czwartek, 29 marca 2018

Ciotka Zgryzotka, czyli jak NIE PISAĆ powieści dla nastolatek


Jestem człowiekiem wielkiej wiary, zwłaszcza jeśli chodzi o autorów, których kiedyś naprawdę uwielbiałam. Będę złorzeczyć, rzucać książką, tak bardzo nie spełniającą moich oczekiwań, ale koniec końców i tak kupię następną. I będę tego żałować. Tak, tak, moi kochani, porozmawiamy sobie dzisiaj o Ciotce Zgryzotce Małgorzaty Musierowicz. Między innymi.

 
Musierowicz towarzyszyła moim latom licealnym, niezmiennie bawiąc i podnosząc na duchu. Bo skoro Cesia, mająca rumiane pycho i za grube łydki, miała swojego wielbiciela w postaci Jurka, to może i kiedyś na mnie ktoś spojrzy? Bo skoro nawet wśród problemów różnych i rozmaitych zawsze znajdują się mądrzy i ciepli ludzie, to przecież i ja na takich się natknę? Pierwsze tomy Jeżycjady nieodmiennie wprawiają mnie w dobry humor, a taką Szóstą klepkę znam już na pamięć. Naprawdę, kiedyś były to książki prawdziwie „miłe i ciepłe”, ale – co najważniejsze – mądre. Bawiąc, uczyły. To se ne vrati. Moja ukochana uśmiechnięta pani Małgosia zmieniła się w zgorzkniałą panią Małgorzatę, pragnącą za pośrednictwem swoich książek przedstawić katastrofalne wizje dotyczące ludzkości. Oczywiście, pomijając ludzkość spod znaku Borejków.

Część mojej książkowej kolekcji autografowej z czasów, kiedy pani Małgorzata nie pisała tylko
o "miłych i dzielnych" gabrysioklonach.

Najbardziej ujmowały mnie w Jeżycjadzie bohaterki – każda z nich stanowiła indywidualność, miała swój charakterek, różniły się od siebie i nie pochodziły li tylko z rodu Borejków. Tęsknię za Cesią i Julią, zwariowaną Anielą, mądrą Kreską, Geniusią, a nawet Gabrysią ubraną w suknię z zasłon. Za „kolorami ziemi, które ma się w nosie.” Za pisankami z Hitlerem. Za serwisem Nowakowskiego. Za Robin Chódem. Mrocznym Baltoną, w garniturku lepiącym pierogi na Wigilię. Tęsknię za wszystkimi sytuacjami, które choć niewesołe, prowadziły do pozytywnych wniosków, a już mistrzostwem w tym są dla mnie Opium w rosole i Dziecko piątku. Tęsknię wreszcie za Eksperymentalnymi Sygnałami Dobra, które staram się wysyłać przez całe życie, a o których kompletnie zapomniała już Musierowicz.

Strasznie mi żal tej kobiety. Gdzieś po drodze zgubiła swój optymizm i lekkie pióro, dar obserwowania rzeczywistości, zastępując to wszystko czarnowidztwem, wydawaniem opinii na podstawie ubioru lub wyglądu i potępianiem w czambuł wszystkiego, co nie jest związane z poezją i inteligencją – no chyba, że tym kimś jest Józef Pałys. Zapomniała, że udane życie jest powodem, by przejść do porządku dziennego nad tym, co nas kiedyś zabolało, zwłaszcza jeśli wydarzyło się to już dawno temu, a od tamtego czasu spotykają nas rzeczy raczej dobre. Zapomniała, że dzieci i młodzież patrzą na świat zupełnie inaczej i bliżej im do eksperymentowania z banknotami niż krytycznego nastawienia do sylwestrowych filmów z paniami wyposażonymi w pióra w odwłoku.

W efekcie dostajemy historie, w których główni bohaterowie są zaledwie pretekstem do przedstawienia dziejów ostatnich sprawiedliwych: cholernych Borejkozaurów, stworów pradawnych i archaicznych, nastawionych do bliźnich wyjątkowo… potwornie. Gorzej, oni się mnożą – pączkują chyba albo klonują, bo nie mogę znaleźć innego wyjaśnienia na ten borejczy klan, poza tym, że tworzą go Reptilianie.


Nie, na ilustracji nie znajdują się Pulpecja i Ida, a ich córki - Ania i Łucja. Oczywiście cholernie przemądrzała Łusia musi być otoczona książkami, a córka Pulpy musi malować sobie paznokcie, to przecież oczywiste. 

Miałam złudzenia co do Ciotki Zgryzotki, bo przeczytałam jedną z recenzji, mówiącą, że nie jest tak bardzo źle. Wysoce cenię sobie autorkę rzeczonej recenzji i stwierdziłam Zaryzykuję!, choć z każdej strony internetu dochodziły mnie słuchy, że jest bardzo źle. Tak, po fragmentach zamieszczanych na Facebooku można było się tego spodziewać, ale jeszcze łudziłam się, że są może wyrwane z kontekstu. No nie, nie były. Naprawdę, jestem człowiekiem zbyt wielkiej wiary.

Bohaterką tego tomu jest bowiem córka Patrycji, Nora Górska (taaaaak, ale Kopiec Esmeralda to śmieszne nazwisko, w sam raz dla plebsu) i chociaż to mogło dać nam nadzieję, że będzie lepiej – w końcu Pulpa zdołała się oderwać od klanu, choć nie na długo. Licealistka, indywidualistka, w dodatku otwierająca powieść wylegując się, więc można mieć jeszcze nadzieję… próżną, dodajmy. Już wkrótce na scenę wkracza przeklęta Ida Pałys, Rudy Kościotrup, którego szczerze nienawidzę od czasu McDusi. Dlaczego? Ponieważ w jej usta pani MM wkłada słowa, jakie w żaden sposób nie powinny się znaleźć w książce dla młodych dziewczyn (ale z drugiej strony kogo ja oszukuję? Jeżycjady na pewno nie czytają już młode dziewczyny, bo nic tam dla siebie nie znajdą) – nadmierną krytykę jedzenia innego niż suchy chlebek chrupki, nabiał czy warzywa. Jeśli jesz chipsy, jesteś spasioną konsumpcjonistką! Oczywiście, Rudy Kościotrup jak zwykle wygłasza mowę przypominającą naszej bohaterce, że jest za gruba, a potem… Nie, musicie to sami przeczytać, bo ja nie dam rady tego streścić…

„A zumba to jest co? Ach, prawda. Nowa zbiorowa iluzja. A zawsze mówię, uważajcie, co jecie! To nie, nikt mnie nie słucha. Kobiety najpierw opychają się chałwą, zagryzają tłustą kiełbasą, zapijają likierem, a dopiero potem myślą. W efekcie muszą sporo zapłacić, żeby wolno im było się publicznie rozebrać, wymachiwać rękami i trząść tym wszystkim na komendę, skacząc w takt ogłuszającej…”

Czy jest Wam właśnie równie niedobrze jak mnie? Jestem gruba, wiem o tym, niemniej na myśl o piciu likieru i wcinaniu chałwy żołądek podchodzi mi do gardła. Pływam, chodzę na aqua aerobic… I stresuję się jak jasna cholera, jak będą się na mnie ludzie patrzeć. Bo to przecież takie dziwo, gruba baba w kostiumie kąpielowym, normalnie wieloryb, należy takiego ratować, co by nie zdechł na brzegu. Słyszałam takie historie, zawsze jednak traktując je jako legendę miejską. No ale chyba nie jest to legenda miejska, skoro takie cudeńka można przeczytać w książce popularnej autorki, piszącej „miłe” powieści dla dziewcząt. Ja mam prawie czterdzieści lat, a i tak boli. Nie chcę wiedzieć, co pomyślałaby czytająca te słowa nastolatka…

Co gorsza, wszyscy tę manię Idusi traktują jako nieszkodliwe dziwactwo, ot, taka kobitka, co to powie słowa prawdy prosto w oczy, szczera prostolinijna. No w końcu jest z Borejków, nie? Tam chamstwo członków klanu jest uznawane za szczerość i odwagę…

To jeszcze w kwestii tuszy - postaci przy kości są obrzydliwe, fałszywe i nie kochają poezji, chyba że pochodzą z Borejków, jak Patrycja. Na obrazku widzimy przeuroczą panią z dołeczkami, co niekoniecznie pasuje do wizji roztaczanej przez MM, jako to z latami Pulpa zmieniała tylko pogodnie rozmiary... Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam Patrycję i zawsze zastanawiam się, jak ona znajduje czas na pieczenie i gotowanie, posiadając gospodarstwo ze stadniną itp., ale niekonsekwencja kłuje tu wręcz w oczy...

