niedziela, 27 grudnia 2020

Śledzik... nieco szwedzki...

Antologie w okresie świątecznym sprzedają się znakomicie, problemem dla wydawcy pozostaje jedynie znalezienie odpowiednio chwytnego tematu. Oczywiście, może być najbardziej oczywisty, jak w przypadku recenzowanych tu ostatnio Wigilijnych opowieści. Może być też nieco bardziej zaskakujący. Wręcz upiorny - bo przecież Święta też mogą okazać się upiorne i nie chodzi o ciocię Józię, zawsze szukającą okazji do zatrucia komuś życia.

Motyw przewodni zbioru wydanego przez Akurat zdecydowanie nie należy do tych ściśle kojarzonych z Bożym Narodzeniem: horror, thriller, sensacja. Jednak przecież kiedy zasłodzimy się świąteczną atmosferą, najemy ciast i pierniczków, organizm sam domaga się solidnego śledzia z cebulką, tak na odtrutkę. A dobór kucharzy, przepraszam, pisarzy, jest doprawyż wyśmienity. Króluje wśród nich mistrz grozy, Graham Masterton, a wraz z nim straszą Jakub Ćwiek, Adam Przechtzta, Artur Urbanowicz, Tomasz Hildebrandt, Marek Zychla, Robert Cichowlas, Jakub Bielawski, Przemysław Wilczyński i wreszcie rodzynka Hanna Greń. W ich tekstach pojawia się napięcie, przywołujące na myśl najbardziej przykre delirium, a człowiek pragnie się także upewnić, że ten samotny wędrowiec za drzwiami na pewno nie zostanie przyjęty, gdyż w ślad za nim może kroczyć piekło.

Nikogo nie zaskakuje, że prym wśród towarzyszy wiedzie Masterton i jego Czerwony rzeźnik z Wrocławia. Pisarz bardzo umiejętnie na pierwszych zaledwie stronach wyczarowuje klimat tej narastającej grozy, z jakiej jest najbardziej znany, by zaraz zaskoczyć czytelnika nieoczekiwanym zwrotem sytuacji. Lata doświadczenia widać na pierwszy rzut oka.

Dobrze czyta się również Kontrakt Adama Przechrzty, odwołujący się do niemieckiej przeszłości Ziem Odzyskanych, a także do znanego każdemu wielbicielowi tych tematów instytut Anneherbe. Wprawdzie opowiadanie kończy się zbyt szybko, jakby Przechrzta zorientował się, że kończy mu się limit znaków, ale nadal jest to dobra rzemieślnicza robota.

Nieźle bawiłam się też przy 87 centymetrach (śniegu, nie wiem, co Wam przychodzi do głowy!) Artura Urbanowicza, bo jego tekst – choć w pewien sposób oczywisty – nawiązuje do niezawodnego motywu odizolowanego od reszty świata schronienia i drapieżnika na wolości. Autor do smaku dorzucił jeszcze szczyptę Archiwum X, w rezultacie tworząc całkiem miłą mieszankę, która może nie zaskakuje, ale też nie rozczarowuje.

Interesującym podejściem do tytułowej „upiorności” jest Rezerwat Marka Zychli - historia niby zwykłej, choć ubogiej Wigilii w niepełnej rodzinie, gdzieś w nieokreślonej przyszłości. W tym tekście poczucie grozy pojawia się nagle i pogłębia z każdym słowem – bardzo udany eksperyment.

Jednak pozostałe sześć dań już nie smakuje tak dobrze. Mają szokować, ale czasami twórcy zapominają dodać na końcu szczyptę tego, co podkreśli cały smak. Upiornie widać to chociażby w Opowieści wigilijnej Tomasza Hildebrandta, gdzie dostajemy po prostu taki miszmasz pewnych motywów, uzupełniony jeszcze ulubieńcami sąsiadów. W efekcie całość staje się kompletnie niestrawna. Także Pechowe święta Hanny Greń, choć mogłyby dobrze pasować do antologii kryminalnej, w tej wydają się równie nie na miejscu, co schabowy na stole wigilijnym. Choćby i najlepszy, w tym przypadku się nie sprawdza. Prezent od Gwiazdora Roberta Cichowlasa to zwykła opowieść z cyklu „bo to zła kobieta była”, a w pewnym momencie robi się po prostu niesmaczna. Ciekawą próbą jest Już nie jesteś smutkiem Jakuba Ćwieka, gdzie autor wraca do tematyki dworcowych bezdomnych i umiejętnie buduje tę specyficzną atmosferę, ale na końcu czegoś brakuje. Wreszcie Dom na końcu ulicy Przemysława Wilczyńskiego: tekst na tyle nijaki, że nie do końca wiem nawet, co o nim napisać, bo z lektury mi, mówiąc szczerze, niewiele zostało.

Mam wrażenie, że zabrakło tu ostrej redakcji lub też konkretnego sprecyzowania oczekiwań redaktora, bo przecież w kilku przypadkach upiorna może być jedynie nuda. A szkoda, bo potencjał tematu przewodniego i zaproszonych autorów jest naprawdę spory! W efekcie spośród tych wigilijnych śledzików tylko kilka okazuje się naprawdę dobrych, reszta… Reszta wydaje się być skiepszczona lub kompletnie niedopasowana do gustu przeciętnego odbiorcy. Trochę jak ten sfermentowany śledź, skandynawski przysmak, niestrawny dla reszty świata. Albo śledzik cioci Basi, której od lat nikt nie ma serca powiedzieć, że jej popisowa potrawa skusi jedynie świnkę na gastrofazie…

Upiorne święta, antologia, wyd. Akurat, Warszawa 2020.

2 komentarze:

  1. Śledzik cioci Basi -dobre!
    No,tak to bywa z antologiami..Szkoda.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń