piątek, 20 maja 2016

Wielki fanfik

Wybaczcie, proszę, spore opóźnienie w recenzjach, ale zaraz po powrocie z pięknych Wysp Brytyjskich życie i praca uderzyła ze zdwojoną siłą (wodospadu), więc właściwie dopiero dzisiaj mam chwilę, by odcinki dooglądać i by usiąść i napisać kilka słów. Ale obiecuję do końca przyszłego weekendu rozpisać się chociażby o konwencie, choć będę mocno narzekać.


To ja sobie zacznę od tej sceny... Stęskniłam się już za krwawymi wizjami i z przyjemnością przyjmę takie Piekło. Głupi magazyn miał więcej klimatu niż ta cieciówka Crowleya.

Jako że od razu napiszę o trzech ostatnich odcinkach, wybaczcie mi, jeśli nie będę się skupiać na każdym wątku wystarczająco – będę pisać o tym, co mi w głowie zostało, a było tego – zaskakująco – dosyć niewiele, zwłaszcza jeśli chodzi o dwa poprzednie. Niestety, siłą Supernaturala nie są już jego główne wątki, a wielka szkoda, zważywszy na to, jak je niegdyś konstruowano.

Żałuję zwłaszcza Don’t Call Me Shurley. Zapewne każdy fan (ja też!) czekał, by Bóg się w końcu objawił i by okazało się, czy rzeczywiście był nim Chuck. Odpowiedź uzyskaliśmy, jak najbardziej, choć chyba tylko Metatron się zdziwił. Widziałam ten odcinek z prawie tygodniowym opóźnieniem, o kilku rzeczach więc wiedziałam, dotyczyły jednak tylko wiadomego motywu, gdy tymczasem uciekła okazja do przedstawienia naprawdę rewelacyjnej rzeczy: odcinka horrorowego. Tajemnicza mgła zmieniająca ludzi w żądne krwi zombie to przecież najbardziej klasyczny motyw, jaki tylko istnieje – przerabiał to King, przerabiał to Herbert, naprawdę mogło się to okazać czymś naprawdę znakomitym, jeśli chodzi o odcinek MOTW tego serialu. Niestety, tak się złożyło, że dostaliśmy go w pakiecie z wątkiem głównym, a co gorsza, z dawno oczekiwanym Bogiem. Tak ciekawy wątek poszedł się śniegiem rzucać, bo robił tylko za tło i to jeszcze głupio w sumie rozegrane.


Materiał na góra piętnaście minut.

Główną bowiem atrakcją miała być rozmowa Boga i Metatrona. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, jako że Metatrona uważam za ciężkiego dupka (choć świetnie zagranego i napisanego), ale na samym początku, gdy oddał z trudem wyszukaną kanapkę swojemu psu, wybaczyłam mu wszystko. Ta postać przeszła naprawdę długą drogę i podoba mi się, jak została tutaj przedstawiona. Rozmowa między Skrybą a Panem była również całkiem niezła, byłaby wręcz doskonała, gdyby nie jedna mała rzecz – została – nomen omen – przegadana. To był dobry pomysł na góra piętnaście minut i choć w trakcie padło kilka naprawdę świetnych tekstów (rozdział Dlaczego nie odpowiadam na modlitwy i dlaczego powinieneś się z tego cieszyć), to pod koniec zaczęło mnie to nużyć.  Nie ucieszył mnie nawet powrót Samuletu (choć wyjaśnienie nurtującego fanów problemu, dlaczego nie świecił w obecności Chucka było więcej niż sensowne). Pewnie bardziej bym się cieszyła, gdyby Dean zaczął go nosić ;) Choć to byłoby rozwiązanie czysto fanfikowe… Oh wait…



Przyjęłabym te rozmowy z dobrodziejstwem inwentarza, gdyby był to fanfik albo odcinek prześmiewczy... Niestety nie...

All In the Family i początek We Happy Few są dla mnie właśnie fanfikiem klasycznym. Bóg bunkruje się w Bunkrze, chodzi bez spodni, wywala nogi na stół i wcina chińszczyznę, nalegając na to, by wszyscy mówili do niego Chuck. Potem dołącza do niego Lucyfer i zaczyna się to, co gdzieś kiedyś widziałam napisane – jeden puszcza na cały głos muzykę, drugi też się boczy i próbuje swoje dziecię ustawić do pionu… Bunkier stał się jednym wielkim akademikiem i mówiąc szczerze – nie, nie wywołuje to u mnie uśmiechu. Marzyło mi się też, by Bóg SPNa był jednym wielkim skurwielem i jakkolwiek widać to czasami pomiędzy wierszami, tak jednak Chuck obnoszący się z kubkiem World’s Greatest Dad wcale a wcale nie odpowiada mojemu wyobrażeniu. Szkoda. Tak samo nie pasuje mi Lucyfer, który w ramach bycia groźnym badassem oznajmia wszystkim „Screw you”. Gdzie ten Lucyfer Marka Pellegrino, który zawsze był li i tylko badassem i  wywoływał ciary? Nie. Ja naprawdę mogłam przełknąć zabawne niebiosa, kiedy reprezentował je Gabryś, ale tutaj… Wielki fanfik, wielka komedia, a ja – głupia – liczyłam na spore napięcie. I w dodatku w tych momentach (zwłaszcza w We Happy Few) Misha ewidentnie zapominał, że gra Lucyfera i znowu wygląda jak Anioł Cierpiący Na Zatwardzenie.


Sam ratujący Lucyfera... też iście fanfikowo...

Dobra nowina – przynajmniej ustalono status quo archaniołów. Michał jest niezdolny do walki przez uwięzienie w Klatce. Odtworzenie Rafała i Gabriela zajęłoby zbyt wiele energii i wysiłku, fizycznie ich nie ma, zginęli. W sumie mnie to cieszy, choć nie wiem jeszcze, co nowy showrunner uczyni, by fanom zrobić dobrze. Doskonale wiemy, jak łatwo ostatnio Supernaturalowi przychodzi łamanie swojego własnego kanonu. Tutaj widać to chociażby na przykładzie proroka, a nawet dwóch. Pojawienie się Kevina to jest ewidentny ukłon w stronę fanów, z dwóch przyczyn. Jedna – przedmiot, do którego Kevin był „uwiązany” zabrała ze sobą jego mama, by mógł jej towarzyszyć, skąd nagle wziął się chłopak w Bunkrze? Hmmm, ani chybi Wola Boża. Ale drugi zarzut jest poważniejszy – odkąd odblokowano Niebiosa i Piekło, Żniwiarze mają raczej trochę roboty z przeprowadzaniem na drugą stronę i jakoś nie sądzę, by Kevin chciał się im wymknąć… Wyciągnięty z odwłoka wątek, fanom z łaski na uciechę. Drugi jednak przypadek – Donatello Redfield – to już poważniejsza sprawa. Ustalono, że aniołowie znają imiona wszystkich proroków – żywych i martwych, przyszłych i byłych – a jednak Donatella nie było wśród radosnej grupki zebranej przez Crowleya w A Little Slice of Kevin. Samandriel nie był w stanie zataić czegoś przed Królem Piekła, wszyscy pamiętamy, w jakim był stanie. A jednak Donatella tam nie było. Wyciągamy go z odwłoka w 11 sezonie, choć czy tak bardzo bolałoby, gdyby wykorzystać jedno z imion, które zostało wymienione trzy lata wcześniej?


Nie mogę jednak zaprzeczyć temu, że druga połowa We Happy Few jest znakomita! Powolne zbieranie drużyny (czy tylko ja słyszę w głowie głos Piotra Fronczewskiego?), ustawianie pionków… Bardzo mi się to podobało! Naprawdę – ładnie napisane i dobrze zagrane. Sceny z Cleą i Roweną sprawiły mi dużo przyjemności (wiedźmy, wreszcie normalnie potraktowane wiedźmy w tym serialu), ale absolutnym hitem był Crowley! Nareszcie ktoś wyrąbał mu prawdę prosto w oczy, wyłupał wszystkie moje zarzuty i wyszedł, zamykając drzwi z drugiej strony. Wprawdzie z jednej strony miałam ciężkiego facepalma, zastanawiając się, dlaczego on w ogóle próbował jakichkolwiek negocjacji z tłumem, który go nienawidzi, ale potem oddałam się radosnemu przytakiwaniu słów przypadkowego demona numer 3. Terapia szokowa przeprowadzona przez Deana też była widocznie skuteczna i mam taką cichą nadzieję, że jeśli Crowley przeżył atak na Amarę, to weźmie się do kupy. W końcu „he was a player In his day.” Ze smutkiem jednak stwierdzam, że nie jestem w żaden sposób podenerwowana potencjalnym zejściem Króla Piekła – coś poszło tak bardzo źle po drodze… :/



