sobota, 2 czerwca 2018

Monotematycznie: podróżowanie, latanie i jetlag


Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jaka jest wada podróżowania na inny kontynent, spieszę z odpowiedzią – lot i jetlag. Oczywiście, to rzecz mocno indywidualna, ale po ośmiu ponad 10-godzinnych lotach z przesunięciem czasu o 7 godzin mogę stwierdzić z całą stanowczością: boli.

Uwielbiam latać, sprawia mi to żywą przyjemność, nawet jeśli jedną z moich ulubionych rozrywek pozostaje oglądanie filmów dokumentalnych o katastrofach lotniczych. Uwielbiam moment, kiedy samolot rozpędza się na pasie startowym, a potem podrywa się do startu. Po osiągnięciu prędkości przelotowej robi się wprawdzie nudno, ale na lotach europejskich zazwyczaj po prostu przysypiam. Pamiętam, że była święcie przekonana, że na lotach międzykontynentalnych będzie tak samo. Nie mogłam mylić się bardziej.


Lubię widok skrzydła, zwłaszcza podczas zachodu słońca.

Lot do Japonii zazwyczaj składa się z kilku stałych etapów – około pół godziny wznoszenia na wysokość przelotową, potem ok. 1,5 godziny roznoszenia posiłku i sprzątania po nim, a potem następuje zaciemnienie kabiny i ma się kilka godzin na sen. W teorii cudo. W praktyce jest to na polski czas godzina 20:00, a jeśli regularnie chodzi się spać około północy, nie ma takiej ludzkiej siły, która zmusiłaby kogokolwiek do zaśnięcia. Pozostają filmy, muzyka, ewentualnie melatonina i tabletki nasenne. Przyjaciółka polega na tych ostatnich, ja się czasem ratuję melatoniną – choć nie zawsze działa. Człowiek podsypia więc, budząc się co pół godziny, by w końcu machnąć na to ręką. Najgorsze, że gdzieś tam w tyle głowy czai się schiza, podpowiadająca, że po wylądowaniu nie pośpisz, bo nasza 1 w nocy to 8 rano. Czyli w momencie, kiedy człowiek poszedłby spać, musi wstać. Zdecydowanie lepiej jest bowiem przechodzić cały dzień i paść spać wieczorem niż od razu – wtedy bywa jeszcze gorzej.

Bezsenne momenty umila Bond. James Bond.

Nie mam pojęcia, co takiego jest w tych długich lotach – może ilość ludzi, może szum silnika, może ekscytacja… Wiem jedno – jak samo latanie pozostaje nadal czystą przyjemnością, to ten czas… Ciekawe, że w drugą stronę, kiedy doba jest o 7 godzin dłuższa, nie czuć tego aż tak. No, do momentu, kiedy człowiekowi zachce się spać, gdy czeka na lotnisku na lot do Warszawy… Fakt, że wtedy wraca w ciągu dnia, do którego rytmu już się przystosować. A co z jetlagiem? Na mnie działa tylko po powrocie. Owszem, miewam problemy z zaśnięciem i snem w Japonii, ale to tylko przedłużenie problemów polskich. Tymczasem po powrocie budzę się zazwyczaj o 5 czy 6 rano i nie mam już szans na sen. Ten stan trwa u mnie około tygodnia i sprawia, że w pełni doceniam sportowców, latających w tę i nazad, w dodatku odnoszących sukcesy.


A czasem na obudzenie się serwują hamburgera "Do it yourself" :D

Jednak warto się przemęczyć? Dlaczego? A, o tym już niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz