piątek, 16 października 2015

Czy ja już tego wszystkiego gdzieś nie widziałam?

Witam po dłuższej nieobecności. Nie obiecuję, niestety, że taka przerwa się nie powtórzy, bo rodzinnie strasznie mi się wszystko ostatnio posypało, postaram się jednak nadganiać wszystko. Dzisiaj za jednym zamachem dwa odcinki, więc będzie może nieco mniej szczegółowo niż dotychczas, ale może przez to nieco mniej pesymistycznie… Chociaż… Wnioski z drugiego odcinka nie są specjalnie pozytywnie nastrajające…

Wiem, że marudzę, ale to nowe logo siakieś takie nijakie.

To lećmy… Pierwszy odcinek był zdecydowanie dużo bardziej interesujący niż finał poprzedniego sezonu, ale dla mnie przede wszystkim był to fan service. Dostaliśmy więc chłopców z przemową „Saving pe ople, hunting things, the family business” i Sama marudzącego, że coś się z nimi stało, bo poza sobą i ratowaniem siebie zapomnieli o pozostałych kilku miliardach ludzi. Thank you, Captain Obvious. Trzeba było kilku ostatnich sezonów, żeby to nagle odkryć? Po raz kolejny upewniam się w tym, że Carver od czasu do czasu wchodzi na Tumblra i szuka po tagu „Supernatural”, a potem próbuje zadowolić większość. Tyle że to się raczej nigdy nie udaje. Najlepszy przykład? Sama kilka razy trafiłam na marudzenie, że należałoby pokazać nieco więcej nietypowych działań Crowleya i co? Nie powiem, ojciec Crowley sprawił, że spłakałam się ze śmiechu, ale pierwszy odcinek i wcielenie się w MILFa wywołało u mnie ciężkiego facepalma. Dawno nie było czegoś kontrowersyjnego w wykonaniu Króla Piekła? To dajmy sesyjkę swingersów… Jeżu kolczasty… Ale do tego, jak znowu pograno sobie z samą postacią, jeszcze wrócę…

A to już lepiej - chłopcy ze spluwami, wkraczający do Bunkra...

Co do głównego motywu, obawiam się, że zanadto mi to wszystko przypomina Sezon 7. Znowu mamy do czynienia z pradawnym zagrożeniem, wymykającym się prawom euklidesowej geometrii. Jedyna różnica polega na tym, że tamto było jeszcze stworzone przez Boga, to jest jakby z nim równorzędne. Manifestuje się jakby ciekawiej, bo jest przynajmniej na czym oko zawiesić (choć nie powiem, Jamesa Patricka Stuarta na tapecie miewam regularnie), ale podstawowa forma jest dokładnie ta sama, co właściwie prowokuje mnie do pytania, czy Bóg, próbując stworzyć swoje pierwsze dzieło, nie sięgnął przypadkiem do zasobów Ciemności? Słupy czarnego dymu, co to papieża nie wybrał, słupami czarnego dymu, ale te czarne żyły występujące u jednostek zainfekowanych jakoś dziwnie przypominają mi lewiatany przejmujące kontrolę nad Castielem.



Ciekawi mnie jednak, jaki jest cel Ciemności. Dotychczas jakoś cicho na ten temat, więc założyć w sumie można, że to, co zawsze – przejęcie kontroli nad światem. Dzieje się tak za sprawą zainfekowanych mrokiem ludzi, co niekoniecznie kończy się dla nich dobrze, a co znowu przypomina mi jeden ze wcześniejszych sezonów – tym razem jednak szóstkę i eksperymenty Eve, Matki Wszechrzeczy. Oczywiście, automatycznie mam skojarzenie znowu z siódemką i tym, że po uwolnieniu straszliwego zła jakieś malutkie miasteczko zostaje zainfekowane, pies z kulawą nogą tego nie odkrywa i tak się to wszystko jakoś toczy… A mówimy o epoce globalnej wioski!!! Interesuje mnie jednak dzieciątko, Amara, przez rzeczoną Ciemność zainfekowane (przy okazji, łapka w górę, kto nie spodziewał się takiego obrotu sprawy! Jakoś niewiele tych łapek widzę…). Jak rozumiem, wyrośnie na tę interesującą damę, nawiedzającą Deana na jawie… albo stanie się jej agentką na Ziemi. Osobiście skłaniam się ku drugiemu rozwiązaniu, bo Amara i jej przyspieszony wzrost przypomina mi dziwnie inne takie stworzonko z annałów fantastyki, Adrią zwane. Zastanawia mnie jednak, dlaczego żywi się duszami, skoro dusze teoretycznie są paliwem dla systemu związanego z Bogiem… istnieje jeszcze jednak inne wyjaśnienie – dusze istnieją od zarania czasu, może dorównują wiekiem Śmierci (no dobrze, teraz go już przeżyły), od eonów stanowią najbardziej wartościową walutę i źródło energii we Wszechświecie… To miałoby sens…

W ramach pomysłów z czterech liter, przyszło mi do głowy, że w jakiś sposób Dean jest ojcem małej Amary.


SPN kontynuuje wątki mrocznych dziewczynek. Co tam demony!

Wspominałam o Samie i Deanie wygłaszających wielkie mowy o tym, jak to się muszą zmienić, jeśli chcą rzeczywiście ocalić świat, tyle że znowu widać, że kończy się na słowach. Po dziesięciu latach, kiedy to za każdym razem tajemnice gryzły ich w dupę, łącznie z ostatnim razem, kiedy to sprowadziły zagrożenie na świat większe nawet od Apokalipsy (tak przynajmniej się to przedstawia i sugeruje), a tymczasem chłopcy nadal trzymają karty przy orderach. Dean nie wspomina szczegółowo o tym, co rzekła mu Ciemność, Sam nie zamierza zdradzać, że został zainfekowany (ciekawe, czy powiedział o tym bratu jakoś potem). Więcej! Pamiętacie, jak w The Executioner’s Song Sam od pierwszego rzutu okiem wiedział, że z Deanem jest niedobrze? Nie powiecie mi, że ta telefoniczna rozmowa między chłopakami w finale pierwszego odcinka była zupełnie normalna. Ten Dean, którego ja znam, raczej na pewno zorientowałby się, że coś jest nie tak, zawróciłby natychmiast po zawiezieniu Jenny na miejsce. Dlaczego? Bo mimo tego, że zgodzili się na takie rozwiązanie, działanie w pojedynkę zawsze wychodziło im niekoniecznie na dobre! Nie wiem, dziwne to jakieś… Podobnie jak dziwnie uzasadniono powroty braciszków do świata żywych – dobrą wolą Śmierci. Śmierć może i wykazywał dobrą wolę, ale głównie go to wszystko irytowało, czemu wyraz dawał nie jeden raz. Ciekawe, czy rzeczywiście Żniwiarze mają taką moc, by samemu decydować o losach duszy… Jak dla mnie, to nieco bez sensu i zaprzecza wcześniejszej mitologii.

A teraz coś, co mnie fascynuje: dlaczego cała łąka, na której Sam znalazł Deana, była porośnięta różnymi odmianami krwawnika?

Sam Dean nie zmienił się specjalnie, jak zwykle czuje odpowiedzialność za cały Wszechświat i jak zwykle jest wręcz uroczo niekonsekwentny. Czy ktoś mógłby wyjaśnić mi, dlaczego właściwie nie zarżnął Crowleya, kiedy już go przyszpilił? Bo tak fajnie im się współpracowało? Bo mu współczuł? Bo…? Bo tak wymagał scenariusz…  Sytuacja w King of the Damned się kłania.


Młodszy Winchester robi to, co wychodzi mu najlepiej, cierpiętnicze miny. Nie da się jednak ukryć, że zaimponował mi nieco desperacją w kwestii znalezienia lekarstwa, choć stała się ona w pełni zrozumiała, kiedy został zainfekowany (i to wymowne odsłanianie szyi, no po prostu czysty seks dla fanek Sama!). Patrząc jednak na to, jak powtarzalnie chwilowo wszystko się zapowiada, zastanawiam się, kiedy wpadnie w guilt tripa. 


Możliwe jednak, że nie będzie miał na to czasu, a to w związku z Lucyferem… Pamiętacie, jak Mark Pellegrino zapowiadał, że pojawi się w Sezonie 11? W obliczu rewelacji z Piekła rodem i nagłych przebłysków świadomości Sama, które wyglądają, jakby pochodziły z Klatki, jestem skłonna zgodzić się z tym, że faktycznie, możemy Lucusia na ekranach ujrzeć. I to nowego Lucusia, jako że Kainowe Znamię, które to miałoby go skorumpować, zostało unicestwione. Niekoniecznie mi się ta wizja podoba, bo mój headcanon odrzuca to, że właśnie Znamię wpłynęło na archanioła, nie jego Wolna Wola, ale to prowadzi w bardzo ciekawe rejony. Dostaliśmy też pewien dowód na to, że Bóg istnieje sobie gdzieś tam, bo Sam, w przeciwieństwie do Casa w The Man Who Would Be a King, dostaje znak. Ładnie to łączy się z nagłym pojawieniem się Chucka w poprzednim sezonie, zwłaszcza w kontekście objawienia z A Little Slice of Kevin („But how Kevin is a prophet if Chuck is a prophet?”)... Bóg powraca…? Nie powiem, byłoby to ciekawym wątkiem. Oczywiście, jak długo nie dostanie od kogoś kosy pod żebra (pun intented).


Ale jak już jestem przy lekarstwie dla zainfekowanych Ciemnością… Święty olej? Naprawdę? Znowu sięgamy supernaturalowych wariacji biblijnych, które wspominały dotychczas, że święty olej jest wyjątkowo ciężką do zdobycia substancją, a zważywszy na to, co może zdziałać, musi być rzadka. Jednak chłopcy od pięciu sezonów mają jej od cholery i trochę, a przecież to nie woda święcona, nie da się tego zrobić niejako „od ręki”! Oczywiście, byłoby to wyjątkowo złośliwe – znaleźć lekarstwo i nie mieć jak go zdobyć, ale mam tu bardziej wrażenie, że scenarzyści potrzebowali czegoś niejako „świętego”, zapominając, że zostało określone jako wyjątkowo rzadkie. I tak od jakiegoś czasu.

Bardzo ładny efekt.

Fanservice’em muszę nazwać też perypetie Castiela, wybaczcie. Oczywiście, już wcześniej w serialu pojawiała się magia tak potężna, że nie dawały jej radę anioły (It’s the Great Pumpkin, Sam Winchester!), ale w ten urok doprawdy nie wierzę. Wielokrotnie powtarzano, że mózg Jimmy’ego już dawno uległ kasacji, na co więc ten urok miałby działać? Na samo ciało? Bez żartów. Na duszę? Mówimy o aniołach! Nie pojmuję tego, doprawdy. Castiel ma jednak szansę szlajać się z miną zbitego pieska, pokazywać, jaki to on szlachetny, a te inne anioły takie złe i niedobre. Może też wykonywać kolejne telefony do braci, a inne telefony dają aniołom pretekst do przemówienia, jak to Castiel zawsze wybierał Winchesterów w miejsce boskich interesów… Tylko my to wszystko wiemy. Wiemy, że Cas jest jaki jest, a anioły Pana to banda skurwieli. Kilka scen w drugim odcinku może zadowoliła fanów sponiewieranego Mishy (jestem fanką sponiewieranego Jareda, muszą istnieć identyczne i w tym przypadku i wcale nikogo nie oceniam!), ale nie wniosła dokładnie niczego do tematu. Więc po co to wszystko było?

Przez chwilę miałam wrażenie, że to mogły być demony...

Podobnie nie mam zielonego pojęcia, po co perypetie Crowleya w ciele MILFa z przedmieść. Rozumiem, że opuścił ciało zanim Castiel dźgnął go nożem, jednak dlaczego, na bogów, do niego po prostu nie wrócił? Meatsuit jest już dawno martwy, nie ukrywajmy, dostał przecież w samo serce chociażby od Bobby’ego w The Devil You Know, więc nie widzę powodu, dla którego powrót do standardowego outfitu miałby być jakimkolwiek problemem, a już na pewno problemem wymagającym radosnego zgromadzenia kilku demonów. Ponadto, nie widzę najmniejszego sensu w tym, by Crowley ukazywał się podwładnym w jakikolwiek sposób pozostając wrażliwym na ataki.


Biedny Crowley... takie smoke'owanie się musi być męczące.

A teraz oglądam halloweenowy odcinek i mam problem z zachowaniem powagi... Ale szczerze mówiąc, to jakoś średnio ta pani była w stanie naśladować mimikę i ogólną manierę Shepparda.

To się po prostu kupy nie trzyma, podobnie zresztą jak jego lekceważąca reakcja na wieści z Klatki. Jasne, w kwestii tego ostatniego mogę uznać, że to było na pokaz, jednak kolejny odcinek pokazuje, jak daleko obecna postać odeszła od starego Crowleya – oczywiście, zawsze starał się zdobyć sojuszników, pozostając jednak przygotowanym na wszystko, nie zachowując się jak mały dzieciak na widok cukierka. Jakkolwiek scena z wanem była uroczym nawiązaniem do sprezentowania przekąski Dickowi Romanowi (i znowu sezon siódmy!), tak nie widzę powodu, by Crowley ściągał sobie na głowę osobę pożerającą duszę. Bo demony to nic innego jak dusze, torturowane i złe, ale przecież jednak dusze! Jeśli ja, dobroduszny Jedi, węszę kłopoty, to co dopiero paranoiczny Król Piekła? Podoba mi się jednak pomysł z ojcem Crowley’em, totalnie widzę Crowleya wcielającego się z uśmiechem w katolickiego księdza (i ten tekst o przysługach, jakie wiszą mu duchowni!), próbującego tak, nie inaczej zbadać wyczyny podwładnych, a przy okazji pewnie i zamykającego kilka przypadkowych transakcji. Trochę mniej podobało mi się jego skakanie wokół Deana, bo miałam szczerą nadzieję, że to mamy już za sobą – zwłaszcza w kontekście badassowej przemowy z The Prisoner. Owszem, dało to pretekst do kilku zabawnych tekstów, jak choćby ten z Daphne czy uroczy dialog po śmierci Jenny („I was getting bored.” „You killed her!” „You’re welcome.”), ale to chyba nie o to chodziło z tą postacią. Pomijając to, że dawny Crowley nie dałby się tak zaskoczyć deanowym ciosem.

Bless me, Father, for I have sinned...
Myślą... I to jak!

Mamy za sobą te dwa odcinki i właściwie chyba wiem, czego się możemy teraz spodziewać – maksymalnie jednego, dwóch dotyczących głównego wątku, potem kilka MOTW, znowu przypadkowy główny wątek… Trochę jak w przypadku wielokrotnie już przywoływanego sezonu siódmego. Mam nadzieję, że się mylę, bo to trochę szkoda, zwłaszcza zważywszy na to, że zaczynało się nieźle – podobała mi się zwłaszcza postać Jenny, jak zwykle jednak zmarnowana. Niestety, nie ruszono za bardzo do przodu z tematem śmierci Śmierci – ot, wiemy, że faktycznie nie żyje, ale ludzie nadal umierają. Po co zatem był potrzebny, tak odwieczny? Co dalej?

Supernatural 11x01 Out of the Darkness, Into the Fire, scen. J. Carver, reż. R. Singer, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.

Supernatural 11x02 Form and Void, scen. A. Dabb, reż. P. Sgriccia, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.

17 komentarzy:

  1. Ja lubię sponiewieranego Casa, proszę mi nie zabierać tej jednej radości z serialu, która mi pozostała; już i tak musiałam się pożegnać z logiką, spójną fabułą, prawdopodobieństwem psychologicznym i w końcu SPN-em jako takim. Skoro scenarzyści z uporem maniaka niszczą tę postać od sezonu ósmego, to zostawcie mi chociaż eye candy w postaci gifów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mam nic przeciwko sponiewieranemu Casowi, ale tak bardzo chciałabym zobaczyć go znowu w akcji jako Anioła Pana. Jak w czwartym sezonie.

      Usuń
    2. Każdy by chciał, i cóż z tego, skoro scenarzyści stoją na drodze naszym marzeniom...

      Usuń
    3. I w dodatku im się wydaje, że spełniają marzenia fanów...

      Usuń
  2. Taki miałam entuzjazm do 11 sezonu,że zapomniałam, że się zaczął...
    Wszystko było takie rozpaczliwie przewidywalne.
    A teraz coś, co mnie fascynuje: dlaczego cała łąka, na której Sam znalazł Deana, była porośnięta różnymi odmianami krwawnika?
    O, masz oko, ja nie zwróciłam uwagi!
    Ja się doczepię tylko jednej rzeczy: dlaczego Crowley wraca do tego ciała? Tak,wiem, dlaczego z punkt uwidzenia kręcenia filmu i bardzo dobrze, bo Crowley bez tej twarzy, głosu i oczu o nie to.Ale z punktu widzenia demona?
    Jak słusznie napisała Maryboo : "Co nie wchodzi w skład wymagań? Wygląd i płeć danego osobnika. Pomijając uwagę Metatrona w sezonie ósmym (będącą zresztą elementem komicznym), aniołowie mają w głębokim poważaniu fizjonomię swoich vesseli, albowiem NIE SĄ ludźmi i nie podzielają naszych wątpliwości w związku z fizycznym aspektem bycia człowiekiem". Można by przyjąć, że Crowley lubi to ciało, no,jak ja kubki np.Ale czy pada coś takiego na ekranie? I już widzę podwładnych króla Piekła, robiących mu uwagi o orgiach!
    Refleksja podróżnicza : zwiedzałam w Grecji klasztory z cudnymi freskami, przedstawiającymi piekło i niebo.Pani przewodnik tłumaczyła, że w prawosławiu nie ma czyścca..Moja pierwsza myśl: O, to im kawałek SPN odpada!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie nie rozumiem tego przywiązania do vessela (co nie zmienia faktu, że się z niego cieszę).

      Usuń
    2. No właśnie nie rozumiem tego przywiązania do vessela
      Jak na ogół przewracam oczami na fandomowe jedynie słuszne pro-slashowe headcanony, tak w tym wypadku od dawna interpretuję Crowley jako bi ze słabością do misiowego typu urody... Ja tam obstawiam, że ten vessel mu się po prostu podoba. Każdy ma swoje ulubione ubranie, w którym się czuje atrakcyjny, nie? Skoro diablice na ogół wybierają sobie łaniookie i cycate laski, to dlaczego Crowley nie może się sobie podobać w Marku Sheppardzie? :)

      Usuń
    3. Wcale mu się nie dziwię!!! :)

      Usuń
  3. Cathia! :) Jak dobrze znów Cię czytać :)

    Według internetu, krwawnika używano do odstraszania złych mocy, także do wróżenia i przepowiadania pogody, ale to ostatnie chyba nie ma znaczenia w kontekście SPN xD

    Ogólnie, zgodzę się z Tobą. Lepiej niż się obawiałam, ale i tak przeciętnie. Nie wciągnął mnie ten sezon zupełnie, oczywiście oglądam dalej, ale bez przekonania. Mogliby lepiej anulować serial, niż robić z niego nie wiadomo co.

    Jakoś nie potrafię przejąć się z Ciemnością, wątek wydaje mi się sztuczny.
    Sam daje radę, ale Dean mnie drażni straszliwie, jest bardzo dziwny, strasznie naburmuszony. Może to przez więź z Amarą.
    Crowley lepszy niż w poprzednim sezonie, a Cas totalnie żałosny, te sceny z tortur to chyba dla śmiechu, przecież po raz setny pokazano to samo i znów było wiadomo, jak to się skończy. Tylko Hanny trochę szkoda.

    Czekam tylko na Lucka. Dajcie go szybko, błagam!!!

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krwawnik SPNowy rośnie na rozdrożach i służy również do przywoływań.

      No jest przeciętnie i jakoś nie mam nadziei na lepiej.

      Wątek jest sztuczny, nie da się ukryć. Nie rozumiem w ogóle sięgania po te czasy prebiblijne, bo nie widzę, jak akurat to zagrożenie ma być straszne dla Winchesterów... wolałabym MOTW.

      Hannah żal. Nie przepadałam za nią, ale tak głupio zginąć...

      Usuń
  4. A właśnie, Cas wychodzący z tej szopy i dalej to bardzo złe aktorstwo było.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle cały ten wątek był totalnie od czapy... Przez chwilę myślałam, że niechcący się cofnął w czasie i może to są młode Winchestery z Bobbym? To nie, przemkli, znikli, zostało wtf.

      Usuń
    2. Wynajęli Rowenę, dali się ponownie wy....ać, znikli...

      Usuń
  5. W zasadzie Śmierć był jednym z jeźdźców Apokalipsy, więc skoro pozostałych Winchesterowie mogli zabić, to trochę dziwne by było, gdyby Śmierci ta zasada nie obowiązywała. W moim mniemaniu jest on przede wszystkim jeźdźcem, a nie śmiercią w dosłownym znaczeniu, więc zabicie go nie powoduje nie wiadomo czego. Wszak wyeliminowanie Głodu i Wojny nie rozwiązało problemów z zjawiskami, które przedstawiają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodziłabym się z Tobą w całej rozciągłości, gdyby nie to, że nie wiemy, czy Winchesterowie naprawdę zabili Jeźdźców Apokalipsy, czy tylko ich odesłali... Co więcej - Śmierć cały czas był kreowany na coś starszego od samego Boga, a zatem nie tylko na Jeźdźca. I tu mam problem.

      Usuń
  6. Spoko, ja o nowym logo myślę to samo...

    pierwszy odcinek i wcielenie się w MILFa wywołało u mnie ciężkiego facepalma.
    A ja bym się nie obraziła, oglądając ją dłużej albo jeszcze kiedyś znowu. ;) Dlatego, że przynajmniej dobrze grała. Miły kontrast przy skrajnie przerysowanej Rowenie i Drewnie Sezonu, czyli tej policjantce, za której uprzątnięcie jestem Crowleyowi gorąco wdzięczna.

    Ale szczerze mówiąc, to jakoś średnio ta pani była w stanie naśladować mimikę i ogólną manierę Shepparda.
    Doceniam, że próbowała i nawet jej wychodziło. Co najwyżej wyszło stonowane, bo Sheppard jednak dość często jedzie skrajnymi tonami. On to potrafi obrócić w zaletę, ale u kogo innego byłoby karykaturalne, więc... ;)

    Dawno nie było czegoś kontrowersyjnego w wykonaniu Króla Piekła? To dajmy sesyjkę swingersów… Jeżu kolczasty…
    Za dużo czasu spędzam w fandomach, bo ja to odebrałam właśnie jako próbę ułagodzenia kontrowersji, prezent dla oburzonych i domagających się reprezentacji. Za jednym zamachem odfajkowany anty-ageizm, body & sex pozytywizm, poliamory, gender switching... Co prawda teraz za to będzie jęczenie, że tak naprawdę to była wszystko-powyższe-fobia, no bo przecież zginęli pięć minut po pojawieniu.

    Zastanawia mnie jednak, dlaczego żywi się duszami, skoro dusze teoretycznie są paliwem dla systemu związanego z Bogiem…
    Obstawiam (będąc po szóstym odcinku), że dusze są zrobione z czegoś odebranego Ciemności. Znaczy, gdybym miała jeszcze jakiekolwiek nadzieje, że w tym sezonie zobaczę jakąś konsekwencję i sens...

    przyszło mi do głowy, że w jakiś sposób Dean jest ojcem małej Amary.
    I że zapomniał, czy że Samowi streścił wersję ocenzurowaną? :D To byłoby nawet fajne. Mnie w tym głównie wkurza, że cały wątek Mark of Cain jest nadal wleczony...

    Podobnie jak dziwnie uzasadniono powroty braciszków do świata żywych – dobrą wolą Śmierci.
    To jest dopiero pomysł z czterech liter. Przecież w szóstym sezonie Śmierć wprost powiedział, że oddaje duszę Samowi dlatego, że chce się dowiedzieć, czemu ciągle wracają i psują mu robotę. Potem to dołączyło do wątków zapomnianych i zamiecionych pod dywan, ale żeby tak na chama produkować teraz coś wprost przeciwnego to już szczyt.

    dlaczego cała łąka, na której Sam znalazł Deana, była porośnięta różnymi odmianami krwawnika?
    ...yyy, bo to kwitnie na łąkach w środku lata, kiedy to kręcili? Wrotycz też mi mignął, zresztą spokrewniony, ale astrowatych jest tyle, że tam się miało prawo wszystko znaleźć. Dean w tym wyglądał dekoracyjnie - dla mnie to zupełnie wystarczający powód. :3

    I to nowego Lucusia
    Czyli teraz lubimy Lucusia? Ale ja nie chcę, ja lubiłam Lucusia jak był wredny. Zmianę frontu na odcinku archanielskim już załatwił Gabryś, z drugim to się zdewaluuje...

    Fanservice’em muszę nazwać też perypetie Castiela
    No, w moim przypadku to jest antyfanservice, bo Castiela mam już wyżej niż potąd. :P

    nie widzę powodu, by Crowley ściągał sobie na głowę osobę pożerającą duszę.
    Ja tylko czekam, aż ona uzna, że wujek przestał być rozrywkowy i akurat jest pod ręką w porze podwieczorku. A on tego najwyraźniej nawet nie bierze pod uwagę...

    Niestety, nie ruszono za bardzo do przodu z tematem śmierci Śmierci – ot, wiemy, że faktycznie nie żyje, ale ludzie nadal umierają.
    O, i to mnie wkurza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bardzo kocham ten serial i twórców, ale chyba jakby przeginają z interpretacją ffów i staraniem się zrobienia wszystkim "dobrze". Jasne, w jakiś sposób szkoda tej seksualności Crowleya, ale przegięcia w drugą stronę też nie są dobre... Patrzcie, bogowie, ja jestem za ograniczeniem scen seksu... ani chybi z nowego rządu... ;P

      Jeśli dusze są zrobione z czegoś odebranego Ciemności, chyba się wścieknę... jak ja nie lubię takiego kombinowania.

      Oni non stop zapominają, co było wcześniej, mogliby przynajmniej zatrudnić sobie kogoś do przeglądania supernaturalowej wiki... skoro już jesteśmy przy linii najmniejszego oporu.

      Zgadzam się co do czasu kwitnienia, ale poświęcili tyle miejsca znaczeniu krwawnika, że powinni z tym nieco uważać :)

      Lucuś okaże się wybawcą, bo zmieniiśmy mitologię i On Niewinny. Baba go, panie, skusiła.

      Na widok Castiela mam drgawki...

      Usuń