poniedziałek, 12 października 2020

Zabawa (z) popkulturą

Oglądaliście może Ready Player One? I jak Wam się podobało? Mnie szaleńczo, dwugodzinny maraton po czasach młodości (tak, w moim wieku to chyba trzeba sobie trumnę szykować…), całe mnóstwo rewelacyjnych odniesień do gier, komiksów i popkultury w ogóle. Fabuła w gruncie rzeczy też niespecjalnie skomplikowana: kilku nastolatków vs. chciwa korporacja i nawet ponura wizja czekającej Ziemię przyszłości nie zakłócała doskonałej zabawy.

Nie odczuwałam zatem specjalnej chęci, żeby sięgnąć po książkę. Wiedziałam, rzecz jasna, że film powstał na bazie powieści Ernesta Cline’a, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić potrzeby zapoznania się z materiałem, że tak powiem, źródłowym, który już zdążyłam zobaczyć… Wielokrotnie mówiono mi, że książka jest zupełnie inna, nie do końca widziałam, w jaki sposób taka inna może być. Aż w końcu zaczęłam rozładowywać moją kupkę wstydu i doszłam do Player One.

Powiem Wam od razu: zetknęłam się z opinią kilku krytyków, że film znacznie lepiej wykorzystał założenia fabuły i oszczędził widzom dłużyzn z książki. Wiecie, ja tam nie jestem fanką opisów przyrody w Nad Niemnem, ale niekiedy dłużyzny są w pełni usprawiedliwione i tak po raz kolejny upewniłam się, że krytycy i ja to jednak dwie zupełnie inne bajki. Bo właśnie te „dłużyzny” czynią książkę tak bardzo różną i lepszą od filmu. Nie znaczy to, że dzieło Spielberga jest gorsze, nie. Ono zwyczajnie zwraca uwagę na zupełnie inne rzeczy.

Oczywiście, zarys fabuły jest dokładnie identyczny: wielki konkurs o Jajo Hallidaya, czyli o przejęcie absolutnej władzy nad wirtualnym światem nazwanym OASIS, do którego ucieka większość ludzi. Mamy naszych bohaterów, mamy IOI, czyli złowrogą korporację z diabolicznym Nolanem Sorrento na czele (dobrze, przyznaję, że Ben Mendelsohn pojawiał się w mej głowie przy każdej wspomince i chyba nikt się temu nie dziwi)… Wyścig trwa! Wszystko inne sprawia jednak, że zanurzyłam się w paskudnej codzienności stosów przyczep i wraków z większą przyjemnością niż sobie wyobrażałam.

Przede wszystkim: Parzival, Aech, Art3mis, Daito i Sho nie są przyjaciółmi, nawet wirtualnie (poza Parzivalem i Aechem). Co więcej, to rywale do Jaja, co widać zresztą na każdym kroku. Jest to jednak rywalizacja prawdziwa i uczciwa, polegająca na przewadze sprytu i wiedzy nad możliwościami technologicznymi. Każde z nich wykuł na pamięć nie tylko słowa Hallidaya, ale także na wyrywki zna dzieła lat 80. i pobija rekordy w niejednej starej gierce – a te są równie kluczowe jak znajomość dialogów Monty’ego Pythona i świętego Graala. Dla kontrastu IOI i żołnierze korporacji, znani jako Szóstki, uczciwość znają może ze słownika, a i to nie na pewno. Sorrento i zarząd nie cofną się przed niczym, by tylko zdobyć wszystkie prawa do OASIS. Tylko że… tylko że w książce stawka wydaje się nawet większa niż w filmie.

Akcja dzieła Spielberga rozgrywa się na przestrzeni kilku tygodni, a może nawet dni – w książce zajmuje znacznie więcej czasu, co ją znacznie bardziej uwiarygadnia. To nie natchnienie i genialny pomysł, ale mnóstwo pracy i bezskutecznych prób – przy okazji, innych niż w filmie, więc nie bójcie się, że mamy powtórkę z rozrywki. Widzimy, jak wygląda rzeczywistość bohaterów, rozumiemy desperację, ale z w filmie drugiej strony nie do końca uprzytamniamy sobie, co tak naprawdę IOI chce zrobić z OASIS. W książce sytuacja jest przerażająco jasna. Za OASIS nie trzeba płacić… póki co. Oczywiście, możliwość zapłacenia za przedmioty, transport, skórki i inne rzeczy ułatwia rozgrywkę, ale nie jest całkowicie niezbędna, o ile stać cię na konsolę. Jeśli nie masz pieniędzy, nadal możesz uciec od rzeczywistości, choć będziesz tłukł szczury dla zyskania poziomu. IOI uczyni grę płatną, od samego początku do końca, a co więcej – wirtualny świat stanie się po prostu kompletnym śmietnikiem reklamowym.

O tym, jak wolność i darmowość OASIS są istotne dla przeciętnego użytkownika, dowiadujemy się właśnie przez Wade’a. Oczywiście, był też narratorem w filmie, ale Wade książkowy to zupełnie inny bohater. Tye Sheridan, Wade z dużego ekranu, to właściwie chłopak z sąsiedztwa, wprawdzie nie typowe ciacho, ale jego aparycji niewiele można zarzucić. Wade Watts książkowy to typowy produkt naszej cywilizacji żywności zapychającej i taniej, z dużą nadwagą, ofiara szkolnych prześladowań. To dostanie się do szkoły w OASIS daje mu szansę na przetrwanie edukacji we względnym zdrowiu psychicznym i fizycznym. To jego szansa na przyszłość. Takich Wade’ów jest w naszej przyszłości tysiące – dla nich OASIS to nie tylko ta ucieczka od paskudnej rzeczywistości, ale również jedyna możliwość, by wyrwać się z zaklętego kręgu biedy.

Ponura codzienność jest również opisana bardziej szczegółowo, przedmieścia zapełnione niewykorzystywanymi pojazdami, zapchane kamperami i przyczepami, w których mieszkają tysiące. Widzimy to w filmie, ale podróżując z Wade’em zauważmy, że to tylko początek, przeobrażeniom ulegają również centra miast – to nie jest tak łatwe do zauważenia, kiedy spoglądamy na bombardujący nas co chwilę nowymi bodźcami ekran kinowy. Przyznam, że najbardziej uderzył mnie opis dawnego sieciowego hotelu, przerobionego na apartamenty do wynajęcia. Z racji pracy przebywam w sieciówkach całkiem często, wizja tego, że ten metraż wystarcza na co dzień, bo i tak większość czasu człowiek spędza w wirtualnej rzeczywistości i odżywia się byle czym, chyba najbardziej mnie uderzyła. Naprawdę jest o co walczyć…

A przesłanie? Pozostaje to samo. Nawet w tak paskudnych okolicznościach należy od czasu do czasu wyjść ze świata wirtualnego, odnaleźć się w rzeczywistości. Bo pieniądze i możliwości nie zastąpią tego, co możemy mieć na wyciągnięcie ręki, za darmo. Drugiego człowieka.

Ernest Cline, Player One, tłum. Dariusz Ćwiklak, wyd. Feeria, Łódź 2018.

2 komentarze:

  1. Film mi jakoś nie podszedł. I to zakończenie!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No zakończenie takie naiwne... ale książka naprawdę zacna!

      Usuń