Tak daleko było tej naradzie do sceny z King of the Damned. Ale Crowley przynajmniej wziął sobie coś do serca.

Walka z Ciemnością ma te same wady, co większość finałów sezonów (choć to jeszcze nie finał) – wymyślamy duży wątek, ale tak naprawdę nie stać nas na te wypasione efekty, które by nam to zapewniły… Błyskawice Mocy Roweny były… kiepskawe, grom z jasnego nieba obleci (choć pytanie w takim razie brzmi – jakim cudem Rowena nie ma smiting sickness), ale atak demonów… Rozumiem, Crowley nie jest już właściwie Królem Piekła, ale naprawdę? Pięć demonów na krzyż? W dodatku te pięć demonów jest w stanie Amarę tak sponiewierać? A przecież mówimy o istocie, która pożera dusze – nawet tak sponiewierane jak te demoniczne… Powinna je pożreć i się otrzepać… Atak Lucyfera, atak Boga… brakowało mi w tym wszystkim tej Epickości, które starcie na tym poziomie powinno posiadać. Nie zaskoczyło mnie odgryzienie się Amary, bo odcinek finałowy dopiero przed nami, ale z przykrością skonstatowałam, że to byłby taki dobry finał serialu w ogóle – Winchesterowie walczą z zagrożeniem, które wykończyło Boga… i przegrywają. Ale z hukiem. Niestety… 12 sezon pewnie już się pisze.

Dream Team. I Chuck nabijający się z Roweny i Crowleya... Ech...

Nie pojawiło się też to, czego się naprawdę spodziewałam – jakiejś wielkiej rewelacji odnośnie mitologii. Potwierdzono konieczność współistnienia Światła i Ciemności, ale to nic nowego – już o tym sobie mówiliśmy kiedyś, wspominając o boskich rodzeństwach. Tym, co mnie jednak nieco poirytowało, było odebranie Lucyferowi wolnej woli – to Znamię miało go skorumpować i zmusić do nieposłuszeństwa. Nie mamy zatem tej Wolnej Woli, tego samoistnego buntu, mamy warunki zewnętrzne… A Bóg tak się nią chwali!

No to mamy Apokalipsę. 

Ogólnie czekam na finał sezonu, bo jestem ciekawa, w którą stronę pójdzie, ale pewnie bardziej bym nań czekała, gdyby był to finał serialu. Widzę taki piękny potencjał na odejście z pieprznięciem! Tymczasem znowu któryś z braci się poświęci (Sam jako ochotnik do przyjęcia Znamienia mnie rozbroił… śmiechem… przecież on to dopiero ma kłopoty z ogarnięciem gniewu czy swoich uczuć), Wielkie Pradawne Zagrożenie zrobi maleńkie „miau” i tyle z tego wszystkiego będzie… Choć… może się mylę? Dajcie bogowie!

Supernatural 11x20 Don’t Call Me Shurley, scen. R. Thompson, reż. R. Singer, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, R. Benedict, C. Armstrong i inni.
Supernatural 11x21 All in the Family, scen. E. Ross-Leming I B. Buckner, reż. T. J. Wright, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, R. Benedict, M. Collins i inni.
Supernatural 11x22 We Happy Few, scen. R. Berens, reż. J. Badham, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.


14 komentarzy:

  1. Od sezonu piątego wzwyż żywiłam różne uczucia w stosunku do poszczególnych odsłon: od entuzjazmu (hej, szóstko!), przez obojętność (hej, ósemko i dziewiątko!), po niechęć (hej, siódemko!) i bardzo dużą niechęć (hej, dziesiątko!). Ale jeszcze żaden z dotychczasowych sezonów nie zażenował mnie w swej budowie tak bardzo, jak jedenastka - i żaden inny nie był tak wyraźnym znakiem, że czas zwijać kram. Dwie naczelne kwestie:

    1) Bóg. SPN zrobił bardzo mądrą rzecz, traktując Boga w taki, a nie inny sposób - nigdy ani niczego do końca nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając, portretując Boga jako nieskończoną siłę i moc, która jednak szanuje wolną wolę ludzkości tak dalece, że nie angażuje się bezpośrednio w jej walki i insze apokalipsy. Cóż, najwyraźniej ów wątek był prowadzony zbyt mądrze, więc trzeba było go spartolić i wyłożyć kawę na ławę, sprowadzając przy okazji Boga do roli elementu pseudokomicznego. Bo dlaczegoż by nie, nieprawdaż. A że piękne zakończenie 'Swan Song' niniejszym idzie się chędożyć, no cóż...

    2)Lucyfer. Sezon piąty oznajmił to expressis verbis: szatan w SPN oparty jest na wierzeniach judeochrześcijańskich, zgodnie z którymi Lucuś stał się upadłym aniołem, bo nie mógł znieść faktu, że tatuś uznał gadające małpy za fajniejsze dzieci od nich, aniołów. Ale kto by się tam przejmował kanonem i motywem przewodnim serialu, jakim jest pochwała ludzkości z jej wadami i zaletami - zrzućmy wszystko na magiczny tatuaż! Nic to, że w 'The End' Lucek sam oznajmił Deanowi, dlaczego został wygnany (przypominajka dla scenarzystów: zrobił to, bo tatuś kazał mu się pokłonić przed ludźmi i kochać ich, na co Lucek pokazał tatusiowi figę) - wszak historię zawsze można przepisać, a jeśli fakty się nie zgadzają, tym gorzej dla faktów. Lucyfer był niewinny jako ten baranek,a wszystko, co złe, to nie on, ino ta niedobra Ciemność.

    I serio: poza panią z dziekanatu nie widzę żadnych opcji na czarny charakter dla dwunastki. Widzicie, drodzy scenarzyści, to właśnie dlatego robienie z Boga gościa łażącego w szlafroku jest nie najlepszym pomysłem; po przekroczeniu pewnej granicy nie bardzo można już eskalować napięcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, teraz pozostaje już li i jedynie pani z dziekanatu. Howgh.

      Usuń
  2. W mitologii judeochrześcijańskiej Lucyfer też nie ma Wolnej Woli - według Biblii tylko ludzie ją posiadają. Więc w sumie SPN idzie zgodnie z księgą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodnie z nauczaniem Kościoła, anioły upadłe to te, które odmówiły Bogu posłuszeństwa - a żeby powiedzieć komuś "nie będę służył" trzeba tę wolę jednak mieć. Mogę tu polecić wywiad Hołowni z księdzem Strzelczykiem, teologiem, w której ten drugi wyjaśnia, że anioły wybór jako taki mają, tyle że nie jest on "punktowy" - trwa poza czasem i przestrzenią, więc jak taki Lucyfer sobie coś postanowił, to klamka zapadła. No, ale tu wkraczamy już w meandry teologii, mnie wystarczyłoby, żeby SPN trzymał się własnego kanonu ;)

      Usuń
    2. Tyle że SPN zawsze potwierdzał tę wolną wolę, również w przypadku aniołów. Cas w pewnym momencie ma wolną wolę, jeśli pamiętasz. Zawsze była o tym mowa!

      Usuń
  3. Ogólnie zgadzam się z (prawie) wszystkim - ale mi się koniec końców "przedfinał" podobał - przynajmniej Apokalipsa wyglądała w końcu choć odrobinę jak apokalipsa, a nie naparzanie się dwóch bohaterów na pustym cmentarzu. ( You see what I did it here? 3:) )

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam dziwne wrażenie że "umieranie Chucka" będzie tematem całego przyszłego sezonu - lecz obaczymy co jeszcze twórcy wymyślą w ostatnim odcinku 11stego sezonu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Od dwóch odcinkó powtarzam sobie wierszyk:Czemu ja nie wypiłam drinka przed obejrzeniem tego odcinka?!
    Bóg pisze książkę, Lucyfer mu mówi,żeby się pieprzył - ja tego nie widziałam!
    Grozy ani nastroju nie ma w ogóle,gdzie im do pierwszych sezonów!Kupy się to wszystko nie trzyma.
    Metatron się poświęcił,dziwne i właściwie po co? Tak scena z kanapką i psem fajna.
    Crowleya szkoda, zmarnowali taką postać.
    EEEEEEE!!!!!

    Chomik
    Juzmyślamze
    Deonatello bedzeie fajny ,ale skąd,.
    Walka jakaśtaka... Neic honi t oskoćńz,a bo oglądaćhadko..

    OdpowiedzUsuń
  6. We happy few to paskudnie rozczarowujący odcinek. Okropny, po prostu okropny.

    Reszta:
    1. Metatron - w porządku, jego odkupienie trochę znienacka, ale niech tam, ogólnie postać zaskakująco dobrze napisana i zagrana, jak na to, co oglądaliśmy w ostatnich sezonach.

    2. Donatello - kurczę, ten gość był zbędny, to już Kevin mógł zostać dłużej w tym odcinku.

    3. Bóg - przeciętnie. Przesadzili z t ym łażeniem w gaciach, nie mówiąc już o tym, że ciekawiej byłoby, gdyby pozostawiono niedopowiedziane, czy Chuck jest Bogiem czy nie.
    Ale mam wrażenie, że on ukrywa swoją potęgę i że wszystko toczy się w gruncie rzeczy zgodnie z jego planem.

    Wracając do We happy few - mam naprawdę nadzieję, że Bóg wiedział od początku, że atak wiedźm/aniołów/demonów się nie powiedzie i zgodził się na to, żeby rozzłościć Amarę i żeby spróbowała go zabić. Serio mam wrażenie, że on specjalnie jej się podłożył, bo ma jakiś plan.
    W przeciwnym razie Chuck jako ktoś pozbawiony i wiedzy i mocy, jest po prostu bez sensu :/
    Odcinek był i tak denny, pseudokomediowe scenki z początku były żenujące, Sam bardzo łatwo znosił obecność Lucyfera, Dean żartował z tego, że przeprasza Sama i całość ogólnie wyglądała rzeczywiście jak z kiepskiego fanfiku. Jest mnóstwo fanfików lepiej napisanych niż ten odcinek. Zbieranie sił było przewidywalne, ale zgaduję, że musieli uporać się z tym wątkiem. Potem oczywiście Rowena przeżyła jakimś cudem (szacun dla aktorki, wydaje się nieźle zadomowiona w tej ekipie!), natomiast Amara błyskawicznie odzyskała siły, choć po walce z aniołami straciła je na pół sezonu.
    Jedyne, co mi się podobało, to Clea i wiedźmy i przemowa Amary na koniec. Niezbyt pasuje mi ta aktorka, a tu po raz pierwszy mi się podobała.
    Ciekawe było, jak Amara wpatrywała się w fotkę Mary, może zobaczymy jeszcze mamę Winchesterów?
    12 sezon chyba sobie podaruję.

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Dokładnie - choć jedna postać, którą się oglądało z przyjemnością.

      2. Właśnie!

      3. To niedopowiedzenie było takie śliczne! I co w takim razie z odcinkiem "Fan Fiction"?

      Tak, ja też miałam chwilę radości przy Clei, na tym się jednak skończyło.

      12 będę oglądać, choć patrząc na to, co się stało w finale, trochę się boję, że będzie jak z ostatnim sezonem "Castle'a" - obejrzałam kilka odcinków i rzuciłam to w cholerę.

      Usuń
  7. Tak, Clea była fajna i przemowa Amary też.I zgadzam sięz Cathią,ze Kevin był dla fanów.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń