności, wyd. Fabryka Słów, Warszawa 2024.

sobota, 9 sierpnia 2025

Nekro przedświąteczne

Wizyta w gabinecie weterynaryjnym w Zrębkach to zawsze obietnica, że przydarzy się coś mocno nietypowego – a to opętanie, a to ciekawe zwierzątko, a to smoki w okolicy... Kolejne dni stawiają przed Florką, Bastianem i Izą kolejne wyzwania i gdy za każdym razem wydaje się, że już „ciekawiej” być nie może, los mówi „Potrzymaj mi piwo” i wali z grubej rury...

Tym razem jednak zapowiada się spokojniej – w końcu nadchodzą Święta i nawet największym pesymistom humor się poprawia, gdy na zewnątrz zalega biały puch, a w powietrzu już niemal słychać dzwonki u sań świętego Mikołaja. Jednak już po kilku godzinach z białego nieskazitelnego śnieżku robi się szara breja, do pracy wstać trzeba, a nieoczekiwany gość pojawia się grubo przed Wigilią i przypomina wszystkim, że z rodziną to najlepiej na zdjęciu, a i to w środku, bo z boku cię wytną. Co więcej, sielskie stadło naszych ulubionych techników weterynaryjnych zakłóci współlokatorka, której przecież trzeba pomóc, bo jak to tak – za próg? W pracy też coraz bardziej interesująco – wprawdzie kotki, pieski, magiczne króliki czy inne takie to już standard, kiedy jednak na progu staje mocno naćpana elfka z jednym z najgroźniejszych stworzeń, robi się stresująco... Odrobina świętego spokoju? Nieee, w Zrębkach nawet wieszanie prania może doprowadzić do bardzo nietypowych odkryć!

Uwielbiam tę serię (jak zresztą dobrze wiecie) – choć sięgając po nią, wcale się tego nie spodziewałam. Cudowne nowe magiczne stwory to jeden z tych powodów – bo ja mam jak Florka – tuliłabym każde jedno: puchate, zębate, rogate... Bo wprawdzie wkurzam się (podobnie jak w prawdziwym życiu) na debili pozbawionych wyobraźni, ale i przekonuję, że Niemen miał rację – ludzi dobrej woli jest zdecydowanie więcej. Nasi bohaterowie może i mają swoje wady, ale są w tym wszystkim prawdziwi – czasami dostają po dupie, ale przynajmniej próbują zrobić coś dobrego. Tu każdy ma tę swoją szansę, jeśli tylko chce z niej skorzystać – i nie odnosimy wrażenia „słodkopierdzącości”, tylko wychodzi to kompletnie naturalnie. Zdziwiłby się też ten, kto oczekiwałby utartych schematów – ekipa z przyległościami wymyka się kompletnie wszystkim oczekiwaniom, a nam pozostaje tylko trzymać kciuki. No i czasami obgryzać paznokcie, bo wszystko nie zawsze kończy się tak, jakbyśmy chcieli. Kibicujemy każdemu (no dobrze, z drobnymi wyjątkami) i chcemy WIĘCEJ! I to jak najszybciej!

Joanna W. Gajzler, Necrovet. Pielęgnacja zwierząt (nie)ożywionych, wyd. SQN, Kraków 2025.

PS: Nie wiem jak, ale każda kolejna okładka serii jest coraz piękniejsza!