piątek, 27 maja 2016

Nuda aż się chce wyjść z kina...

Finały sezonu zawsze wywołują nieco emocji, nawet jeśli sam sezon był „taki se”. Na ten moment, kiedy z głośników huczy Carry on my wayward son, a chłopcy muszą stanąć do walki, czeka się z utęsknieniem, bo oznacza zamknięcie pewnej części historii i otworzenie kolejnej furtki. Jasne, są takie bardzo mało udane, jak finał 10 sezonu, ale są przecież i epickie – jak Swan Song  czy The Man Who Knew Too Much. Niektóre rozwiązania sprawiają, że człowiek obgryza paznokcie aż do września/października, bo musi się dowiedzieć, co się właściwie stało (ja tak miałam po przebudzeniu się Demon!Deana – jakby nie było, nadaremno).


Ciąg dalszy fanfica i kiepskiego dowcipu. Wiedźma siedzi  z Bogiem przy herbatce i opowiada mu anegdotki z życia Króla Piekla.

Niestety, Alpha and Omega jako finał zawodzi na całej linii. Nie mam tego poczucia, że właśnie zakończyliśmy sezon, nie mam tego przyjemnego poczucia zawieszenia, niecierpliwości i emocjonalnej pustki, która tak często mi towarzyszyła (wspomnijmy chociażby o No Rest For The Wicked), nie mam poczucia końca czegoś wielkiego. Z jednej strony może to być powiązane z tym, że serial – jakby na to nie patrzeć – fabularnie naprawdę schodzi na psy, z drugiej przecież są perełki, cudowne odcinki z Potworami Tygodnia, którymi zachwycam się niemal za każdym razem. Zabrakło czegoś naprawdę wielkiego. Ba, Wielkiego.

Co dziwi, bo przecież mamy tu rozgrywkę nieomalże apokaliptyczną – Bóg vs. Amara, Światło vs. Ciemność. Jasne, to nie jest serial z budżetem Gry o Tron, jednak nawet to gasnące słońce w ostatnim odcinku wywołało u mnie więcej emocji niż każdy moment finału. Był potwornie wręcz przegadany, nudny, naprawdę nic – ale to nic – się nie działo, a dorzucenie pewnego wątku doprowadziło mnie do sporego facepalma. Po kolei jednak.

Bóg umiera. No dobra, zdarza się. Zaburzona jest równowaga, świat się kończy, słońce gaśnie i inne takie, ponieważ przeważa Ciemność. Co za piramidalna bzdura! Przez ostatnie miliardy lat przeważała Jasność, jako że Ciemność była sobie gdzieś tam zamknięta i zapewne odpowiednio zabezpieczona przed emanacją, a jak wychodzi z toku sezonu, ona sama niewiele ma wspólnego z takimi chociażby potworami. Jaka zatem równowaga? To niemal tak jak z równowagą Mocy, co to ją Anakin miał przywrócić. Fakt, zostało dwóch Lordów Sith i dwóch znanych Jedi, po czym kolejni w pozostałych źródłach mnożą się jak kotki na wiosnę. Mniej więcej podobny poziom konsekwencji mamy i tutaj. Absurd. Po prostu absurd. Tyle że Amara, kiedy się opamięta, nie musi żałować, że wchłonęła słońce czy cuś i łatwo to wszystko rozwiązać.

Po tym jak Bóg wisiał na Samie, uwierzę we wszystko. Nadal wolę jednak wiszenie Odyna. Nie na Łosiu.

No właśnie, rozwiązać. Przerobiliśmy wszystko, pomyśleliśmy o wszystkim, ale nagle jednak okazuje się, że istnieje coś, co może tę naszą Amarę unieszkodliwić raz i dobrze… I mówi się o tym TERAZ? Tak, wiem, wcześniej próbowano ją po prostu unieszkodliwić i raz jeszcze zamknąć na wieki wieków, ale czy przypadkiem nie byłoby łatwiej jej po prostu unieszkodliwić przy użyciu tego światła? Bóg jest jasnością! Zamiast polegać na aniołach, demonach, wiedźmach i rękach Boga mógł po prostu zdrowo poczęstować siostrzyczkę jasnością i zamknąć, gdzie trzeba. Czy tylko ja wyczuwam tutaj rozwiązanie na siłę? Rozwiązanie pt. „Dostaliśmy 23 odcinki, a nie mamy pomysłów, więc to rozbijamy na dwa odcinki, każdy dostanie gażę, wszystko gra.” No ale dobrze. Jasność. Sam i Dean robią jedyną sensowną rzecz w tym odcinku, idą zapolować, co przy okazji pokazuje, jak bardzo zlevelupowali od pierwszego sezonu, bo Asylum to pierwszy odcinek, który człowiekowi przychodzi na myśl. Wtedy jednak tych duchów nie było aż tak wiele. Tym razem jest inaczej, wchodzą i robią jeden wielki roz… wielką rozróbę. Nadal jednak nie oznacza to wystarczającej ilości dusz. Crowley obiecuje sprawdzić, co tam w Piekle słychać i nagle się okazuje, że praktycznie nic tam nie ma, dawni poddani wyczyścili mu zapasy… Czy tylko mnie tutaj coś nie gra? Co – nagle demony się zdemoralizowały do tego stopnia, że każdy polazł w swoją stronę, łapiąc przydział dusz? Ejże! Jednak jeżeli tak się stało, to niech mi ktoś, do diabła, wyjaśni, jakim cudem Crowley ma jeszcze jakiekolwiek moce? Moce Crowleya zależały od jego pozycji w Piekle. Teraz nie ma żadnej– chyba że rzeczywiście czerpał siłę od tych skitranych w jakimś schowku dusz, ale skoro ich tam nie ma, to jak on tego nie poczuł? To się po prostu kupy nie trzyma i aż zadaję sobie pytanie, czy team „Crowley to upadły anioł” nie miał przypadkiem racji, zwłaszcza po tym tekście o tym, że nie będzie nazywał Chucka tatusiem. Ok, Piekło odpadło, ale co w takim razie z Niebiosami? Naprawdę to Castiel miał anioły przekonywać? A Bóg co? Tak, wiem, umiera sobie w kąciku, więc jego dzieci zamiast się przejąć i chcieć dokonać zemsty, po prostu zamkną Niebo na cztery spusty i godnie odejdą… No do jasnej cholery!!! Jeśli Chuck nie powędrował sobie teraz z siostrą do Nieba, by kilka rzeczy wyjaśnić, będę rozczarowana.

Rozwiązaniem jest Billie, która pojawia się jako ten Reaper ex Machina i zapewne płacze rozpaczliwie, bo znowu spieprzono dokumentnie świetną postać. Miała zabić Winchesterów, nie im pomagać! Ale nie, koniec świata, więc trzeba coś zrobić…. Biedny Śmierć, gdzie te czasy, kiedy spokojnie mówił o śmierci Boga, wszechświata i innych takich… Jedyne, co mi się podobało w związku z Billie, była jej… chemia z Crowley’em? Och, widzę tutaj taki ładny potencjał :D



Miau :)

Mamy bombę, mamy nową dramę. Dean się poświęci, Dean będzie bombą. I zapewne miał to być moment, w którym miałam się przejąć. Bardzo mi przykro, nie jestem w stanie. Nie jestem w stanie przejąć się potencjalną śmiercią Deana po tylu sezonach, zwłaszcza po tylu finałach sezonów, kiedy wiadomo, że cokolwiek się stanie, bracia zostaną wskrzeszeni czy w jakiś sposób uratowani. Gdyby był to ostatni sezon, zapewne wyglądałoby to inaczej, ale tutaj całe napięcie poszło się śniegiem rzucać. Zwłaszcza że scenarzyści niespecjalnie nawet próbowali je utrzymać– gdybym się jeszcze przejmowała potencjalnym losem Crowleya w ostatnim odcinku, to od razu stres by ze mnie zszedł, bo pojawił się od razu. Ten konający Bóg jeszcze chodzi i pije sobie herbatkę, zachowuje się jak Kylo Ren, czyli nieogarnięte emo, tyle że Kylo przynajmniej próbował coś jeszcze zniszczyć (no nie wierzę, że to piszę). Próbowano za to na siłę zagrać kartą sentymentalną, czyli odwiedzinami grobu Mary Winchester, co jest w ogóle o kant tyłka potłuc, co najwyżej przygotowaniem pod finał, bo przed taką chociażby ostateczną bitwą Apokalipsy Dean nawet o nawiedzeniu grobu macierzy nie pomyślał. Wszyscy, po minach sądząc, cierpią na ciężkie zatwardzenie, a ich problemy emocjonalne wyrażają się we wpatrywaniu w orzeszki, whisky czy herbatkę. To się chyba udziela, bo aż poszłam po alkohol do kuchni, na trzeźwo się nie dało.


Podobał mi się ten hug. I tyle dobrego mogę napisać.


Wszyscy piją, piję i ja.

I tak, wiem, w takim chociażby Swan Song ostateczna bitwa również była koniec końców rozmową, ale tam było jakiekolwiek napięcie. Jakakolwiek akcja… Czy się uda? Kto przejmie kontrolę? Były ofiary, było prawdziwe poświęcenie (przecież nie wiedzieliśmy, że Bóg wskrzesi Casa, a on z kolei Bobby’ego). Tutaj mamy li i jedynie marazm oraz drętwe gadki o rodzinie, nie tylko w wykonaniu boskiego rodzeństwa, ale również w dialogu Casa i Deana, który bez wątpienia zaistniał tylko po to, by zrobić dobrze fanom i by zapełnić czymś kolejne minuty odcinka. Boskie rodzeństwo też było skrajnie nieprzekonujące… Amarze odwidziało się, bo kwiatuszki, bo pani karmiąca te zarazy sra… eeeee… gołąbki w parku? To co ona robiła cały sezon? No dobra, niech będzie, zaczęła się zastanawiać po tym, jak dokonała swojej zemsty, ale nadal to wszystko jest tak bardzo naciągane, tak bardzo na siłę…

To jeszcze poproszę o tęcze i szczeniaczki...

No i dochodzimy do elementu, który wnerwił mnie w sumie najbardziej – londyński oddział Ludzi Pisma i Lady Antonia. Co to – do cholery jasnej – było? Czyli Ludzie Pisma cały czas sobie tam funkcjonują i obserwują, ale dotychczas nie było tak strasznego zagrożenia, by Winchesterów nie unieszkodliwiać? Nie no, jasne. Co tam Apokalipsa! Co tam lewiatany! Pojawimy się teraz, bo ciekawych wątków zaczyna scenarzystom brakować. Powiem tak – tajne organizacje nie wychodzą serialom na zdrowie. Inicjatywa w Buffy była pomysłem zdecydowanie nieudanym, Hadrian’s Wall w Grimmie też się raczej nie sprawdza. Sięgnięcie po coś takiego nie jest dobrym rozwiązaniem. Ubawił mnie też cliffhanger – naprawdę mam uwierzyć, że Antonia strzeliła do Sama? Nie ma bata, nie po tym, jak wielkie zakończenia rozwiązywano i niszczono w ciągu następnych pięciu minut nowego sezonu. Poza tym zastrzelenie Sama naprawdę nie ma sensu, bo gdyby Ludzie Pisma chcieli ich martwych, naprawdę mogliby wynająć chociażby siakiegoś cyngla. Anielskiego, demonicznego, reaperowego…



Pojawienie się Mary Winchester wyrzucam z pamięci. To zjawa, duch… cokolwiek. Jest to tak bardzo bez sensu, że nie wiem już, co mogłoby być gorsze.

Jak tak patrzę na ten odcinek, to nie wiem, co myśleć. Nie jest to finał najgorszy – tu palmę pierwszeństwa dzierży bez wątpienia finał sezonu 10, ale jest to finał bardzo kiepski, bez jakiegokolwiek pomysłu, napięcia czy akcji (najazd Winchesterów na sanatorium się nie liczy). Cliffhangery są wyciągnięte z odwłoka i – doprawdy – nie wywołały u mnie cienia zaciekawienia czy zdenerwowania. Jedno wielkie nic. Mam teorię – Jeremy, wiedząc, że odchodzi z serialu, po prostu umył ręce i poszedł się napić, a Andrew Dabb musiał wszystko pozamykać i wymyślić coś na szybko. To zresztą chyba pierwszy przypadek, kiedy showrunner nie pisze finału i mam wrażenie, że tu leży pies pogrzebany. Chyba obejrzę sobie jeszcze raz sezony 1-6 i przypomnę sobie, dlaczego pokochałam ten serial, bo w tej chwili za Chiny Ludowe nie pamiętam.

PS: Ciekawe, co się stało z Lucyferem? Żyje, czy ciocia rozproszyła go na amen?

Supernatural 11x23 Alpha and Omega, scen. A. Dabb, reż. P. Sgriccia, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.


25 komentarzy:

  1. "Nie jest to finał najgorszy"

    Obawiam się, że jednak się z Tobą nie zgodzę. Serial skończyłam oglądać na dziewiątce, ale koszmarna dziesiątka i jej finał mimo wszystko pozostawiły we mnie tyle ciekawości, by przynajmniej oglądać zwiastuny i czytać opisy kolejnych odcinków. Po tym kuriozum zaś ostatecznie umywam ręce i swój kontakt z Supernatural ograniczam niniejszym do czytania Twojego bloga - z sympatii do Ciebie i Twoich relacji, bo na pewno nie SPNu.

    Cóż można bowiem rzec o tym odcinku poza tym, że twórcom najwyraźniej ostatecznie odjechał peron, skoro uznali, że po Ciemności i Bogu idealnym czarnym charakterem będą londyńscy żydomasoni i jakaś blond lala (czyżby pani z dziekanatu zażądała zbyt wysokiej stawki)? Że fajnie będzie wskrzesić (?) sobie Mary Winchester (jedno wielkie WTF - nawiasem mówiąc, skoro Amara taka hojna, to mogła już się szarpnąć i przywrócić cały skład)? I że nikt już chyba nie próbuje nawet udawać, że ten serial zmierza w jakimkolwiek rozsądnym i ciekawym kierunku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, kuriozum wyszło potworne, to prawda, nadal jednak będę się upierać, że finał sezonu 10 był najbardziej z odwłoka wyciągnięty.

      I tak - pani z dziekanatu będzie właściwym zagrożeniem. Tudzież angielska lady.

      Usuń
  2. Gdyby nie Antonia, to byłoby idealne zakończenie serialu. Wszyscy pogodzeni, a na dodatek Mary wskrzeszona. I wszyscy żyją jak jedna wielka rodzina. A tak jakiś, cytując nonsensopedię "zmasowany atak żydowskiej pedo komuny" znad Tamizy. Smutam, ale mam nadzieję, że Antonia strzeliła Sama, a Billie uwolni się z piwnicy swej bliźniaczki pacyfistki i cała 12 będzie o M&D rtujący Sama. a Sam w niebiosach nie do końca pewny czy chce wrócić. Jak angstować to nie bez powodu. ja tam angst lubię, szczególnie pisać w fanfikach, więc rozumiem, że autorzy nie mogą się powstrzymać.

    Więc jako final serialu byłby super (nie jak Swan Song, na którym to postanowiłam zakończyć to, co nazywam kanonem, reszta to wg mnie fenfik) jako sezonu... ziew.
    Maryboo - wszyscy bali się poprosić panią z dziekanatu, to dlatego. Ale mogli wystawić moją nauczycielkę od historii i jej broń psychologiczną - podarta i sto razy sklejana pomazana mapa, dziennik i długopis.

    Żelek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie problem tych ostatnich odcinków polega na tym, że na kilka sposobów byłoby to niezłe zakończenie serialu... jednak jako finał 11 i początek dla 12 nie sprawdza się zupełnie.
      Nawet nie próbuję sobie wyobrażać, o czym będzie 12, bo zwyczajnie nawet nie mam ochoty... dla mnie wszystkie postaci dawno pożegnały się ze swoimi charakterami i właściwie pisane są tylko po to, by fani mieli radochę.

      Usuń
  3. W sumie, rozumiem Twoje rozczarowanie. Jedak muszę powiedzieć, że moje oczekiwania chyba naprawdę nie były zbyt wielkie, bo... nie było tak źle (oglądałam dwa ostatnie odcinki razem, więc trochę mi się zlewają wątki). Tzn. mogło być gorzej - w pewnym momencie (ale tylko przez chwilę, myślałam, że oto twórcy postanowią teraz Samowi dać znamię i sezon 12 będzie upiorną powtórką z 10 ;P Albo - gdyby nagle, całkowicie z miejsca w którym wedle Crowleya Dean powinien schować kamień dusz, pojawiło się jeszcze większe zagrożenie. Nie oszukujmy się - po Bogu i Ciemności, jedyne co serial może zrobić to wrócić do potworów, albo złych anglików. W każdym razie - nie pamiętam sezonu tak zbliżonego do happy endu, jak ten. I to jest jakaś miła odmiana po szeregu finałów, gdzie rozwiązanie akcji rodzi jeszcze większy problem.

    Nie zmienia to faktu, że skoro Mary wróciła, chłopcy przestali żywić do siebie tak toksyczne uczucia (to, że Sam pozwolił Deanowi podjąć taką a nie inną decyzję, jest przełomowe), to może czas powoli kończyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem za powrotem do gankowania potworów! Wiem, po wszystkim, co bracia przeżyli, wydaje się to naprawdę mało interesujące, ale MOTW wychodzą scenarzystom doskonale!

      Powrotu Mary nie przyjmuję do świadomości. Szczyt absurdu.

      Usuń
  4. Ogólnie zgadzam się najbardziej z Sygin - nie było tak źle. Do Cathia - poza ogólną oceną ( u mnie jest "mogło być gorzej" ) i tym że uważam odcinek PRZED finałowy prawidłowym zakończeniem sezonu 11 ( "epickie" jak na serię starcie z Amarą ) a ten jako taki łącznik między sezonem 11 a 12. Za to mam dwie sprawy do Matki Prowadzącej:

    1. Relacje Boga z Amarą - Naprawdę sądziłaś że mogło się to inaczej skończyć? W tak pro-rodzinnym serialu? Gdzie PRZEZ CAŁY sezon Amara wspominała jako to Bóg jest jej bratem i chce tylko z nim "porozmawiać"? Ja od razu zakładałem dwa wyjścia po zobaczeniu że Bóg umiera we wcześniejszym odcinku - ALBO cały 12 sezon będzie o leczeniu Boga i próbach przekonania Amary by sobie poszła do swej klatki bo świat jest taki cudowny i w ogóle, a ona tak naprawdę zła nie jest i powinna się poświęcić. ALBO że Amara z Bogiem rozwiążą swe sprawy, ten umrze, a ona będzie musiała potem naprawiać świat z chłopakami. No i drugi scenariusz się sprawdził, poza tym że Bóg przeżył i pojechał na wakacje z Siostrą. ;)

    2. Ludzie Pisma w 12 sezonie - A ja tam NAPRAWDĘ czekam na to. Fakt, nie logiczne jest że dopiero teraz się zebrali za chłopaków - choć z drugiej strony, logiczne. Pozwólcie że przedstawię to z perspektywy Piśmiennych - Sezony 1-5 -> Och, dużo Łowców w Stanach coś robi. Z innych informacji – W Londynie pada deszcz; Sezony 6-7 -> Co się dzieje z wymiarami? JAKTO Czyściec otworzono?!; Sezony 8-10 -> Dobrze, dwa lata zajęło nam to, ale w końcu ustaliliśmy że powiązani z tym są Winchesterowie-Łobuziaki. No i jeden z nich zostało demonem?! Musimy ich teraz tylko znaleźć…; Sezon 11 -> Och, prawie ich mieliśmy… Tylko ta Ciemność zaczęła łazić po świecie, nią musimy zająć się pierwsi; Finał 11 sezonu -> Świat się kończy, Bóg umiera. Jeśli przeżyjemy, trzeba zakończyć tych braci -> BANG w Sama na finał.

    3. Kontynuacja Ludzi Pisma – NAPRAWDĘ czekam na to jak to się rozwiąże w 12 sezonie. Po tym jak bracia walczyli z Piekłem, Lewiatanami czy samą Ciemnością – szczerze miło będzie zobaczyć jak tematem będzie rozwiązanie problemów ze (nie)zwykłymi ludźmi, takimi jak oni sami – którzy jednak uważają chłopaków za najpoważniejsze zagrożenie dla świata. Nie czujecie tej wielkiej ironii kiedy Niebiosa, Piekło czy nawet Ciemność nie pokonały braci, a grupa wielce zdeterminowanych ludzi może załatwić najwspanialszych łowców potworów? I to najlepsze że Winchesterowni śmią twierdzić że są SPADKOBIERACMI grupy która sama zamierza ich załatwić. 3:) Jako fan Hunter: The Vigil wprost nie mogę się doczekać starcia braci z tą czysto ludzką frakcją. No i Londyn, ludziska! Londyn dodaje +50 do każdej fabuły! 8-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tak na to spojrzeć, coć w tym jest, jednak tak bardzo to odstaje od dotychczasowej formuły i tak bardzo mam problemy z Wielkimi Tajnymi Organizacji, że się boję bać! Wiem, należy tę formułę zmienić, ale czy naprawdę w tę stronę? To, co dotychczas było pokazane odnośnie Ludzi Pisma, optymizmem nie napawa. Jasne, wiedzę mają olbrzymią, ale boją się zrobić cokolwiek - dlatego nie wierzę, by Antonia zabiła Sama. Jeśli londyńska gałąź jest inna, powstaje pytanie, gdzie byli przez ostatnie 5 lat :D I tak - wiem - w Londynie :)

      Usuń
  5. Powiem tak: "we happy few" był tak idiotyczny i kiepski, że nie spodziewałam się już niczego po finale. Może dlatego finał odebrałam jako niezły.

    Na plus:
    rozwiązanie konfliktu God/Amara - pasuje do serialu. Choć wątek Amary był prowadzony w sezonie kiepsko i nudny, ale takie zakończenie mi pasuje.
    scenka Billie/Crowley
    polowanie
    scenka przy grobie Mary mnie wzruszyła
    ogólny nastrój rezygnacji, jakoś uznałam to za zrozumiałe ; )
    pojawienie się Mary mnie zaciekawiło, ale nie mam już złudzeń. Ten wątek na pewno koncertowo spieprzą.

    Minusów oczywiście sporo:
    - Lady Toni!!! Co to, do cholery ma być?! 10 minut stracone na laskę stanowiącą zbiór klisz kojarzonych z Brytyjczykami - herbata, milady, służąca, akcent, piękny dom... Jezu. I ta lala przyjeżdża na polowanie w... szpilkach. No tak, trzeba być szykownym w każdej sytuacji! Brytyjscy MoL (raczej LoL) to jakieś tępaki, uwqażają braci W. za czorty jedne, ale zamiast armii wysyłają przeciwko nim jedną kobietę. Chyba z oszczędności. I dlaczego wcześniej się nie udzielali? Nie pomyśleli, że przyda się pomoc przy tych apokalipsach? Jezu.

    - za dużo gadania, podniosłych banałów, rzewności.

    - rozmowa Deana z Casem chyba tylko dla uciechy fanów, choć dla mnie przemowa Deana brzmiała, jakby zwracał się do swojego kundelka.

    - akcja się wlokła i była średnio wciągająca, kretyńskie sceny z Milady jeszcze bardziej "wyciągały" z odcinka.

    Wiecie co? Dabb napisał shitowe "Bloodlines". I w scenach z Milady czułam echa tego shitu, naprawdę. Nawet aktorka przypominała mi tę blondi z Bloodlines. Czyżby... Dabb usiłował w 12 sezonie postawić na swoim? Będą "wyższe sfery", oczywiście tak kliszowe, jak to tylko możliwe i głupawe tajne organizacje? Zgadzam się, motyw sekretnych stowarzyszeń w serialach nie wychodzi. Inicjatywa w Buffy była paskudna.

    Kiepsko pisana Amara, a teraz kartonowa lala. Czy w tym serialu nikt nie potrafi napisać ciekawej i prawdopodobnej kobiety? Czy to jest aż tak trudne?

    Nie wiem, czy będę oglądać sezon 12.

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to? A mama Kevina? A Charlie ze swoich 2 pierwszych odcinków(potem była spoko dopóki nie zalał jej ten cały angst i absurdalne umiejętności)

      Usuń
    2. Oni potrafią napisać doskonałe kobiety! I dlatego tak boli, że dostajemy taką beznadzieję przy tak dobrej okazji, by pokazać naprawdę wyjątkową osobę - zwłaszcza jeśli się to porówna z Delphine!

      Usuń
    3. W sumie tak - rezygnacja była zrozumiała, ale naprawdę nie dało się tego jakoś inaczej pokazać niż tylko pijącym Deanem, Crowley'em tulącym butelkę i orzeszki oraz Roweną plotkującą z Bogiem? Tfu!

      Usuń
  6. Nie zgadzam się z Tobą w pełni, ale niestety zgadzam się w większym stopniu niż bym chciała. Było kilka fajnych wątków, okej, ale całościowo patrząc to motywy wzięli jak ze średniej jakości fanficka. Bo jeszcze jakby było wzięte z dobrego, to by było całkiem miło.
    Kiedy na arenę wbiła Mary, to w głowie rozbłysnął mi neonowy szyld "Fanfiction" i do teraz nie może zgasnąć. Bo co prawda lubię czytać fiki z motywem powracającej Mary, zwłaszcza w kontekście Destiela, to jednak jest jakiś powód, dlaczego fanfik to fanfik a kanon pozostaje inny. I dlatego jestem odrobinę ciekawa co planują zrobić w związku z Mary (chyba że zabiją ją w ciągu 3-4 odcinków, co będzie zwyczajnie żałosne), to jednak bardziej się obawiam dalszego ciągu kiepskiej ficzkowatej fabuły. Już mi starczy że w tym sezonie zdewastowali postać Lucyfera, która jednak ma się chyba pojawić też w dwunastym.
    To zawsze dość przykre, kiedy się widzi jak ukochany serial, z którym się człowiek przez te 11 lat zdążył cholernie mocno związać, powoli spada do poziomu, którego wolę nawet nie nazywać.
    Ja 12 sezon będę oglądać, nawet jakbym musiała przy tym coraz więcej pić. Ech, pozostaje nam mieć nadzieję.

    WildChaser

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też będę 12 oglądać, choć pewnie też z dużą ilością alkoholu...

      My już robimy zakłady, ile odcinków wytrzymają Mary i Lady Antonia...

      Usuń
  7. Cathio, juz wiesz, ze bardzo się z Toba zgadzam :). "W Supernatural piękne są tylko chwile" Niestety. W tym finale też było kilka dobrych momentów - kilka fajnych żartów, polowanie na dusze, pożegnanie braci. A reszta to... Niemalże najgorszy finał sezonu SPN.
    Wróćmy pamięcią do sezonu 5. Apokalipsa naku*wia, ścierają się ogromne potęgi. Archaniolowie napastuja Winchesterow żeby zostali ich naczyniami. A gdy przychodzi co do czego Michas i Lucek, zamiast walczyć, siadają sobie pod cmentarnym płotkiem i obgadują swoja trudna przeszłość przy piwku. Są rodzina i się kochają po co wiec lać się po mordach? Brzmi kiepsko, co nie? :P
    I jeszcze jedno - czy ktoś oprócz mnie uważa, ze Winchesterowie powinni zmienić zawód z łowców na terapeutów? Pomogli się pogodzić Chuckowi i Luckowi, a potem Chuckowi i Amarze. Może powinni spróbować zaaranżować terapie dla Crowleya i Roweny? :D ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parę momentów było znakomitych, to prawda... ale mam już dość "dobrych momentów", podczas gdy odcinki MOTW są naprawdę znakomite.
      Kochana, niemal widzę tego Lucka i Michasia jak siadają i strzelają sobie po jednym... chwalić bogów, że showrunnerem był wtedy Kripke.

      Ooo, masz rację - byliby rewelacyjni jako psychoterapeuci!!

      Usuń
  8. No,emocje jak na rybach...Wątek tej angielskiej lali bez sensu, strzałem,jakże dramatycznym,nie byłam si ew stanie przejąć.O Mary W ..no to nie wiem,co powiedzieć...
    Niech oni to skończą!Patrzeć hadko!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Emocje jak na rybach" - o rany, genialne!

      Usuń
    2. Nie moje, niestety, z Armady..:)

      Chomik

      Usuń
  9. Bóg umiera. No dobra, zdarza się.
    Często Ci się to zdarza?
    a te zarazy sra…
    Też mam takie zdanie.I o tym odcinku i o gołębiach!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie nie, ale w literaturze czy filmie Bóg jest często nieobecny, w taki czy inny sposób :)

      Usuń
  10. Jestem tu nowa i podoba mi się w jaki sposób wyrażasz opinie. Postanowiłam przeczytać od początku bloga w wolnej chwili.
    Cały sezon jak dla mnie był slaby, jedyne co go ratowało to Rowena i Casifer, którego mogłabym oglądać cale życie :D
    Co do finału zgadzam się w większości. Dean-bomba i te hugsy mnie rozczuliły, bo ja taka wrażliwa jestem ale szczerze mówiąc kiedy oglądałam ten ostatni odcinek chciałam zęby słonce wybuchło a serial się już skończył. Amara i Bóg powinni być na samym końcu serialu, a wstawiając ich teraz reżyser strzelił sobie w kolano, bo już nic silniejszego i ciekawszego nie będzie. Pominę w ogóle to, ze ta cala więź Amary i Deana ograniczyła się do spojrzeń i buziaczków. Generalnie spodziewałam się czegoś 'mocniejszego' niż znamię Kaina, powinien chcieć jej pomoc w zniszczeniu świata i takie tam. A najgorszy z tej całej ferajny był dla mnie Chuck. Nie ma osoby w tym czy innym serialu, której nienawidzę bardziej. Obrzydza mnie ten 'człowiek'. Do ostatnich kilku minut łudziłam się, ze on od początku wiedział jak to się potoczy, ze miał plan i go konsekwentnie realizował,a tu nic! Nie jestem w stanie pojąc jak można wypiąć się na wszystkich, których stworzył i ponoć kochał. Anioły maja rozróbę w niebie, jest apokalipsa, a on nic. Pisze sobie książeczki, pije herbatkę i zabawia się z kobietami. Po prostu cud, miód, orzeszki. Nie potrafię na niego spojrzeć normalnie, nie obchodzą mnie jego osobiste problemy, po prostu nope. Nie po tym jak zobaczyłam zawiedziona minę Deana. Do pewnego momentu nawet starałam się go zrozumieć ale po tym kiedy Lucek musiał się dopraszać o zwykle przeprosiny po prostu się zagotowałam. Na jego miejscu nie obchodziło mnie czy byłby Bogiem czy Wszechświatem zwyczajnie potraktowałabym go prawym sierpowym. Co to za rozwiązanie w ogóle? To przez niego Lucek stal się zły i jeszcze za to oberwał. Najpierw przez tysiące lat wszystko psuł, potem się ulotnił i jeszcze miał pretensje do innych. Rozwydrzony dzieciak. Chciał władzy i bycia tym jedynym, super-hiper-fajnym Bogiem a jak mu się zaczęło psuć przez własna głupotę to postanowił zrzucić odpowiedzialność na innych. Zabić to za mało. Przyznam szczerze - łza mi popłynęła jak jednak nie umarł. Całym sercem chciałam zobaczyć go martwego i już sobie szykowałam dobre jedzonko na uczczenie tejże okazji, niestety zawiodłam się. Choć wolałabym gdyby następne tysiąclecia spędził zamknięty w klatce najlepiej z psami piekielnymi (coby codziennie zapychały nim swoje żołądki, taki a'la Prometeusz) i raz na tydzień puszczaliby mu filmy nagrane na ziemi, a na nich ludzie, którzy przestali wierzyć w Boga, znienawidzili go. Po prostu chciałabym żeby się kompletnie załamał, bo jak widać, nawet nie rozumie co zrobił złego, o wszystkim wypowiada się tak lekko jakby narzekał, ze dziś będzie padać, a przecież to życia milionów ludzi, aniołów,potworów i demonów. Wiem, ze się rozpisałam ale nie ma slow żeby opisać moje uczucia względem tej postaci. Nawet z najgorszymi, którzy skrzywdzili chłopaków fizycznie czy psychicznie tak jak Lucek potrafiłabym zbić pionę, a na niego nie chciałabym nawet splunąć.
    Wolałabym żeby Lejdi zastrzeliła Sama, a sezon opierał się na tym jak go wyciągnąć z Pustki. Na pewno byłoby to ciekawsze niż meczenie się z paniuska przez polowe odcinków.
    A o Mary się nawet nie wypowiadam, bo to dla mnie kosmos. A propos skoro Amara była tak wdzięczna Deanowi to czemu nie przywróciła tez Ellen, Jo, Bobbego, Johna i całej ekipy? To już w ogóle byłoby świetne.
    Reasumując żałosny finał. Tak jak podobały mi się wszystkie odcinki bez wyjątku tak tego po prostu nie zniosę i udaje, ze go nie ma

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam na pokładzie :)

      Ja akurat nie znoszę Casifera i zniszczył mi wszystko, co Pellegrino stworzył, ale to może być związane z tym, ze mam już trochę dość C2 (nie wierzę, że to piszę!!!).

      Natomiast w pełni się zgadzam co do Chucka... To było takie śliczne niedopowiedzenie na koniec "Swan Song", można było wierzyć w to, co się chce, a teraz... A teraz kawa na ławę, wszystko wywalić, nie ma miejsca na subtelności. Plus, rozumiem, że trzeba było zrobić Boga takim cool i co nie tylko, ale nie w ten sposób! Zwłaszcza w kontekście tego, że jest dupkiem... który udaje, że nim nie jest. Przy okazji - co w tym przypadku z Chuckiem, który pojawia się na koniec "Fan Fiction"?

      Też udaję, że tego nie ma. Ale nowy sezon mi przypomina.

      Usuń
  11. A ja sie tak przyczepie co do tej rownowagi swiata :)
    Amara byla zniewolona, ale zyla, w zwiazku z czym rownowaga nie byla zachwiana w zaden sposob. Niewazne w jakim stanie znajdowala sie ciemnosc - wazne, ze byla.
    Musze sie zgodzic co do reszty - panna z Londynuy mnie zirytowala (zastanawiam sie, czy dostaniemy jakis romanskik mniedzy nia a Samem... ), totalnie nie bylam w stanie bac sie o Deana, Mary to tan na cholere potrzebna, no i Bog i Amara... O dziwo, caly sezon 11 uwazam ze jeden z lepszych od dluzszego czasu o.o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację - żyła, równowaga była, staram się na siłę wyprzeć, co się da z tego odcinka i storyarcu.

      Ja za doskonałe uważam MOTW, plus "Oh Brother Where Art Thou?"... Pellegrino to poezja.

      Usuń