No dobrze, ale co z Norą, zapytacie, w końcu to główna bohaterka. Zasadniczo niewiele. Siedzi u Idusi, odjeżdża od Idusi, spotyka kolegów ze szkoły, a ponieważ to Jeżycjada, można spodziewać się, że w jednym z nich się zakocha. I nie, nie ma między nimi specjalnie skomplikowanych interakcji ani żadnych elementów wskazujących na to, że będą parą – poza imperatywem narracyjnym. Bo przecież porządna dziewczyna w świecie Borejków powinna wyjść za mąż i rodzić dzieci, przecież nie ma nic innego godnego uwagi na tym bożym świecie. I niestety, dostajemy tego przerażające potwierdzenie pod koniec książki, gdy na świat przychodzi kolejne dzieciątko – pokażcie mi nastolatkę, która na widok niemowlaka powie, że to „nawiązanie bezpośredniej miłości z Bogiem.” Co za kompletna bzdura, oderwana od życia?

Specjalnie dla Was Nora - wyjątkowo paskudna ilustracja, ale to akurat nic nowego.

Niestety, niejedna. Jak wspominałam, Nora to zaledwie pretekst do opisywania ciągu dalszego sagi rodu Borejków, tak więc dowiadujemy się właściwie, co u wszystkich. Chwalić bogów, że wieści te docierają do nas za pośrednictwem e-maili wymienianych przez cztery siostry, bo w ten sposób mogę przełknąć ten koszmarny język, którymi się posługują. W skrócie: Józek żeni się z Dorotką, Ignacy Grzegorz wraz z Agnieszką spodziewają się dziecka, a biedna Róża musi przyjechać z dziećmi do Poznania, bo zły Fryderyk wyjechał do Stanów. No dobrze, jak MM nie umie już pisać o codziennych sprawach, to niech się koncentruje na wydarzeniach przełomowych… tylko że nie.

Zacznijmy od tego nieszczęsnego Fryderyka. Sposób, w jaki potraktowano go od samego początku epopei ciążowo-różowej prosił o pomstę do nieba, a tutaj nie jest dużo lepiej. Oczywiście jak zwykle zapoznamy się jedynie z punktem widzenia Mafii, tfu, rodziny borejczej, więc Schoppe odsądzany jest od czci i wiary, zarzuca mu się porzucenie Różyczki z dziećmi… Znając Różyczkę, sama oznajmiła mu spod dzielnej grzywki (jak Gabusia), iż ona sobie da z dziećmi radę, a że Fryderyk zna ten swój niewieści bluszcz, zasugerował, by jednak pojechała do Poznania, bo sama sobie nie poradzi. Nie ma szans. Jestem bardzo ciekawa, jak to zostanie rozwiązane w kolejnych tomach, bo mnie tutaj dosyć wyraźnie zapachniało Pyziakiem i myślę, że dostaniemy powtórkę z rozrywki.

Ślub Józka i Doroty… Pamiętacie Gabunię przychodzącą do Laury na sześć dni przed jej ślubem i strzelającą focha, że córka już ogarnęła wesele bez pomocy mamuni? Tu mamy prawie że powtórkę z rozrywki. Babcie Dorotki zamierzają ogarnąć wesele własnymi siłami – ta kobitka piecze pasztety, ta chleby… no iluż tych gości w końcu może przyjść? No jak się okazuje… całkiem sporo. I nagle mamy problem, który oczywiście rozwikła w kilka dni superman – mama Dorotki, świeżo przybyła z Norwegii, doskonale orientująca się w okolicy, cenach i tym podobnych komplikacjach. A dlaczego gości zaproszono całkiem sporo? Ponieważ na uczcie weselnej pojawiają się krewni i przyjaciele Borejków, kompletnie nie mający nic wspólnego z parą młodą – Żeromscy, Hajdukowie (dobra, Jerzy przyjaźni się z Grzesiem, ale to nie syn Grzesia się żeni), Maciek i Kreska, Aurelia Bittner i – uwaga – Bebe!!! Jestem absolutnie przekonana, że wszystkie te osoby zostały wymienione tylko po to, by krytyczni czytelnicy zamknęli wreszcie paszcze na temat nieobecności dawnych znajomych. Chcieliście, to macie! Skumbrie w tomacie! Niestety, Elki nadal nie stwierdzono, MM najwyraźniej dawno już zapomniała, że to także członek rodziny Świętej Gabrieli Jeżyckiej.

Ja się nie chcę czepiać, ale na tej ilustracji to Agnieszka wygląda na nastolatkę i przekartkowując książkę tak się można zacząć zastanawiać - a nuż tym razem będzie o młodzieży z problemami?

Ciąża Agnieszki przyprawia mnie naprawdę o solidny facepalm. Dziewczę radośnie bowiem nie chodzi do lekarza, jako że były jakieś komplikacje i czuła się źle, kiedy straszyli ją możliwymi powikłaniami. Rozumiecie? Gdzie jest cholerny Ignacy Grzegorz? Gdzie jest cholerna rodzinka? Święta Gabriela Pyziakiem Umęczona? Ach, przepraszam, ona nie chce być wredną teściową i się wtrącać… A rozmowę ze swoim synem Grzegorz Małżonek przeprowadza niemalże pod sam koniec ciąży… Dziecko oczywiście rodzi się przez cesarkę, bo problemy były, ale wszystko oczywiście jest ok, dzieciątko dyszka, mamusia też kwitnąca, kto by się przejmował brakiem kontroli lekarskiej? Woła to tak bardzo o pomstę do niebios, że jedynie fakt, iż znajdowałam się w pociągu, uratował książkę od pirzgnięcia w ścianę. Ale jest lepiej, poczekajcie. Agnieszka i Ignacy Grzegorz przywożą dziecko do Patrycji, gdzie teraz znajduje się niewzruszone centrum wszechświata (Poznań stał się wcieleniem zła, tylko wieś spokojna i wesoła może nas zbawić – to tak na wypadek, gdybyście nie wiedzieli), mieszkają i dziadki borejcze, i Gabriela z Małżonkiem się sprowadza (bo Florian wybudował pawilonik całoroczny, rozumiecie). Wszystkie kobiety na widok dziecięcia dostają małpiego rozumu (dzieje się to nawet z paskudną feministką matką Agnieszki) i padają słowa, od których znowu mi się coś poprzewracało.

„To takie proste. Wychowuj ją tak, jak malujesz. (…) Intuicja ci podpowie. Wyłącz strach, włącz miłość.”

Drogie panie z depresją poporodową, jeśli nie potraficie pokochać swojego dziecka, to go nie kochacie. Li i jedynie. Zamilknę w kwestii intuicji, bo sama dziecka nie posiadam, ale wydaje mi się, że od zbyt wielu koleżanek słyszałam, że muszą się kogoś poradzić w wielu kwestiach – choćby tych najprostszych, przy pierwszym dziecku. Nie bez powodu pielęgniarka przychodzi pokazać rodzicom np. jak kąpać maleństwo. Ale nie w świecie MM. Nie potrafisz zająć się dzieckiem intuicyjnie – jesteś złą matką. Idealna rzecz do napisania w książce dla dziewcząt.

Wiecie, co jest najgorsze? Że ja naprawdę chciałam, żeby ta książka okazała się dobra! Tymczasem ani treść, ani ilustracje nie nadają się do czegokolwiek. Żal mi potwornie, zwłaszcza że na odtrutkę przeczytałam sobie Noelkę – MM naprawdę kiedyś umiała pisać! I to jak! A teraz… a teraz są to Cierpienia starej Małgorzaty, nieudolnie udające powieść młodzieżową.

Małgorzata Musierowicz, Ciotka Zgryzotka, Akapit Press, Łódź 2018.

11 komentarzy:

  1. Na http://lubimyczytac.pl/ksiazka/274741/ciotka-zgryzotka ktoś się wysilił na dowcip równy autorce:
    "Jeśli znowu zaczniesz narzekać, że:
    - taka rzeczywistość to świat nierealny- sięgnij po "Rocznik statystyczny"
    - za mało krwi, zbrodni i przekrętów- poczytaj jakąś gazetę codzienną
    - za dużo lukru i słodyczy- napij się kropli żołądkowych
    - za bardzo moralizatorskie, nudne, nic nowego się nie dzieje- włącz telewizor i rozkoszuj się dowolną nowelą południowoamerykańską
    i zawsze pamiętaj NIE MA OBOWIĄZKU CZYTANIA JEŻYCJADY!"

    No nie wiem przy obecnych trendach promacieryńskich może niedługo będzie to lektura obowiązkowa.Jeśli chodzi o mnie,tak,wolałabym najgłupsze telenowele tureckie (jest taka jedna,gdzie przez pół sezonu jednej smarkuli zabić nie umieją,amatorzy.Wiem,bo teściowa mi streszcza) nić wydanie kasy na te propagandę tandetnego macierzysntwa.
    Też bardzo lubiłam stare książki,ale brak cenzury autorce zaszkodził,natrętny katolicyzm i rodzenie dzieci tabunami,no trudno,ale ta niestająca krytyka szkoły, telewizji..no tak,oczywiście szkoła i telewizja bywają debilne,ale ten jad..No,to o zumbie to jest gderanie wstrętnej baby, co ma pretensje do świata,ze nie żyje wg jej widzimisię.
    Szkoda trochę.Bedę lubić te stare i ignorować nowe.


