piątek, 15 sierpnia 2025

Zagłębić się w Ciemności...

Minął już rok od chwili, kiedy kapitanowi Kowalskiemu odebrano jego ukochaną Wandę. Jerzy zdołał podźwignąć się z ciągu alkoholowego, zresztą, nie miał większego wyboru, za partnerkę mając obecnie pannę Barbarę Maciejewską (z tych Maciejewskich, słyszeli państwo o tym skandalu?). Rzutka i przedsiębiorcza kobieta nie tylko uporządkowała nieco sprawy agencji detektywistycznej, ale i zadbała o jej zaangażowanie się w sprawy – nazwijmy to – bardziej społeczne, a konkretnie w sprawy fundacji, mającej na celu ochronę pozostawionych samych sobie małoletnich. Prowadzi także pewne własne dochodzenia, chwilowo musi zatem opuścić Warszawę, zostawiając Jerzemu na głowie dosyć nieoczekiwany kłopot w postaci nowej podopiecznej. I choć Zosia na pierwszy rzut oka wydaje się kolejną zagubioną ofiarę nowej rzeczywistości, ktoś chce ją bardzo usilnie odszukać. A Jerzy nie może jej non-stop pilnować, bo oto wpada mu kolejne, wyjątkowo intratne i bardzo obiecujące zlecenie, które zmusi detektywa do opuszczenia Warszawy i udania się do Lwowa... a to dopiero początek jego podróży.

Świat ogarnięty Ciemnością poznaliśmy już w poprzednim tomie, znane są nam zatem specyficzne reguły nim rządzące – stał się klaustrofobiczny, zawężony do granic cywilizacji i jeszcze bardziej bezwzględny, niżby się mogło wydawać po koszmarach I wojny światowej. Nasi bohaterowie wbrew okoliczności próbują być tymi ostatnimi sprawiedliwymi pośród rekinów i innych, pragnących przede wszystkim przetrwać, próbują zrobić coś dobrego, choć często obrywają za to po głowie. Zanurzają się w coraz to bardziej zdeprawowane zakamarki ludzkiej przedsiębiorczości, w obliczy czasu zagłady i – niezmiennie – mieszają się w rzeczy, które ich przerastają... Jednak mimo gorzkiego nieraz doświadczenia prą naprzód, bo Ciemności może przeciwstawić się tylko ludzkość – w tym swoim najlepszym przejawie. Ludzkość i... Inni – dobrowolnie bądź też pod przymusem.

Druga część serii Andrzeja Pupina wciąga podobnie jak pierwsza i tutaj też nie mogłam się oprzeć, by książkę skończyć już zaraz zamiast dawkować sobie tę przyjemność! Intryga zdecydowanie się zagęszcza, bo rozgrywki stają bowiem kolejni coraz to bardziej wpływowi gracze, a pośrodku wszystkiego Jerzy stara się dojść do sedna sprawy i nawet nie jesteśmy pewni, czy mu w tym kibicujemy, bo wiemy, że rozwiązanie będzie paskudne. Zarówno agencje rządowe, jak i organizacje prywatne w tańcu się nie pie... eee, obijają, i biada temu, kto spróbuje stanąć im na drodze.

Tak, jest dobrze, a byłoby wręcz rewelacyjnie, gdyby nie... Tak, zgadliście – końcówka. Znowu. Nie wiem, co tu jest nie tak, ale mam wrażenie, że została trochę tak „wyciągnięta z kapelusza”, zbyt niespodziewana, mimo umieszczenia pewnych drobnych informacji i aluzji w tekście. Owszem, mówimy o niespodziewanej w tym niekoniecznie dobrym znaczeniu tego słowa. Mam nadzieję, że autor w końcu się wyrobi, bo trochę psuje to odbiór całości i jakkolwiek Rozbłyski Ciemności bardzo gorąco polecam, to jednak coś mi tak trochę zgrzyta.

Andrzej Pupin, Rozbłyski Ciemności, wyd. Fabryka Słów, Warszawa 2024.

sobota, 9 sierpnia 2025

Nekro przedświąteczne

Wizyta w gabinecie weterynaryjnym w Zrębkach to zawsze obietnica, że przydarzy się coś mocno nietypowego – a to opętanie, a to ciekawe zwierzątko, a to smoki w okolicy... Kolejne dni stawiają przed Florką, Bastianem i Izą kolejne wyzwania i gdy za każdym razem wydaje się, że już „ciekawiej” być nie może, los mówi „Potrzymaj mi piwo” i wali z grubej rury...

Tym razem jednak zapowiada się spokojniej – w końcu nadchodzą Święta i nawet największym pesymistom humor się poprawia, gdy na zewnątrz zalega biały puch, a w powietrzu już niemal słychać dzwonki u sań świętego Mikołaja. Jednak już po kilku godzinach z białego nieskazitelnego śnieżku robi się szara breja, do pracy wstać trzeba, a nieoczekiwany gość pojawia się grubo przed Wigilią i przypomina wszystkim, że z rodziną to najlepiej na zdjęciu, a i to w środku, bo z boku cię wytną. Co więcej, sielskie stadło naszych ulubionych techników weterynaryjnych zakłóci współlokatorka, której przecież trzeba pomóc, bo jak to tak – za próg? W pracy też coraz bardziej interesująco – wprawdzie kotki, pieski, magiczne króliki czy inne takie to już standard, kiedy jednak na progu staje mocno naćpana elfka z jednym z najgroźniejszych stworzeń, robi się stresująco... Odrobina świętego spokoju? Nieee, w Zrębkach nawet wieszanie prania może doprowadzić do bardzo nietypowych odkryć!

Uwielbiam tę serię (jak zresztą dobrze wiecie) – choć sięgając po nią, wcale się tego nie spodziewałam. Cudowne nowe magiczne stwory to jeden z tych powodów – bo ja mam jak Florka – tuliłabym każde jedno: puchate, zębate, rogate... Bo wprawdzie wkurzam się (podobnie jak w prawdziwym życiu) na debili pozbawionych wyobraźni, ale i przekonuję, że Niemen miał rację – ludzi dobrej woli jest zdecydowanie więcej. Nasi bohaterowie może i mają swoje wady, ale są w tym wszystkim prawdziwi – czasami dostają po dupie, ale przynajmniej próbują zrobić coś dobrego. Tu każdy ma tę swoją szansę, jeśli tylko chce z niej skorzystać – i nie odnosimy wrażenia „słodkopierdzącości”, tylko wychodzi to kompletnie naturalnie. Zdziwiłby się też ten, kto oczekiwałby utartych schematów – ekipa z przyległościami wymyka się kompletnie wszystkim oczekiwaniom, a nam pozostaje tylko trzymać kciuki. No i czasami obgryzać paznokcie, bo wszystko nie zawsze kończy się tak, jakbyśmy chcieli. Kibicujemy każdemu (no dobrze, z drobnymi wyjątkami) i chcemy WIĘCEJ! I to jak najszybciej!

Joanna W. Gajzler, Necrovet. Pielęgnacja zwierząt (nie)ożywionych, wyd. SQN, Kraków 2025.

PS: Nie wiem jak, ale każda kolejna okładka serii jest coraz piękniejsza!

poniedziałek, 28 lipca 2025

Kto z Jakubem trzymie...

Nie wiem, jak Wy, ale ja po prostu uwielbiam odwiedziny w Wojsławicach – człowiek spędził już tyle lat z Jakubem, że wpadając do gospodarstwa na Starym Majdanie, czuje się jak u siebie w domu. W końcu wszyscy wiemy, że Bardaki to wróg, Birski z Rowickim barany, których los zesłał na najgorszą miejscówkę w powiecie (idę o zakład, że plan prewencyjny dzielnicowego polega przede wszystkim na pozbyciu się Jakuba), a podróż do Dębinki to jak podróż w czasie ze względu na dziedzictwo miejscowych...

Nie inaczej będzie i tym razem – w 12 opowiadaniach, składających się na Wojsławicką masakrę kosą łańcuchową, potowarzyszymy Jakubowi i Semenowi w podróżach zarówno konwencjonalnych (banalny Sopot lub oklepana Warszawa), jak i tych nieco bardziej nietuzinkowych (czy kogoś w ogóle zaskoczy fakt, że Wędrowycz miał coś wspólnego z Kompleksem Riese?) – również takich, które w sumie zdarzą się nie po raz pierwszy, bo co tam komu podróże w czasie z Jakubem... W końcu kto z nim trzymie...

Jak zwykle, wszystkie teksty są samodzielną całością (choć niektóre odwołują się do dawniejszych przygód prowincjonalnego egzorcysty), jednak tym razem w tle przewija się niecny Bardacki plan przejęcia władzy nad gminą! A wróg naprawdę dysponuje wieloma atutami! Niezmiennie w książce znajdą się opowiadania lepsze i gorsze, choć z niejakim zaskoczeniem stwierdzam, że te nieco słabsze zachowują naprawdę niezły poziom, zwłaszcza w porównaniu do niektórych dawniejszych tekstów w zbiorach, które wychodziły kiedyś nieco za często. Zmniejszenie częstotliwości publikacji zdecydowanie wyszło i Jakubowi, i Andrzejowi na dobre, bo gdybym miała wskazać najsłabszą dla mnie historię w Masakrze, pewnie byłaby to trochę nijaka Krypta (której zakończenie jednakowoż totalnie mnie rozwaliło), Dziadek czy Zielony czynnik (trochę taki generyczny tekst o Jakubie, wykorzystujący jednakowoż w ciekawy sposób inne Andrzejowe postacie), jednak nawet te opowiadania wywołują coś na kształt uśmiechu. Absolutnie kocham za to Konkurs (musicie to po prostu przeczytać!), Poduszkę uduszkę (genialna geneza bytu nekrotycznego) czy Fortepian (odkrycie, kim jest duch, przyprawiło mnie o typowy chichot pijanej hieny), a to naprawdę tylko topka.

Jedenasta już odsłona cyklu wędrowyczowskiego może być też świetnym wprowadzeniem do świata dla kogoś, kto jakimś cudem nie zna jeszcze Jakuba i jego przyjaciół. Zawiera to charakterystyczne, swojskie (hyhy) poczucie humoru, wojsławickie cwaniactwo i odpowiednią porcję szaleństwa, a do tego jak zwykle cudne ilustracje Andrzeja Łaskiego. Macie doła i dość nowoczesnego świata? Łapcie za Wojsławicką masakrę kosą łańcuchową! Nie pożałujecie!

Andrzej Pilipiuk, Wojsławicka masakra kosą łańcuchową, il. Andrzej Łaski, wyd. Fabryka Słów, Warszawa 2025.

piątek, 27 czerwca 2025

Wakacje ze smokiem i demonami

Pamiętacie jeszcze Magdę i jej magiczne przygody? Obdarzoną wyjątkowym (i utrudniającym życie) darem odczytywania cudzych myśli dziewczynkę poznaliśmy w poprzednim tomie serii, Wakacje pełne magii, gdzie to pojawiła się cała zwariowana rodzinka na czele z tatą, Iskrą, próbującym ochronić swoją utalentowaną córeczkę i ukierunkować jej moce. Niestety, poprzednie wydarzenia doprowadziły do tego, że Rada Iskier zainteresowała się wszystkimi, a magia taty i młodszej siostrzyczki Magdy zostały zablokowane...

Nie pozostaje to bez wpływu na ich życie – bo dar magii to ważna część samych Iskier. W dodatku dziwne rzeczy dziejące się dookoła wcale nie ustały – co więcej, robi się coraz dziwaczniej. Nawet zaprzyjaźniony polewik obawia się tego, co może się stać... Ale komu Magda może zaufać? Czy Tomek, nowy kolega z kempingu, okaże się wystarczająco wiarygodny? Co takiego ukrywa złośliwy, czepialski sąsiad, paradujący półnago w tle podczas bookstagramowego live’a mamy? Kto robi te wszystkie głupie dowcipy? Dlaczego tajemnicza Marta tak często zagląda w okolice przyczepy i kręci się wokół małego Piotrka? Z jakiego powodu jedynym skutecznym środkiem obrony wydaje się smok? Tak, to zdecydowanie zbyt wiele problemów i pytań nawet dla dorosłego, a co dopiero dla dziewczynki, która nie dość, że skrywa bardzo obciążający sekret, to jeszcze usiłuje ochronić swoich bliskich. Bo gdy tak naprawdę nie wiadomo, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem, nadzwyczaj ciężko o zaufanie – komu tak naprawdę można uwierzyć, jeśli chodzi o własną rodzinę? Tym bardziej, że Rada już udowodniła, że zrobi wszystko, by tylko ukryć istnienie magicznego świata przed tymi „normalnymi” ludźmi...

Już w swoich „dorosłych” książkach Kasia Wierzbicka pokazała, że uniwersum Iskier to nie przelewki (nie jest to kraj dla słabych magów, hyhy) i zdecydowanie nie jest łatwo w nim żyć nawet tym, którzy powinni czuć się w nim najlepiej, Iskrom. Po raz kolejny pokazuje, że nawet najmłodsi mają mocno pod górkę, więc ten, kto szuka lekkiej, prostej rozrywki dla dzieci, mocno się tutaj zawiedzie. Lato pełne tajemnic to bowiem książka niełatwa, niedająca oczywistych rozwiązań, prowokująca do zadawania wielu pytań, z których najważniejsze dotyczy kwestii, do czego się posuniemy, by walczyć o własną rodzinę, i to niezależnie od wieku. Uczy też, by absolutnie nie lekceważyć najmłodszych, nie bagatelizować ich problemów czy pomysłów – bo nigdy nie wiemy, co tak naprawdę może się za tym kryć. Zaskakująco, zapoznaje też ze stratą, która niekoniecznie zależy od nas samych, czasami jest po prostu rzeczą, która się przydarza.

A jak z grupą docelową? Córka maga to przecież seria dla trochę młodszego czytelnika. Myślę, że przygody Magdy, dzielnej siostry, córki i przyjaciółki przykują uwagę niejednej czytelniczki i niejednego czytelnika – dzieje się wszak mnóstwo, z poszczególnymi postaciami łatwo się utożsamiać, a mało znany świat mitologii słowiańskiej dodaje wszystkiemu jeszcze więcej tajemniczości i zachęca do dalszych, samodzielnych poszukiwań. A do tego książkę zdobią piękne ilustracje Wiolety Herczyńskiej! Tak, sądzę, że Lato pełne tajemnic to dobra pozycja i dla młodszych, i tych nieco starszych. A już zwłaszcza w wakacje!

Katarzyna Wierzbicka, Lato pełne tajemnic, il. Wioleta Herczyńska, wyd. Mięta, Warszawa 2025.

poniedziałek, 2 czerwca 2025

Dotknąć nienazwanego... jeszcze raz

Drogi przez morze to kolejna odsłona fantastycznych opowiadań Andrzeja Pilipiuka. Tym razem jednak w książce znajdziemy nieco mniej tekstów niż zazwyczaj, bo tylko trzy, z czego dwa, w tym najdłuższy, tytułowy, poświęcony został jednemu z dwóch głównych bohaterów dotychczasowych zbiorów, Robertowi Stormowi (choć w sumie nie tylko).

Akcja trzeciego, od którego rozpoczynamy lekturę DrógKról gór – rozgrywa się w miejscu nieco rzadziej przez Andrzeja uczęszczanym, bo na Ziemiach Odzyskanych tuż po wojnie, gdzie przybywa Witek, chłopak z Kresów. Mieszka u swej przesiedlonej rodziny, uczy się, poznaje kolegów, a przede wszystkich przeszłość tych okolic – tak fascynującą, tak całkiem odmienną. W dobie Werewolfu jednak nawet dzieciaki muszą zachować ostrożność, bo nigdy nie wiadomo, czy wszyscy są tymi, za których się podają. Jednak pewne rzeczy kuszą bardziej niż zwykle, gdy oprócz zwykłego, szarego życia pragnie się czegoś więcej.

Czarny jatagan to standardowy tekst z serii o Robercie Stormie. Zagubiony artefakt, niezwykła tajemnica z nim związana i śledztwo – czyli to, co nasz poszukiwacz historycznych sekretów kocha najbardziej. Śledzimy więc powikłane losy broni zawierzonej Boskiej opiece i zastanawiamy się, czy znajdzie się tu miejsce na happy end. Czy odkrycie sekretu dawnego komendanta MO przybliży Roberta do odnalezienia tego, co powinno zostać ukryte... choć może pragnie być odnalezione...

Drogi przez morze to około 250-stronicowy tekst, osnuty wokół tajemniczego znaleziska Roberta na warszawskim Muranowie – medalionu z dziwnymi inskrypcjami. Odkryciem nieoczekiwanie interesują się rozmaicie ludzie – niby nikt nie wie, co to jest, a jednak niektórzy starają się go zdobyć wszelkimi środkami. Jednocześnie próba wyjaśnienia kolejnej zagadki Roberta nieoczekiwanie natrafia na przeszkodę w postaci pandemii COVID, podczas której będzie musiał podjąć wiele ważnych decyzji dotyczących nie tylko jego samego, ale i bliskich mu osób. Jednak czy rzeczywiście powinien udać się do Wenecji? W końcu Arek twierdzi, że odkrył coś nadzwyczajnego dotyczącego pewnego lekarza, ale przecież mógł popełnić błąd. Chociaż stara praska Cyganka nie może się mylić.

Uważni czytelnicy tego bloga doskonale wiedzą, że ostatnio mi z Robertem Stormem nie do końca po drodze, bo jako postać literacka zupełnie przestał się rozwijać, jest ucieleśnieniem takiego rozgoryczenia autora, jeśli chodzi o naszą obecną rzeczywistość. Jednak mam w pamięci te starsze teksty, w których był po prostu fascynującym bohaterem, uczącym się, odkrywającym pewne sekrety rządzące jego dziwnym światem i miałam wrażenie powrotu do tego klimatu w Czarnym jataganie – dobra, typowa przygoda historycznego detektywa. Drogi przez morze to jednak minipowieść i to zdecydowanie zbyt rozwleczona. Nie mogę się pozbyć odczucia, że Andrzej nie do końca wiedział, na czym się skupić, i w efekcie mnogość różnych wątków zaczęła mi przeszkadzać, zwłaszcza że niektóre (antykwariat) wydają się tylko niepotrzebnym nabijaniem stron. Drogi mogłyby się lepiej sprawdzić jako osobna powieść, bo byłby czas na wszystkie odnogi fabularne i oddanie im pełnej sprawiedliwości. Pomysł na tekst i jego powiązania z innymi, dawniejszymi opowiadaniami mi się naprawdę podoba, ale coś gdzieś nie zadziałało i mam wrażenie, że ma to związek z objętością opowiadania.

Tak naprawdę najbardziej podobał mi się Król gór – może właśnie przez tę swoistą odmienność od pozostałych tekstów – miejsce, czas, bohaterowie. Oczywiście, mamy nienazwane, mamy tajemnicę, ale mamy też po prostu grupkę chłopaków, którzy są sobą w tej trudnej, powojennej rzeczywistości. Serio, z przyjemnością przeczytałabym o nich coś więcej – może w następnym zbiorze...?

Bo doskonale wiem, że niezależnie od tego, jak bardzo jestem zmęczona Skórzewskim i Stormem, to po kolejny tom opowiadań Andrzeja sięgnę na pewno. Potrzebujemy przecież odrobiny magii w naszym zwykłym, szarym życiu...

Andrzej Pilipiuk, Drogi przez morze, wyd. Fabryka Słów, Warszawa 2025.

niedziela, 6 kwietnia 2025

Grecy w Wars...ie

Przed nami kolejna odsłona Kronik sąsiedzkich! Jak już wiemy, Nikita z powodzeniem zadomowiła się na przedmieściach Warsa, za towarzystwo mając Robina i całą szaloną rodzinkę rysi. I choć nie służy już Zakonowi Cieni, są wezwania, na które odpowiedzieć musi, zwłaszcza jeśli o pomoc prosi (łagodnie mówiąc) Irena, Matka Przełożona oddziału organizacji i zarazem rodzicielka Nikity. Zakon ma bowiem problem – został wynajęty do odzyskania córki bogatego greckiego przedsiębiorcy, Thea Gorgonosa, i zawiódł wręcz spektakularnie. Po pieniądzach z okupu nie ma śladu, najemnicy wąchają kwiatki od spodu, a młodej Madali jak nie było, tak nie ma. Theo wydaje się przekonany, że rozwiązać jego problem może tylko interwencja kobiety o srebrnych oczach – dokładnie takich, jakimi charakteryzuje się Pan B.

Już chociaż ze względu na własną przeszłość Nikita nie zamierza odmawiać. Coś tu jednak mocno śmierdzi – i nie chodzi tylko o wymykającą się spod kontroli magię zdesperowanego ojca. Tajemnicę zaciemnieją jeszcze opowieści o przeklętej wyspie, na której mieszka(ła) Madala – w końcu miejsce to pozbawiło już życia wiele osób. Jest bez wątpienia magiczne, ale czy zagadka tak wielu zaginięć związana jest ze również zniknięciem Madali? A może to te męczące sekrety rodzinne, potrafiące znienacka podnieść łeb i ugryźć ofiarę w dupę dokładnie wtedy, kiedy się tego nie spodziewa? Theo bowiem coś ukrywa – a nie osiągnąłby swojej pozycji, gdyby nie był w tym dobry. Jak ta cała sprawa wpłynie na stosunki Nikity i Sawy? Czy dla potworów nie ma żadnego ratunku?

Bardzo lubię Nikitę – zabójczynię teoretycznie bez żadnych skrupułów (na które – jak wiemy – pomaga odwar z miodunki), a tak naprawdę całkiem przyzwoitą osobę, która nie potrafi przejść obojętnie wobec czyjegoś nieszczęścia, zwłaszcza jeśli ktoś za tę pomoc dobrze zapłaci! Ucieszył mnie też jej powrót do Warsa, bo magiczna Warszawa mnie z wielu powodów zachwyca, a poprzednie odsłony Kronik sąsiedzkich wskazują na to, że się tam dziewczyna dobrze czuje. Uwielbiam wszystkich bohaterów, którzy jej towarzyszą, na czele z Robinem, ale i z tymi pozornie spokojnymi sąsiadami. Jak już jednak ustaliliśmy na tegorocznym Falkonie, Nikita niebezpiecznie zaczyna przypominać osobowością Dorę Wilk – co mnie trochę przeraża, bo w ich odmienności upatrywałam przyczyn tego, że obecnie wolę czytać o najemniczce z Warsa, a nie opiekunce Thorna – w tym uniwersum wystarczy już jedna zajebiście kompetentna osoba (po części trochę Marysia Sójka) o złotym sercu i wielu nadnaturalnych powiązaniach i talentach. Wolałabym, żeby Nikita pozostała tą trochę bardziej ambiwalentną moralnie bohaterką bez pomocy wszystkich świętych (pun intented). Jak będzie, czas pokaże.

Na pewno jednak z radością sięgnę po kolejny tom przygód Nikity, bo każdy z nich to solidna literatura. Od Dziewczyny z przeklętej wyspy nie idzie się oderwać, bo akcja płynie (nomen omen) wartko, bohaterowie – i ci główni, i ci poboczni – są po prostu ciekawi, a interesujących pomysłów Anecie nigdy nie brakowało. Nawet opowieść o greckich potworach i klątwach, wydawałoby się, że tak odstająca nawet od magicznych realiów Warsa, zostaje wpleciona w ramy Doraverse bez wysiłku, zachwyca i zasmuca. Nowe Kroniki sąsiedzkie to cudowna pozycja dla spragnionych dobrego urban fantasy i naprawdę nie mogę się już doczekać następnej!

Aneta Jadowska, Dziewczyna z przeklętej wyspy, il. Magdalena Babińska, wyd. SQN, Kraków 2024.

niedziela, 16 marca 2025

Zbrodnia to opisana...

Jak już wiemy z poprzednich książek Katarzyny Wierzbickiej, świat Iskier to nie miejsce z bajki. Pewnie, posiadanie niesamowitych mocy należy do rzeczy, o których się fantazjuje, gorzej, gdy już je mamy – i bardziej przeszkadzają, niż cieszą. Nie inaczej jest w przypadku Janki, rusałki, która wieje z rodzinnego rezerwatu i zaczyna żyć wśród ludzi. Co tam żyć, ona zdecydowanie pragnie wszystkiego ludzkiego – a już najbardziej chciałaby zostać pisarką! Ale taką porządną, poczytną! Nie ma to jednak jak solidne przygotowanie i dziewczyna postanawia wziąć udział w warsztatach literackich – z innymi aspirującymi twórcami, daleko od cywilizacji... a to ostatnie jest równie istotne jak samo szkolenie, bo Janka pragnie uciec od swojego narzeczonego o dosyć niecodziennych cechach i raczej zaborczego... Na miejscu jednak okazuje się, że wspólnota zawodowa to czyste science-fiction (którego nikt zresztą nie pisze!), bo niemal każdy z uczestników ma jakąś kosę z innymi, a sekrety zawodu bardziej zniechęcają, niż zachęcają. Zapoznawcze ognisko kończy się awanturą i zapewne nazajutrz nikt by się tym nie przejął, gdyby nie jeden drobiazg... rano w ogrodzie leży trup! A cwany zabójca ewidentnie wie coś niecoś o tajnej społeczności, bo sprytnie zaciera za sobą ślady... uniemożliwiając wyniuchanie nawet przez wilkołaka!

Zbrodnia i magia to kolejna szansa na przyjrzenie się Iskrom i ich rzeczywistości – pełnej magii, legend, okrucieństwa i pogardy, zwłaszcza dla normalnych ludzi. Jednak, podobnie jak w przypadku Wakacji pełnych magii, dostajemy pozycję raczej lżejszą od trylogii poświęconej Agacie (choć przeznaczoną dla starszego czytelnika) – to, co dzieje się na warsztatach literackich, nie wydaje się w żaden sposób dotyczyć magicznej społeczności, choć śledztwo potoczy się w dosyć nieoczekiwanym kierunku. Książka z założenia jest bowiem komedią kryminalną, choć roi się tam od cięższych tematów, dotyczących wolnej woli, miłości – i romantycznej, i rodzinnej, oraz ogólnej odpowiedzialności. Choć mieliśmy obserwować sytuację, chichocząc radośnie niczym przy lekturze Nagle trupa Marty Kisiel czy Chmielewskiej, to akcja schodzi na nieco inne tory...

To zresztą mój problem z tą powieścią. W pewnym momencie odchodzi ona bowiem od zamierzonej koncepcji i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że odnoszę wrażenie, jakby gdzieś nam się fabuła „rozwodniła”, a wątki uległy magicznemu (nomen omen) rozmnożeniu. Oczywiście, nadal bywa zabawnie (po prostu kocham Irka i jego relacje z resztą literatów), ale mam wrażenie, że znalazłam się nagle w zupełnie innej powieści, rzeczy dzieją się ciut za bardzo niespodziewanie, nowe tropy pojawiają się zbyt znienacka. To nie to, że nie mają sensu „in-verse” – absolutnie mają – ale to już nie jest komedia kryminalna, a czasami wręcz pójście na skróty (biedny komisarz).

Oczywiście, to może być dla kogoś zaleta – dla mnie niekoniecznie – niemniej muszę przyznać, że – jak to zawsze u Kasi – Zbrodnię i magię czyta się po prostu dobrze. To ciekawy wkład w uniwersum, próba sięgnięcia po coś nowego, nawet jeśli nie tak do końca się to udało. Pośmiać się jednak zdecydowanie pośmiejemy, a poza tym cały czas się zastanawiam, czy uczestnicy warsztatów mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości...

Katarzyna Wierzbicka, Zbrodnia i magia, wyd. Spisek Pisarzy, Irządze 2024.