niedziela, 16 lutego 2020

Opętanie w imieniu Ojczyzny


Dawid Kowalczyński popełnił błąd. Przegapił egzamin i próbował załatwić sprawę nieco inaczej – w końcu każdy student uzna, że wbicie się do mieszkania profesora i podłożenie pracy to kaszka z mleczkiem, czyż nie? Tyle że czasami można w efekcie wplątać się w niezłą kabałę… Opętania, zlecone samobójstwo delikwenta i tym podobne? Dzień jak co dzień.

Mimo że standardowo świadków likwiduje się bez śladu jakiejkolwiek ingerencji z zewnątrz, Kowalczyński ma szczęście. Okazuje się posiadać predyspozycje kwalifikujące go do służby w siłach, którym się naraził. Odmówić można, czego nie, ale byłaby to ostatnia rzecz w jego życiu. Czysty instynkt przetrwania skłania go do przyjęcia propozycji dość niezwykłej agencji, czuwającej nad bezpieczeństwem kraju w dosyć niezwykły sposób: nadnaturalny. W ramach treningów nauczy się opuszczać swoje ciało, opętywać innych (demonów nie stwierdzono), wpływać na fizyczną rzeczywistość, a wszystko to w imieniu ojczyzny. Staje się astralkerem, agentem działającym w rzeczywistości astralnej.

Towarzyszymy mu podczas pierwszych zleceń, godzin spędzanych w samotności i pracy nad samodoskonaleniem się. Ekscytujące przeżycia, niezliczone możliwości… tajemnica i służby specjalne… Brzmi doskonale, prawda? Tylko że… Tylko że nie.

Jakkolwiek wkurza mnie postać Dawida, muszę przyznać, że jest doskonale przedstawiona, to typowy student, któremu nieoczekiwanie dano możliwości, który nauczył się wbijać do sypialni atrakcyjnej dziewczyny bez obawy bycia wykrytym… Dawid popełnia błędy, bo trudno, by wiedział, jak się poruszać w kompletnie nowym dla niego terenie, tym bardziej, że żywi do swojego nowego pracodawcy niezbyt ciepłe uczucia. To bohater bardzo dobrze dopracowany, a może po prostu napisany w oparciu o własne doświadczenia autora. Niestety, nie da się tego powiedzieć o innych postaciach. Są straszliwie stereotypowe, jakby żywcem wyjęte z dziesiątków książek czy filmów sensacyjnych.

Dokładnie takie same odczucia mam względem właściwie wszystkiego innego w powieści. Incorporea, agencja zatrudniająca naszego bohatera, to typowa zła korporacja, w której może i pracują nieliczni przyzwoici ludzie, ale ewidentnie niezbyt pozytywna. Czasami trzeba się ubrudzić, to oczywiste, nie da się tego uniknąć w takiej robocie, ale dlaczego w tak sztampowy sposób? W dodatku tak naprawdę nie wiemy o niej prawie nic, jest znowu nakreślona przede wszystkim stereotypami. Weźmy pod uwagę choćby jej siedzibę – podziemne poziomy, ale i domki wynajęte na nowym osiedlu, wśród pól golfowych…

Jednak podstawowym problemem tej powieści jest absolutny brak głównego wątku. Oczywiście, można powiedzieć, że po prostu podążamy za głównym bohaterem, śledzimy jego postępy i rolę w kolejnych wydarzeniach. Jednak nawet w takiej sytuacji miło byłoby mieć chociażby najbardziej pretekstowy główny wątek, spajający kolejne epizody, z których w sumie naprawdę niewiele wynika (jak choćby w przypadku obiecującej kwestii podwójnej agentury). W pewnym momencie książka zaczęła mnie po prostu nudzić i doczytałam ją tylko z ciekawości, czy coś z tego wszystkiego w końcu wyniknie. Niestety, zakończenie było jeszcze bardziej rozczarowujące, jakby ucięte w połowie.

Mam wrażenie, że Astralker to szkic powieści, coś, co powinno przeleżakować jeszcze trochę w szufladzie czy na dysku komputera. Może wówczas autor wyrzuciłby kompletnie zbędne epizody, a zdołał jakoś sensowniej połączyć to, co zostanie, bo potencjał zdecydowanie jest. Niestety, to czasami nie wystarczy.

Tomasz Sobiesiek, Astralker, wyd. Fabryka Słów, Lublin 2019.


2 komentarze: