piątek, 19 lutego 2016

Zbyt wcześnie, mój padawanie…

Przyznam szczerze, że nie przepadam za odcinkami z podróżami w czasie i to w żadnym serialu, poza Doktorem Who, bo nie da się nie lubić ich w Doktorze Who, jako że trzeba byłoby nie lubić Doktora. Ale tam podróże w czasie stanowią samo sedno wydarzeń, gdzie indziej pojawiają się sporadycznie i choć czasem dają cudowny twist fabularny (Valen w Babylonie 5) i są naprawdę dobre, tak na ogół naprawdę za nimi nie przepadam. Nie byłam zatem wielce szczęśliwa, kiedy dowiedziałam się, że fabuła tego odcinka znowu związana jest z deanowym cofaniem się w przeszłość, jednak… Jednak się pomyliłam i bardzo mnie to cieszy.


Posiedźmy, pogadajmy... acz nie na Impali.

Może było to związane z faktem, że podróż w czasie była jednym z dwóch równoległych wątków i jakoś się to całkiem ładnie rozkładano. Na ogół takie rozdzielenie akcji między braćmi się nie sprawdza, bo jeden ma nudniejsze zadanie, tym razem jednak obecność Lucusia w Bunkrze sprawiła, że człowiek się zastanawiał, co takiego tutaj się urodzi. No i się urodziło… Ale po kolei.

Rozszerzenie mitologii Ludzi Pisma cieszy, zwłaszcza że wspomniana jest Europa, a tym, co zawsze można było zarzucić Supernaturalowi, jest amerykocentryzm. Wprawdzie jak widzę odniesienia do francuskiego ruchu oporu, to mam spore (nomen omen) opory, ale tutaj było to poprowadzone całkiem zgrabnie i w gruncie rzeczy Delphine była Kobietą Pisma, a nie członkiem La Resistance. Choć w sumie jedno drugiemu nie przeszkadza. Jak zawsze podobało mi się to, że wiele wiedzy zostało z czasem zaprzepaszczone – znaczy pewnie znajdują się gdzieś tam w przepastnych archiwach w Bunkrze (i są wyciągane z odwłoka we właściwym momencie), ale jako dziedzictwo uległo zatarciu – tak jak ów sigil, którym dziewczyna zabezpieczyła łódź podwodną.


Och orzeszku, jaka to była zacna scena.

Ucieszyło mnie ponowne odwołanie się do nazistów, bo jak pokazuje historia filmów klasy Ż, każda fabuła zyskuje, kiedy doda się do niej nazistów. Jak zwykle mamy nawiązania do Anneherbe i ich obsesyjnego poszukiwania mitycznych artefaktów, tym razem przy okazji będących częścią Arki Przymierza. Dłoń Boga… szczerze mówiąc, sądziłam, że to będzie jakaś część ciała boskiego vessela, zasugerował mnie, zdaje się, tytuł. Tymczasem… tymczasem dostaliśmy broń jednorazowego użytku, która właściwie niewiadomo co robiła, czyniąc wysiłki Deana tak naprawdę daremnymi. Podobało mi się to, nawet bardzo.


Mroczni naziści okultyści.

Podobnie jest podobała mi się szalenie Delphine, przy której przeżyłam jeszcze jedno zaskoczenie o imieniu Weronika Rosati, bo nie miałam o tym zielonego pojęcia. Ładna kreacja, naprawdę. Delphine jest uosobieniem tego, co dotychczas chcieliśmy zawsze dostawać w Ludziach Pisma – odwagi i poświęcenia, a przecież wcale nie jest łatwo pewne rzeczy zrozumieć i w nie uwierzyć. Moment, w którym wręcza Deanowi nóż i mówi mu, że ostatnim zabezpieczeniem jest ona sama… Widziałam w tej dziewczynie braci Winchesterów, skłonnych do nieustannych poświęceń. Widziałam Josie Sands, Henry’ego Winchestera, ofiar Złej Wiedźmy… Ludzie Pisma potrafili być tchórzliwymi molami książkowymi (jakby to było coś złego), jednak potrafili też poświęcić się w imię większego Dobra. Wprawdzie nadal uważam ich archiwa za pójście po linii najmniejszego oporu, jednak zaczyna to wszystko mieć sens.

Dean tym razem nie wydaje się być sierotą, nie mającą zielonego pojęcia, co właściwie robić. On wie, co robić, jemu nie pozwalają na to okoliczności i sumienie. Tak, tym razem Dean Winchester nie jest w stanie wsadzić dziewczynie noża w serce, nie jest opętana, nie jest vesselem – bo w tych przypadkach przyszłoby mu to zapewne bez specjalnego trudu. Dean w tym odcinku jest bardziej obserwatorem i podoba mi się w tej roli, szaleńczo. Podobała mi się też jego urocza nieznajomość historii, którą mógłby przekonać marynarza. Który – przy okazji – jakoś tak dziwnie szybko kupił jego opowieść.


Podobała mi się ta przerażona i zagubiona mina.

Sam jest Samem, kombinującym jak dziki koń pod górę, by ocalić brata. Jak zwykle, zaryzykuje nawet swoje życie, by tylko dać szansę na jego ocalenie. Tym, co mnie jednak zastanawiało niemal cały czas, było to, jakim cudem nie dostrzegł idiotycznego zachowania Castiela, który tak bardzo nie był tym Castielem. To było widać. Rozumiem, był zajęty czym innym, jednak wszystko, na czele z mową ciała, krzyczało „Hej, to kto inny!”.

No i dochodzimy do Lucyfera, z którym mam problem. Problem nazywa się Misha Collins. Lubię i szanuję Mishę, dotychczas spisywał się całkiem nieźle, ale Lucyferowi rady nie daję. Domyślam się, że jednym z najcięższych zadań dla aktora jest naśladowanie maniery kogoś innego i widzę, że się chłopak stara, ale… Nie. Nie, bo mi się już ta gęba opatrzyła. Misha jest – lepszym lub gorszym – Castielem i tu go zostawmy. Esencją Lucyfera był Mark Pellegrino, nawet Samifer nie przedstawiał go dla mnie równie dobrze jak Pellegrino. Wiem, Mark jest zajęty wcześniejszymi zobowiązaniami, ale… można to było może wcześniej zaplanować… Jeśli nie zaplanować, znaleźć dla niego innego vessela tak czy inaczej. Nie jestem w stanie kupić Mishy jako Lucusia, choć się chłopak stara. Lucyfer w odcinkach klatkowych wywoływał u mnie ciary, obecnie jest tylko rozbestwionym dzieciakiem. Różnica klasy i opatrzenia się widowni, jak sądzę.


Boże, za co mnie pokarałeś tymi Winchesterami, no za co?

Właśnie, jak już jesteśmy przy Lucusiu – Castiel nadal siedzi w swoim vesselu i teraz mówcie, co chcecie, ale moim skromnym zdaniem jest to nierealne. Esencja archanielska miała być naprawdę potężna, wypełniająca tylko wybrane ciała i pozostawiająca je upośledzonymi (jak pierwszy vessel Rafała). Tymczasem tutaj mamy przeciętnego anioła, który raczej nie opanował super potężnego naczynia i który potem z tym vesselem dziwne rzeczy wyczyniał. Mogę to jeszcze próbować usprawiedliwić tym, że Bóg, wskrzeszając Casa, wzmocnił ciało Jimmy’ego, ale to już szukanie wyjaśnień na siłę.


Booooże, ale Lucuś psuje całą zabawę, no!

Lucyfer jest taki, jakim opisuje go Gabryś w piątym sezonie – sfochanym dzieciakiem, który próbuje dopasować rzeczywistość do własnego widzimisię. Przejął Piekło i co? I nic. Siedzi na tronie, pogrywając sobie w cosik radośnie. Bezbłędnie wykorzystał daną mu możliwość, teraz jednak będzie kombinował, jak tu się pozbyć Amary. Nie wiem, nie lubię czarnych charakterów bez planu, dlatego też ostatnio osłabiał mnie Crowley. Lucyfer w sezonie piątym, Lucyfer apokaliptyczny to zupełnie inna bajka… Ten… jest nudny.


Jakoś inaczej sobie to wyobrażałam. Ale mój headcanon ostatnio jest daleki od pomysłów scenarzystów...

Nudny i w dodatku nie umiejący się bawić. Jestem szczerze zaskoczona tym, jak szybko odsłonił karty przed Samem. O ile bardziej interesująco byłoby, gdyby chłopcy powoli zaczęli się czegoś domyślać, tu wymsknęłoby mu się coś, tutaj zapomniałby o czym innym (jak czerpanie z duszy człowieka), tutaj zrobiłby coś powyżej swojego stanowiska (jak choćby to zaklęcie wymagające mocy archanielskiej)… Nie potrwało by to długo, ponieważ cechą Lucyfera jest przede wszystkim Pycha, co już tutaj widać, ale o ile bardziej byłoby to przyjemne. Jak dla mnie stało się to zdecydowanie za wcześnie, dramaturgia i napięcie poszło się paść, bo przecież wiedziałam, że Lucyfer Sama nie skrzywdzi, to dopiero 14 odcinek jest.  A wszyscy pamiętamy, co powiedziała Billie.


O, jakby się Łoś ogarnął, to miałby właśnie taką minę.

Jak już jestem przy tematach piekielnych, fragment, na który wszyscy czekacie :) Crowley. Na sieci trwa narodowa żałoba, jak można tak poniżać Króla Piekła, zwłaszcza kiedy jego żona właśnie rodzi (seriously, guys, za takie mieszanie rzeczywistości i fikcji Mark Sheppard odsyła do psychiatry), a najukochańszy szef lubelskiego oddziału cathiowego fanklubu tulał mnie zawczasu. Tymczasem… tymczasem mi się to cholernie podoba! Jak można ukarać człowieka, tfu, demona tak dumnego jak Crowley? Ano przez upokorzenie. I to zostało rozegrane cudownie. Zmuszony do bałwochwalczego potakiwania Lucyferowi, w byle jakiej hawajskiej koszuli, na smyczy… Idealnie! To jest naprawdę genialne rozwiązanie. Oczywiście, Lucyfer mógłby go zabić bez zmrużenia oka, ale… nie jest głupi. Misją Crowleya było zawsze PRZETRWAĆ. Mózg Crowleya kalkuluje pięćdziesiąt scenariuszy na minutę. To jest doskonały doradca, którego pozbycie się byłoby głupotą. Nie przyłączam się zatem do powszechnej żałoby – wręcz przeciwnie – chapeau bas!


Mimo tego, że całkowicie kupuję taką torturę dla Crowleya, mam wrażenie, że Piekło jest ostatnio po prostu karykaturą tego, czym zwykło być.

Robi się ciekawie. Interesujące, czy i kiedy anioły dowiedzą się o rozwoju sytuacji i zapragną działać… a może do Lucyfera dołączyć… wszak ma szansę pokonać Ciemność. Również, jeśli pamiętamy sezon czwarty, pamiętamy i to, że były anioły, które i tak chciały być częścią jego świty. Widzę olbrzymie pole do popisu, tylko… Misha tego nie udźwignie. Przepraszam wszystkie fanki Mishy, ja też go lubię, ale to goły fakt. A co dalej? A dalej to już będzie Bóg – potwierdzono obecność Roba Benedicta.


Supernatural 11x14 The Vessel, scen. R. Berens, reż. J. Badham, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.

12 komentarzy:

  1. Szef lubelskiego oddziału cathiowego fanklubu zgłasza się na wezwanie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo kocham mojego szefa lubelskiego oddziału :)

      Usuń
  2. Swoją drogą, najpierw Miko, teraz Rosati...Jeszcze tylko Bachleda-Curuś i mamy wszystkie nasze "eksportowe" aktorki na planie SPN.

    A co do Mishy - ja się będę upierać, że facet ma naprawdę duży talent, jeśli chodzi o kreowanie odmiennych postaci (wystarczy porownać sobie takiego Jimmy'ego, Emmanuela czy Casa z 'the End'), tylko w tym wypadku gubi go fakt, że nie jest Markiem i kreuje Lucyfera w odmienny sposób. Ot, ludzie zrozumiale oczekują bardzo konkretnej interpretacji i wszystko w temacie.

    A Jimmy najprawdopodobniej w ostatnim sezonie okaże się być vesselem samego Boga, biorąc pod uwagę, że jego ciało bezproblemowo mieści w sobie archanioła i serafina.

    I już na sam koniec- przeczytałam opis przyszłego odcinka i jestem pod wrażeniem konsekwencji, z jaką twórcy serialu ignorują prawdopodobieństwo psychologiczne i tego typu bzdury. Twój najlepszy kumpel jest opętany przez diabła? Jedziemy obejrzeć zawody sportowe!

    Maryboo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, czekam jeszcze na ABC :)

      Misha jest utalentowany, to prawda, ale powoli dochodzimy do limitów jego umiejętności... Levi!Cas był identyczny jak Lucuś. No a Lucuś to Mark Pellegrino. Przynajmniej dla mnie.

      Co do Jimmy'ego - o rany, wcale by mnie to nie zdziwiło :)

      Nie czytałam opisu następnego odcinka, boję się. Ale wiesz, tak to już jest z naszym "Supernaturalem", wielkie zagrożenie wisi nad nami, lećmy obejrzeć zawody albo cuś ;)

      Usuń
  3. Super było zobaczyć Weronikę Rosati :) W ogóle chętniej obejrzałabym odcinki poświęcone Delphine walczącej z nazistami niż Amarze i Casiferowi.
    Naziści zawsze dobrze robią filmom, słuszna uwaga :) Ładnie wykorzystano tu historyczny motyw.

    Również podobał mi się Dean - obserwator i to, że poszukiwanie Ręki Boga było w sumie bezcelowe. Nie może być za prosto pokonać Ciemność ^^

    Zwróciłam uwagę, że Jensen cały czas wytrzeszcza oczy XD

    "Na sieci trwa narodowa żałoba, jak można tak poniżać Króla Piekła, zwłaszcza kiedy jego żona właśnie rodzi"
    Na serio ktoś coś takiego napisał??? Niektórym naprawdę brak kilku klepek.
    Crowleya przedstawiono właśnie bardzo fajnie. I przypomnę, że kiedyś on sam podobnie upokarzał Meg, każąc np. przefarbować jej się na blond ^^
    Crowley dostał to, na co zasłużył, ale rychło się podniesie, tak jak zwykle.

    Collinsa nie znoszę, aktor szalenie działa mi na nerwy, Castiel jeszcze bardziej... Jako Lucyfer - przyznaję, stara się, nieźle mu to wychodzi, ale... no kurczę, od lat grał Castiela i jest już po prostu "opatrzony". Powinni byli znaleźć dla niego nowe naczynie, jeśli Pellegrino nie mógł zagrać dłużej.

    Cas jest w jednym naczyniu z Luckiem... Bleh. Byłam przekonana, że siedzi w Klatce z Michaelem, a tu taka niespodzianka.

    Podoba mi się współpraca i wzajemna szczerość Sama i Deana :)

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie mi się podoba to, że w SPNie jest tyle cudownych kreacji kobiecych, a w tym sezonie to już w ogóle. Naprawdę nei rozumiem, skąd to wrzucenie Roweny, bo potrzebujemy "silnej kobiecej postaci". Absurd. Delphine cudowna i mówię to z pełnym przekonaniem.

      Oooo, jak powiedziałaś, to ja też to zauważyłam... :D

      Niektórym, niestety, mocno odbija... A mnie się czasem już zimno robi.

      Dla mnie to też rewelacja. Liczę tylko na to, że się pozbiera i będziemy mieli powrót do starego Crowleya, a nie tej rozmazanej łajzy, jaką nam serwowano ostatnio.

      Powinni, zdecydowanie powinni... Pellegrino jest cudowny, a Misha... ileż można...

      Dla mnie to jedno ciało się kupy nie trzyma... idiotyzm.

      Tak, niech chłopaki będą jak najdłużej szczerzy... ale znając życie...

      Usuń
  4. Ja lubię podróże w czasie.Valen,no,to było coś!Tylko bym wolała,żeby w SPN tego nie nadużywali.
    K:Podoba mi się współpraca i wzajemna szczerość Sama i Deana :) Tak,mnie też.
    Misha w moim odczuciu sobie nie radzi z rolą Pellegrino był lepszy,groźny. Też bym wolała,zeby Dean i Sam powoli zgadli,kim jest.
    Na Crowleya patrzeć nie mogłam. Ta koszula! Ale prywatnego życia aktorów się nie czepiam.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No hadko było na Crowleya patrzeć, nie da się ukryć... Ale kupuję to całkiem...

      Prywatne życie aktorów to już w ogóle inna bajka... Tylko tyle osób tego nie rozumie.

      Pellegrino jest świetny jako villainy. Misha... niekoniecznie.

      Usuń
  5. A,teraz Mark Sheppard już nigdy nie wyjdzie z emo kącika,a na konwentach będzie się pojawiał w kapturze? :)

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mark Sheppard to chyba ma to serdecznie w nosie... to tylko rola. To fani mają pierdolca... Oczywiście, nie wszyscy, ale niektórzy... Masakra.

      Usuń
  6. Hej! Mam pytanie z innej beczki. Jak to jest z tymi autografami na zlotach supernatural? Zdjęcia z aktorami i autografy są wliczone w cenę czy trzeba płacić osobno? Wybacz że zadaje takie głupie pytania ale mało wiem o tych konwentach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, w cenę wliczone są tylko autografy, a i to nie wszystkich gości - tzw. sponsorowani nie są uwzględniani i trzeba ich dokupić. Kosztuje to różnie - od 10 funtów do 40 (tyle liczono sobie dwa lata temu za Jareda). Zdjęcia wszystkie należy dokupić. Ceny wahają się od 30 do 60 funciaków za pojedyncze zdjęcie, jednak jeśli masz więcej niż jednego aktora na opce, dodaje się ich cenę, zniżki nie ma. Cholernie drogo jest, wiem :(

      Usuń