niedziela, 16 lipca 2023

Bo nudzić to trzeba umieć!

Pierwszy tom Płomienia i krzyża zapowiadał coś nowego, rozszerzał świat uniwersum Mordimera Madderdina o nowe postaci i wydarzenia, ale jednocześnie w interesujący sposób – z perspektywy narratora innego niż dotychczasowy – zapoznawał czytelnika z pewnymi szczegółami z jego życia, jak choćby niesławną bitwą pod Schengen. Napisany dokładnie w tym samym stylu, co główny cykl (dla jednych wada, dla innych zaleta – ja akurat należę do tej drugiej grupy), z ciekawym nowym bohaterem i tajemnicą jego pochodzenia, do której powoli, powoli się wraz z nim dokopywaliśmy. Arnold Löwefell był dojrzalszy od Mordimera, a z jego przeszłością wydawało się oczywiste, że będzie nam dane zajrzeć do tajemniczego Wewnętrznego Kręgu Świętego Officjum – ot tak, by zaledwie uchylić rąbka tajemnicy. Nie tylko ja nie mogłam się doczekać kolejnego tomu przygód Löwefella, wydawał się, niestety, dzielić los Necrosis, bo autor postanowił się skupić na młodości Mordimera – ma do tego święte prawo, tyle że wszyscy wiemy, jak to wyszło w praktyce.

I w końcu, po dekadzie, pośrodku zalewu książek o młodym, naiwnym i nudnym jak flaki z olejem Mordimerze wyszedł tom II, poświęcony już Wewnętrznemu Kręgowi i istotom z nim współpracującym. Odkryto niektóre sekrety znanych nam już z głównego cyklu postaci (choćby Enya), zbudowano pewną podstawę pod kolejne... bo tom III pojawił się całkiem szybko i był związany z tą przeklętą trylogią ruską, na którą tutaj wyklinałam. Przyznam, że niczego z niego już nie pamiętam, oprócz tego, że był równie nijaki co ostatnie przygody Mordimera.

Teraz z kolei ukazał się tom IV. Choć ostatnio za każdym razem srodze cierpiałam przy cyklu inkwizytorskim, tak miałam cichą nadzieję, że może Arnold i Wewnętrzny Krąg zapewnią mi odrobinę rozrywki lub chociaż dostarczą jakiejś treściwej lektury. W końcu w książce zawarte są aż cztery teksty!

Pierwszy, Wiedźmy, koncentruje się na przesłuchaniu księżniczki Nontle dotyczącym wydarzeń z tej cholernej trylogii ruskiej. Czy dowiadujemy się czegoś nowego? Kompletnie nie, oprócz nieustannego podkreślania, jakiż to niezwykły kowen los postawił na drodze Madderdina. Przez ponad 160 stron postaci streszczają nam wydarzenia tamtych trzech książek (może słusznie zakładając, że nikt nie był w stanie tego zmęczyć), podają trochę informacji dotyczących wiedźm i to właściwie wszystko. Również kolejne opowiadanie, Esencja ducha i życia, wiąże się z wydarzeniami na Rusi, a także wcześniejszych tomów, ale nie wnosi do świata nic poza ciekawą interpretacją tego, jak Islandia stała się tak niegościnnym miejscem. Kilkanaście stron Klasztoru to dywagacje na temat natury Amszilas, bez których spokojnie moglibyśmy się obejść. I wreszcie Czarny Wiatr – historia ukazująca kulisy wydarzeń z Łowców dusz, ale ponownie – niewiele wnosząca do tamtej opowieści.

Jak pokrótce określić tę książkę? NIEPOTRZEBNA i PRZEGADANA. Na ponad 300 stronach nie dzieje się absolutnie nic, wszyscy przechadzają się i dywagują, a wspomniane perełki czytelnik wygrzebuje spomiędzy nudnej sraczki słownej. Zastanawiałam się, dlaczego niewiele pamiętam z tomów II i III, ale chyba już się domyślam, tam też niewiele się działo, choć bohaterowie przynajmniej gdzieś podróżowali i coś robili. Tutaj? Zapomnijcie! W pewnym momencie nawet pomyliły mi się dwie postaci o podobnych imionach – bo jedna była świetnie przedstawiona w tomie I i ją doskonale pamiętam, a o drugiej, z tomu II, już kompletnie zapomniałam. Nie wiem, co skłoniło autora do założenia, że kogokolwiek interesują moralne rozkminy Wewnętrznego Kręgu, które tak – mogłyby rzeczywiście okazać się ciekawe, gdyby nie fakt, iż od kilkunastu lat znamy ich rezultat!

Szczerze uważam, że tom IV Płomienia i krzyża to nędzny skok na kasę tych niedobitków, którzy jeszcze się łudzą, że Piekara wróci do formy, bo nawet w Dzienniku czasu zarazy coś się działo. Nie była to pozycja specjalnie wciągająca, ale istniała jakaś fabuła. Tutaj mamy jedynie snucie się od komnaty do komnaty, wykłady i streszczenia wydarzeń z poprzednich książek, próbę udawania, że coś się w końcu zadzieje. Czy jest w tej książce cokolwiek dobrego? Tak – ilustracje Pawła Zaręby, cudownie klimatyczne i niepokojące, chętnie widziałabym je na gadżetach – kupiłabym! Jednak jako że tomem tym Piekara żegna się z Fabryką Słów, możliwe, iż to ostatni raz, kiedy widzieliśmy te cudeńka. No cóż, nie wiem, czy życzyć autorowi powodzenia na nowej drodze życia... może z jakimś nowym cyklem, bo ten niech już może lepiej skończy...

Jacek Piekara, Płomień i krzyż tom IV, il. Paweł Zaręba, Fabryka Słów, Lublin 2023.

2 komentarze:

  1. Odważna jesteś, że po to w ogóle sięgasz.Pierwszy tom był świetny,drugi już koszmarnie przegadany.."Katarzyno,masz wielką moc"."Tak ,mam wielką moc". Nawet nie wiedziałam,ze to ma 4 tomy...O tej nieszczęsnej Rusi to już nawet nie mówię...Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od jakiegoś czasu te teksty już są przegadane i mega nudne. Zagadka? Jaka zagadka? Ekspozycja, durniu!

      Usuń