poniedziałek, 3 lipca 2023

Opowieści z magicznego akademika

Pamiętacie może jeszcze Spalić wiedźmę i Wiedźmę Jego Królewskiej Mości, które ukazały się kilka lat temu? Pierwsze powieści Magdaleny Kubasiewicz rozgrywały się w państwie zwanym Polanią, w nieco zmodyfikowanej wersji naszej własnej rzeczywistości, jako że nadal rządzi tam król (z siedzibą na Wawelu), a technologii towarzyszy również magia w przeróżnych odsłonach. Parający się nią specjaliści są nie tylko powszechnie szanowani, ale i również bardzo poszukiwani – tworzą też specjalną Radę, a stanowisko Pierwszego/Pierwszej przy samym władcy jest zawsze bardzo prestiżowe. W Czarodziejce z ulicy Reymonta wracamy właśnie do tego uniwersum, nie poznamy jednak dalszych losów zaginionej Sary Sokalskiej, a przyjrzymy się niejakiej Lady i jej przyjaciołom z Wydziału Magii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

W książce znajdziemy trzy opowiadania. Pierwsze, Odłamki szkła, opowiada o przygodach studentów, wysłanych na straszliwe zadupie wraz z bardzo pragnącym się wsławić w magicznym świecie profesorem. Nie do końca dobrana ekipa, na którą składają się Natasza „Lady” Ladowska, znienawidzona przez nią Miss Perfect Agniesia, czarownik Dobromir (znany szerzej jako Złomir), piękny Grześ i Alek mają wesprzeć mentora w odnalezieniu źródła niesprecyzowanej magii, niespodziewanie odkrytej w wiosze o nazwie Sławieńcza, gdzie psy wiecie czym szczekają, a ptaki zawracają. Problem polega na tym, że miejscowość jest rzeczywiście słabo wyposażona w dość podstawowe udogodnienia cywilizacyjne, a w dodatku mamy późną jesień, więc o radosnych imprezach w plenerze można zapomnieć. Jakby tego wszystkiego było mało, w kałużach nagle coś łypie okiem na młodych magików, a we wsi chodzą ploty o rozmaitych zaginięciach. Co okaże się ważniejsze – odkrycie czy zdrowy rozsądek i zdrowie wszystkich zainteresowanych?

Odbicia w odbiciach, drugi tekst w zbiorze, poświęcony jest przede wszystkim Dobromirowi, który nieoczekiwanie odziedziczył po swoim dziadku nie dość, że posiadłość (a mówimy o rodzie Czartoryskich!), to jeszcze zbiory biblioteczne. Jak łatwo się domyślić, tak zaangażowany czarownik jak Dobromir nie może się oprzeć pokusie wypróbowania co najmniej jednego zaklęcia, choćby wydawało się trochę zbyt skomplikowane dla jednego studenta, nawet takiego całkiem potężnego. I niby nic się nie zmienia...

Życzenie czarodziejki rozgrywa się już po ukończeniu studiów przez naszych bohaterów... no dobrze, prawie. Muszą jeszcze odbyć praktyki i choć powinna je zapewnić uczelnia, to jednak lepiej załatwić je sobie na własną rękę. Nic dziwnego, że piękne plany Lady i Agniesi obejmują wypasioną firmę jubilerską, bo nie tylko oferuje niezłą forsę, ale i szansę na późniejsze zatrudnienie. Jednak uniwerek ma dla Lady nieco inną propozycję – może zarobi mniej, ale za to będzie terminować u jednego z najznakomitszych mistrzów artefaktów, wprawdzie nieco ekscentrycznego, ale kto by się przejmował drobiazgami? Lady udaje się zatem do Chęcin, gdzie przy okazji poznaje głowę lokalnego sabatu, Sabinę, wyjątkowo wyrozumiałą i sensowną kobietkę, mogącą okazać się miłą odmianą od upierdliwego i szowinistycznego mistrza Hieronima. Ale jako że kłopoty to specjalność Nataszy, i tutaj nic nie będzie tak oczywiste, jak się wydaje.


Czarodziejka z ulicy Reymonta to zbiór opowiadań traktujących o paczce przyjaciół, ale jedną z największych jego zalet jest ukazanie, jak ta więź jest powoli budowana, jak poszczególne osoby postanawiają sobie wreszcie zaufać – czy to w warunkach imprezy studenckiej czy walki o życie. Nasi bohaterowie nie są też idealni, o nie, bo nawet Agusi czegoś (kluczowego) brakuje. Lady, dziewczyna, która wyrwała się z zapyziałej wioski, z wrednej rodziny, też nie marzy o ratowaniu świata, tylko szacunku innych i dobrych zarobkach. Cała ekipa nie zna się na wszystkim, popełnia błędy, daje sobą manipulować i to ponownie bardzo miła odmiana UF (tu sprawdza się też to, co pisałam przy okazji cyklu Między światami). Jeśli o mnie chodzi, to odmiana bardzo potrzebna. Plus, nie ukrywajmy, kto z nas nie tęskni za czasami studenckimi (a przynajmniej niektórymi ich elementami?), a wycieczka do świata magicznego akademika i zwariowanych wykładowców ten powrót nam zapewni.

Śmieję się nieraz, że Marcin Mortka i Magda Kubasiewicz to ludzie, którzy nie sypiają, bo piszą. Nie dość, że ich kolejne pozycje pojawiają się na rynku niezwykle szybko, to jeszcze bardzo dobrze się je czyta, ilość zdecydowanie nie szkodzi jakości. Czy tak jest i w przypadku Czarodziejki? Raczej tak, w dodatku przyznam, że szczerze liczę na to, iż jeszcze kiedyś zawitamy w świecie Lady, Agniesi i Złomira, bo choć ten tom może być potraktowany jako zamknięta całość, to zdecydowanie zostało jeszcze bardzo wiele do powiedzenia i wykorzystania. Oby!

Magdalena Kubasiewicz, Czarodziejka z ulicy Reymonta, wyd. SQN, Kraków 2023.

2 komentarze:

  1. O,fajnie brzmi! Ja pożyczyłam nominowaną do Zajdla "Kołysankę dla czarownicy"i się cieszę.Chomik

    OdpowiedzUsuń