    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam ostatnio losowo "Frywolitki" i MM wspomina tam o czytelniczce bodajże Hani, która narzeka, że Borejkowie zaczęli ostatnio namiętnie latać do kościoła. Biedna czytelniczka Hania nie wiedziała jeszcze, co ją czeka.
      Irytuje mnie zwłaszcza takie kompletne odejście od poprzednich powieści, takich przyjemnie realistycznych, o świecie, który miewał wady, nie wszyscy byli idealni, nawet jeśli wychowali się w kamienicach... Dziewczyny nie wychodziły za mąż za pierwszych facetów w życiu (jak chociażby Rudy Kościotrup, łamacz serc)... Nadmiar ideologii szkodzi :/

      Usuń
  2. Patrząc na ilustracje, zastanawiam się, kto przeszczepił siostrom Górskim włosy - do tej pory ("Język Trolli", "Sprężyna"), to Ania była konsekwentnie rysowana z prostymi, podczas gdy Nora miała loczki. No, Ania może ewentualnie sięgać po lokówkę (skoro maluje paznokcie, to i tak już nie ma dla niej ratunku), ale Nora jest, z tego co wiem, bohaterką w pełni pozytywną, więc wątpię, aby zbliżała się do prostownicy.

    A tak swoją drogą...przeczytałam w spoilerach (bo książki póki co nie posiadam), że Ania jest "flirciarą". Na ilustracji widzimy ładną, zgrabną, zapewne dbającą o siebie dziewczynę...No pomyślmy, pomyślmy - któż to w Jeżycjadzie zasłynął tym, że jako dziecko wyśmiewano się z jego tuszy, w związku z czym w latach licealnych odbijał sobie traumę, podrywając dla sportu...?
    A dodatkowym smaczkiem jest tu fakt, że Matyldę przynajmniej gnębili koledzy z klasy - nieszczęsna Ania była zaś upupiana przez własną rodzinę i narratorkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Właśnie wzięłam do łapek "Sprężynę" i dziewczyny wyglądają kompletnie inaczej - gdzieś czytałam, że MM prawdopodobnie miała inną koncepcję, kiedy rysowała okładkę, bohaterką miała być Ania, ale skoro okładka poszła już w świat... Rany, żeby na czymś takim się też wykładać...

      Moja kochana, zapominasz, że fakt, szkoła to siedlisko Przedwiecznego, a jeśli kogoś upupiają Borejkowie, to znaczy, że kochają członka klanu i bardzo się o niego troszczą!

      Usuń
  3. Ja dawno temu czytalam i nie wracalam potem juz, a nowych w ogole nie znam. W kazdym razie przykro sie dowiedziec, ze tak to teraz wyglada. Tak, jakby glupich tekstow nie bylo juz wystarczajaco w internecie, mamy jak widac tez nowe, wydane drukiem. Najgorsze, ze pod pozorem czegos intelektualnie lepszego, niz najprostsze wytwory kultury popularnej podaje sie cos, co podaje banal za banalem, jest wyrazem jakichs prostackich schematow myslowych i negatywnego (ale przy tym z wyzszoscia) spojrzenia na swiat... Jak to sie stalo, ze autorka tak zmienila sposob pisania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zestarzała się i zgorzkniała, zapewne nie ma już zbyt wiele styczności z młodymi ludźmi, tak więc nie potrafi ich opisać (cudowna NAKWa napisała kiedyś, że Józinek za młodu to awatar Obcej Inteligencji). Zabrakło też wspaniałych pań redaktorek, które ją kiedyś potrafiły ukrócić.

      Usuń
  4. No i nie kupię ani nie przeczytam ...Zniechęciłaś mnie Cathia dokumentnie .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że jestem świnia, ale powiem, że się bardzo z tego cieszę. Wystarczy, że ja wydałam ciężko zarobione pieniądze na to ścierwo.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. mam pytanie: piszesz, że na weselu pojawiają się Maciek i Kreska - czy z rodziną? i czy pada jakieś odniesienie do tego, jak ich córka została sponiewierana w ciągu wizyty u Borejków ("operacja pieróg")?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomnij! Przecież nic się nie stało, nie? Przecież to święte Boreje jej przytyki czyniły, a zatem powinna paść na kolana i gorąco dziękować za wszystko, co zostało powiedziane. W dodatku mam dziwne wrażenie, że fragment o Maćku i Kresce został dodany li tylko po to, by czytelnicy byli przekonani, że pani autorka panuje nad wszystkimi postaciami...

      Usuń