poniedziałek, 1 grudnia 2014

Supernatural - jak go nie kochać? Cz. 1.

Jak wiecie, byłam sobie ostatnio na Serialkonie. Cały czas zbieram się do napisania relacji z imprezy, ale okres przedświąteczny to dla mnie wyjątkowo zabiegany czas. Ponieważ jednak jedna z organizatorek subtelnie przypomina mi o spisaniu prelekcji (bo sama nie była i chce wiedzieć, co tam się działo), nie miałam specjalnego wyjścia :) Przed Wami część pierwsza, choć i tak uważam, że zupełnie nie oddaje tego, co działo się w sali - ja dryfuję, publiczność reaguje, a wszyscy spontanicznie życzą mi spłonięcia na suficie za pewne zdjęcia... Do nich jednak dojdziemy w części trzeciej. 

Na początek fotka Cathii przedprelekcyjnej, walczącej z brakiem współpracy między lokalnymi głośnikami i jej świętym laptopem.

 Fotka autorstwa Oli, znanej również jako Chomik. Obiecała, że następnym razem przybije mnie do podłogi, bo to chyba jedyne ostre zdjęcie, które udało jej się zrobić...

No dobrze, do dzieła!!!

Supernatural - jak go nie kochać?

Jeśli pokaże się komuś Supernaturala, reakcje są dwojakie. Pierwsza część ofiar, na których eksperymentowano, powie, że to straszny chłam i odmówi dalszego kontaktu z serialem. Druga część zakocha się od pierwszego momentu, wpadnie po uszy od pierwszego odcinka. Nie ukrywam, że należę do grupy drugiej. Wsiąkłam od Pilota i nie wydaje mi się, by kiedykolwiek mi przeszło. Kocham Supernatural całym swoim jestestwem, jednak – przynajmniej dla mnie – jest to miłość uzasadniona. No bo jak tego serialu nie kochać?

Jestem dziwnie przekonana, że gdy Eric Kripke kończył pisać scenariusz do pierwszego odcinka, w najśmielszych snach nie spodziewał się być bardzo specjalnym gościem na imprezie jubileuszowej zorganizowanej z okazji wyemitowania dwusetnego epizodu. Mało który serial, oczywiście poza Modą na sukces czy inną Dynastią, jest w stanie do takiego dotrwać. Przez ostatnie dziesięć lat przeżywaliśmy wraz z braćmi Winchester przygodę, która oprócz bezdroży Ameryki, prowadziła ich przez Piekło, Niebo i Czyściec, ból i rozpacz, poświęcenie i miłość. Wydawałoby się, że naprawdę niewiele można jeszcze w serialu poruszyć, jednak twórcy zaskakują nas za każdym razem (choć ostatnio coraz rzadziej i coraz rzadziej w sposób niekwestionowanie pozytywny). 


Za co więc tego Supernaturala tak bardzo kochamy? Chociażby za fabułę, ona naprawdę istnieje, to nie jest tylko opowieść, którą ogląda się dla dwóch (czy czterech) przystojniaków. Supernatural to przecież przepiękna historia o braciach, którzy kochają się do takiego stopnia, że nie zawahają się przed największymi poświęceniami, by tylko pomóc temu drugiemu. Oczywiście, czasem ma się wrażenie, że jest to w gruncie rzeczy miłość patologiczna, podobnie jak właściwie niepełna rodzina, w której przyszło im się wychowywać. Jak jednak oświadcza jeden z bohaterów: „Are you under the impression that family's supposed to make you feel good, make you an apple pie, maybe? They're supposed to make you miserable! That's why they're family!”Ponadto, szczęśliwie w świecie serialu można tę rodzinę poszerzać, uzupełniać o osoby, które są tego warte, które z czasem stają się częścią świata Winchesterów. Oczywiście, pierwszą osobą przychodzącą na myśl jest Bobby Singer, częścią rodziny stał się również Kevin Tran, podobnie jak dołączyła do niej Charlie Bradbury. Bo rodzina to nie tylko więzy krwi. 

Inna istotna część serialu to muzyka. Klasyczny rock niemal od pierwszego odcinka jest nieodłącznie związany z przygodami braci i doskonale ilustruje ich wyczyny lub stanowi odpowiednie tło dla kolejych wydarzeń (cudowna scena, kiedy dziewczyna jest ścigana przez Ponurego Żniwiarza przy wtórze Don’t Fear The Reaper Blue Öyster Cult). Dla nas, Europejczyków, nawet jeśli słuchamy tego rodzaju muzyki, część z tych kawałków to prawdziwe odkrycie i nagle zaczynamy słuchać więcej i więcej dobrych rzeczy. Dziękujemy ci, SPNie! Przyznam szczerze, że nie znałam grupy Kansas zanim nie zaczęłam oglądać Supernaturala. Jasne, słyszałam gdzieś Dust in the Wind, bo kto tego nie słyszał na jakimś etapie swojego życia, nie miałam jednak najmniejszego pojęcia, kto to śpiewa i co jeszcze fajnego ma w swoim repertuarze. No cóż, gdyby nie SPN, nie byłoby mi dane doskonale się bawić na koncercie grupy w lipcu, nie dane by mi też było płakać rzewnymi łzami przy jeszcze jednym utworze, o którym jeszcze sobie porozmawiamy. 

Jednak sama opowieść o dwóch braciach okraszona świetną muzyką to przecież nie wszystko. Tym, co sprawiło, że Supernatural jest unikalny, jest również zajęcie Winchesterów. Nie trudnią się przecież czyszczeniem szamb czy wyrębem lasów, nie są też klasycznymi policjantami, to, co robią, odwołuje się do tego najbardziej atawistycznego strachu każdego z nas – strachu przed tym, co czai się w mroku, co czai się w szafach i pod łóżkami. Na drodze, a przecież chłopcy przemierzają całe Stany Zjednoczone, przygód i okazji do zapolowania na potwory jest wiele. W pierwszych sezonach, przez wiele osób uważanych za najlepsze, widz ogląda całe mnóstwo opowiedzianych na nowo legend miejskich, takich choćby jak Znikający Autostopowicz, Bloody Mary czy Hookman. Co więcej, są one tak przekształcone, by ich zagadkę dało się bez problemu opowiedzieć i rozwiązać w 40 minut, jednak ani przez chwilę nie przestają być przerażające. Jednym z najlepszych przykładów jest tu właśnie owa Bloody Mary. Dziecięca wyzywanka, skłaniająca współtowarzyszy zabawy do pójścia przed lustro i wymówienia imienia upiora trzykrotnie, w świecie supernaturalowym ma prawdziwe i przerażające efekty. Ktokolwiek był kiedykolwiek, nawet nieświadomie, przyczyną czyjejś śmierci, nie mógł się czuć bezpiecznie. Także i strach na wróble, przez wiele osób uznawany za przedmiot stosunkowo niepokojący, dostał w serialu swoje drugie wcielenie – stał się uosobieniem pogańskiego bóstwa, odpowiedzialnego za powodzenie czczącego go miasteczka, w zamiar za ofiary. Ważną rolę w Supernaturalu odegrał również cmentarz Stull w Lawrence, Kansas, w której to miejscowości podróż braci Winchesterów się rozpoczęła i to nie bez powodu. Według legendy miejskiej, na cmentarzu tym znajduje się jedno z wejść do Piekieł, a rozebrany już kościół miał być rzekomo miejscem, gdzie działały diabelskie siły. Jednak to, co naprawdę przyciąga do Supernaturala, to fakt, że nie zawsze traktuje te legendy poważnie – wszak wszyscy wiemy, co w odcinku Tall Tales działo się z porwanym przez obcych chłopcem – testy to nie wszystko... Są i bardziej przerażające rzeczy, takie jak choćby... taniec przytulaniec z obcymi!



Jako serial mający aspiracje do bycia przerażającym, można się było spodziewać, że Supernatural sięgnie do klasycznych zasobów strasznych opowieści. Wielokrotnie przewijają się przez niego wilkołaki, wampiry, żądne zemsty duchy czy inni zmiennokształtni. Tym, za co kocham te wersje potworów, jest stworzenie swojej własnej mitologii. Weźmy dla przykładu takie chociażby wampiry. Myliłby się ten, kto spodziewałby się łowców biegających z osikowymi kołkami, śmierdzących czosnkiem i poszukujących trumien napełnionych ziemią z cmentarza. W naszym ulubionym serialu wampiry nie potrzebują zaproszenia, by wejść do cudzego domu, światło dzienne jest dla nich niekomfortowe, ale specjalnej krzywdy im nie robi, czosnek obojętny, a kołki wyrwą sobie z serca i zapewne wbiją napastnikowi w odwecie za zniszczoną koszulę. Wampiry supernaturalowe niszczy bezwarunkowo dekapitacja, a osłabia ich krew umarlaka (w późniejszych sezonach również substancja dodawana do jedzenia przez lewiatany) – niespecjalnie to klasyczne, czyż nie? Ale jakże odświeżające!

Podobnie jak wizerunek pogańskich bogów, przewijających się przez serial. Oczywiście, pierwszym, czego się uczymy, jest niekwestionowanie tego, dlaczego bóstwa rzymskie, greckie, majańskie czy hinduskie szlajają się po Stanach Zjednoczonych, mając do dyspozycji cały świat. Przyjmijmy, że taką mają ułańską fantazję, a Stany są na tyle rozległe, że jedna, druga czy czterdziesta ofiara nie rzuca się tak bardzo w oczy. Całkiem zabawne jest czasem przedstawienie tych bogów, jak choćby stało się z Hold Nickar, który z całkiem sympatycznego bóstwa zapewniającego łagodną zimę swoim wyznawcom przemienił się w uroczą starszą parę żyjącą na przedmieściach, otoczoną całym mnóstwem dekoracji bożonarodzeniowych i zapewniającą sobie ofiary własnym sumptem. Krwawe, dodajmy. Choć trzeba przyznać, że pogodę rzeczywiście sprowadzali całkiem przyjemną. Plutos, bóg bogactwa, zmienił się w dresiarza opętanego manią posiadania, a Merkury został sprowadzony do roli posłańca, co może nie jest specjalnie odbiegające od klasycznego przedstawienia, ale jednak w mitologii był obdarzany sporym szacunkiem. Tutaj bogowie wysługują się nim na wszelkie strony, przy okazji pomiatając nieszczęśnikiem, ile wlezie.
Czasami motywy mitologiczne pojawiają się ewidentnie dla jednej czy dwóch scen i tak, uważam, że Mjölnir został wprowadzony do jednego z odcinków tylko po to, by Sam Winchester, wzorem Thora, mógł malowniczo zarzucić grzywą.



Niestety, są i przedstawienia, które po prostu bolą serduszko każdego, kto choć trochę poczytał i serialowa wizja Kali czy Zeusa, bóstw jakże potężnych, a tak łatwo dających się pokonać, sprawia, że wyjemy po cichu w poduszkę. Tak, należę do obozu twierdzącego, że Kali, która wyznawców jednak nadal trochę posiada, powinna Lucyferem zamieść podłogę. No ale cóż, taki świat naszego serialu, mitologia judeo-chrześcijańska wiedzie w nim zdecydowany prymat. Nic jednak dziwnego – w końcu konflikt niebiańsko-piekielny stanowi w taki czy inny sposób jedną z sił napędowych akcji. Jednak tym, co przyprawia mnie o szeroki uśmiech na twarzy, jest fakt, że ta wersja supernaturalowa to również wariacja na temat.

Bóg jest tak naprawdę Wielkim Nieobecnym, a siłą napędową wszystkich wydarzeń są demony, stworzone przez Lucyfera i anioły, stworzone przez Najwyższego. To właśnie oni próbują doprowadzić do ostatecznego starcia, które na wieki już zmieni chwiejną równowagę. Anioły, choć w sumie nawet w Biblii nie były miłymi i serdecznymi opiekunami grzeszników, to rodzina zimnych i bezlitosnych drani, gotowych poświęcić wszystko w imię Misji, a jedyny sensowny archanioł tak naprawdę nigdy nie był w stanie swojego awanturniczego rodzeństwa znieść i zwiał na Ziemię w przebraniu pogańskiego bóstwa. Lucyfer to właściwie rozpieszczony bachor, niebędący w stanie zaakceptować tego, że jego Ojciec stworzył i inne istoty, godne uwagi i miłości. Nie oszczędzono również, w sposób jak dla mnie najbardziej pozytywny, innych postaci biblijnych, czego najwspanialszym przykładem jest Kain. Pierwszy Zabójca i owszem, wbił ostrze w pierś swojego brata, ale zrobił to, by ocalić go przed podszeptami szatana i sprawić, by dusza Abla trafiła do Nieba.
Właśnie, zaświaty. Jestem absolutnie zachwycona tym, co udało się temu serialowi zrobić. Przez długi czas za gwarantowane przyjmowaliśmy istnienie Piekła, potem doszło Niebo, na końcu Czyściec. I choć Piekło przez pierwsze sezony pozostawało równie klasyczne co w mitologii chrześcijańskiej – było „więzieniem z ciała i kości, krwi i strachu” i właściwie składało się z niezliczonej liczby haków i łańcuchów, z których zwisały dusze potęponych, tak w szóstym sezonie,wraz z dojściem do władzy Crowleya, uległo transformacji. Obecny wygląd Piekła uważam za dzieło geniusza – stanie w nieskończonych kolejkach jest w stanie zjadowicić każdego równie dobrze jak niekończące się cierpienia. Może schyłkowo, ale jednak pamiętam PRL. Wizja Nieba to również przeurocza interpretacja – jako że nie ma jednego Nieba, jest miliardy pomniejszych, w których każda dusza przeżywa swoje najwspanialsze i najpiękniejsze wspomnienia. Należę do osób, którym wizja stąpania po chmurkach z harfami w dłoniach wydaje się bardziej przerażająca niż kolejki w Piekle i takie Niebo absolutnie mnie zachwyciło! Czyściec już do mnie tak nie przemawia, ale pomysł, że to miejsce dla dusz potworów, domena Matki Wszechrzeczy, jest zdecydowanie oryginalna.


Oczywiście, to nie jedyne rzeczy, które sprawiają, że treść serialu sprawia mi dziką radochę. Tej dostarcza mi również nietypowe wykorzystywanie rzeczywiście istniejących osób, które są w jakiś sposób istotne czy dla amerykańskiej legendy, czy też dla miłośników rzeczy niewyjaśnionych. Pomysł, by to Samuel Colt, którego wynalazek wydatnie przyczynił się do powstania legendy Dzikiego Zachodu (podobnie zresztą jak pewna strzelba, której nazwa wywołuje szeroki uśmiech na twarzy każdego fana), był doprawdy genialny! Tak oto rzeczywiście żyjący w XIX wieku rusznikarz zapisał się również w kanonie SPNa, także jako łowca. Szczerze mówiąc, cały czas czekam na ponowne wypłynięcie tej postaci. Równie przyjemnym zaskoczeniem było włączenie w anonimowe szeregi obrońców ludzkości już nie tak anonimowego Eliota Nessa. Powiedzmy sobie szczerze, tylko ktoś o takiej charyzmie mógł wytknąć Deanowi Winchesterowi bycie rozlazłą, użalającą się nad sobą ciamajdą. Pięknym wykorzystaniem klasyki jest również epizodyczne pojawienie się H.P. Lovecrafta czy przywołanie legendy Roberta Johnsona, o którym rzeczywiście chodziły słuchy, że sprzedał duszę za talent muzyczny, o czym miały świadczyć chociażby piosenki takie jak Crossroads Blues czy Hellhound on my trail.

Tym, co jednak naprawdę czyni Supernatural interesującym, są absolutnie genialne i rozliczne odniesienia do popkultury. Bohaterowie nie żyją w próżni, oni wręcz obracają się w tym wszystkim, czym żyjemy i my, co sprawia, że stają się nam bliżsi. Jednak to nie tylko to – scenarzyści wręcz prześcigają się w ilości odniesień do książek, filmów, seriali i różnych memów (że wspomnę tutaj pewnego jednorożca, z którego tylniego otworu wydobywa się tęcza). Jednym z moich absolutnie ukochanych przykładów (który też nikogo nie dziwi), jest chociażby pierwsze pojawienie się Crowleya, które przywodzi na myśl jeden z akapitów książki Dobry Omen. Jeśli pamiętacie, gaimanowsko-pratchettowski Crowley był autorem skomplikowanej struktury obwodnicy Londynu, która zupełnie przypadkowo przypominała symbol chaosu i równie przypadkowo powodowała dosyć wkurzające dla wiecznie spieszących się kierowców efekty. Jeśli przypomniecie sobie scenę, w której zostaje przywołany późniejszy Król Piekła, pierwsze ujęcie to właśnie rzut z góry na takowe skrzyżowanie wielu dróg o skomplikowanej strukturze. 



Niewiele seriali tak otwarcie pozwala sobie na aluzje do innych dzieł popkultury. Do moich ukochanych należy chociażby odcinek specjalny Monster Movie, w którym złym okazuje się być zmiennokształtny, fan klasyków z gatunku grozy, a całość jest utrzymana w duchu czarno białych filmów z lat 30. Tylko tutaj sprawa zniknięcia syna zegarmistrza prowadzi do UFO. Wreszcie, tylko Supernatural pozwala sobie na drwinę z takiej serialowej klasyki jak Grey’s Anatomy, Knight Rider czy CSI: Miami. I to w jakim stylu!


21 komentarzy:

  1. Jak Ty to cholernie pięknie napisałaś!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz muszę tak cholernie pięknie napisać pozostałe części :D

      Usuń
    2. Więcej pisania niż konwentowania..:)

      Chomik

      Usuń
  2. Khem, ja mam jedno w miarę nieporuszone zdjęcie, masz na nim fajny uśmiech i w ogóle, ^^ ale w typowych warunkach prelekcyjno-wystąpieniowych makabrycznie ciężko jest uzyskać coś przyzwoitego, o ile się człowiek nie uprze przywieźć paru filtrów i ustawić wcześniej światła. I statywu. I w ogóle. Po prostu to, co my odbieramy jako jasne oświetlenie, dla aparatu jest już półmrokiem i trzeba podkręcać wyżej ekspozycję. A wtedy z kolei migawka się nie wyrabia na tyle szybko, żeby "zamrozić" moment (szczególnie z ręki i/lub jeśli obiekt się porusza), więc przeważnie albo ma się fotki doświetlone i poruszone, albo relatywnie nieporuszone i ciemne. Dlatego to, co teraz widać na blogach, jest takie mroczne, mimo że przecież na sali nam było zupełnie jasno... [/techniczne nudziarstwo mode off]

    dla dwóch (czy czterech) przystojniaków
    Czwarty to który? :)

    Oczywiście, czasem ma się wrażenie, że jest to w gruncie rzeczy miłość patologiczna
    Ja tam dawno mówię, że SPN pokazanie jednego wyszło genialnie: że niczego się jednocześnie nie kocha i nienawidzi równie mocno, jak rodziny...

    Jeszcze raz, dzięki za najmilsze wspomnienie z konwentu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dogrzebałam sie do tego zdjęcia :D jest cudne i - jeśli pozwolisz - z podaniem źródła wykorzystam go w ostatniej części :D O tym hejcie :)

      Techniczne nudziarstwo jest ciekawe :) Fakt, ustrzelić sensowną fotkę jakiemukolwiek prelegentowi to mission impossible czasami :) choć nie - Pilipiuk zazwyczaj spokojnie siedzi :)

      Liczę J2 i M2 :) choć Misha nie w moim typie, ale w typie tak wielu fanów :)

      Z rodziną najlepiej na zdjęciu, a i to w środku, bo z boku Cię wytną... :)

      Cała przyjemność po mojej stronie :)

      Usuń
    2. Pozwolę i już na zapas zaszczycona jestem, ale ja nie o tamtym. Nie wolałabyś lepszego? ;) Nigdzie online nie jest dostępne, póki co. Miałam ciężki dylemat, ale u siebie w końcu wrzuciłam nieco rozmazane, bo na nim byłaś ze zdjęciami konwentowymi. Co prawda, tamto najlepsze jest ze wszystkimi plakatami sezonowymi, więc nie pasuje do trzeciej części... W każdym razie daj znać, czy chcesz link w komentarzu, czy wolisz pliki gdzieś na mail. :)

      Usuń
    3. Ooooo, to ja chcę :) Link w komentarzu powinien dać radę :)

      Usuń
    4. No to niniejszym już jest online.
      https://www.dropbox.com/sh/kgjn3acvl1w9y6h/AADW6ISsoqfaiFeBaOFprRlJa

      1, 2 i 3 to są prawie surowe zrzuty prosto z aparatu, zmniejszyłam tylko rozdzielczość. 1a to jest 1 przepuszczone przez trochę różnego softwaru, a 3a to ten sam plik, co u mnie na blogu (czyli poprawione 3).

      Usuń
    5. Dziękuję pięknie :*

      Usuń
  3. Bo jak nie kochać serialu, w którym za ścieżkę dźwiękową robi Jethro Tull :)? Jak jeszcze dodadzą Uriah Heep moje małe czarne serduszko będzie szczęśliwe. Czekam na dalszy ciąg :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze tyle dobrego rocka czeka na swoją rolę :)

      Usuń
    2. Ale ostatnio chyba mniej dają muzyki, albo mam takie wrażenie :)?

      Usuń
    3. Też tak mi się, niestety, wydaje :(

      Usuń
  4. Piękny wpis :)

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kłania się nisko i poszukuje zmieniacza czasu, by dopisać resztę :)

      Usuń
  5. Prelekcją się już zachwycałam wcześniej gdyż miałam możliwość jej wysłuchać na serialkonie.. Tekst świetnie napisany, ale niech żalują wszyscy ci którzy nie mieli możliwości wysłuchać jej na żywo, bo nie oddaje tej pozytywnej energii która aż kipiała w sali i poczucia wspólnoty jaką się odczuwało siedząc wśród wszystkich tych zakochanych w serialu ludzi ^^ A za zdjęcia wcale nie chcieliśmy cię spalić na suficie, nie przesadzajmy, kto by nam prowadził kolejne takie piękne prelekcje o Supernatural... ale zdecydowanie wszyscy bardzo, bardzo zazdrościmy :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie bardzo żałuję, że tego poczucia wspólnoty nie da się oddać na piśmie... chlip chlip...

      Powiem Ci szczerze, że jak na nie patrzę, to sama sobie zazdroszczę :) bo to niesamowite przeżycie jest.

      Usuń
  6. Żałuję, że nie mogłam być na Twojej prelekcji, bo na świat wokół SPN patrzę sobie z zewnątrz, zafascynowana fenomenem. Ha, byłabym jedyną osobą na sali, która szczerze by Ci nie życzyła, byś spłonęła! :D

    "Jeśli pokaże się komuś Supernaturala, reakcje są dwojakie. Pierwsza część ofiar, na których eksperymentowano, powie, że to straszny chłam i odmówi dalszego kontaktu z serialem. Druga część zakocha się od pierwszego momentu, wpadnie po uszy od pierwszego odcinka. "
    Nieodmiennie spotykam się z osobami, które twierdzą, że na początku nie byli przekonani, ale wciągnęli się koło czwartego sezonu. No to jak to w końcu jest, miłość od pierwszego wejrzenia czy przyzwyczajenie plus kop Castielowy? Przypuszczam, że sami już nie pamiętają, w końcu to było lata temu :)

    Kolejki w piekle wydają się fajnym pomysłem, o wiele ciekawszym niż ponowne przeżywanie wspomnień w niebie; same wspomnienia, choćby najpiękniejsze, przeżywane przez wieczność budzą we mnie jakiś taki niepokój zdartej płyty. Ale nie widziałam realizacji, może w tym świecie to działało.

    Burzenie czwartej ściany w tym serialu (powinnam powiedzieć: doszczętna dematerializacja? ;)) bardzo mnie interesuje. To ciekawe, że piszesz, że widzisz w Becky sympatię twórców; po obejrzeniu jednego czy dwóch odcinków z nią czułam, że twórcy się z fanów nabijają. Reakcje fanów są pewnie zróżnicowane, jedni odbiorą coś personalnie, inni nie.

    Opisy wydarzeń konwentowych to miód, ciepło i jednorożce. A o co chodziło z kaczuszkami? Żart pracownika czy jednak po coś te kaczuszki im były potrzebne? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedź na ten komentarz zrobiła mi się kolejnym komentarzem, więc patrz w dół :)

      Usuń
  7. Ach, przynajmniej jedna dobra dusza ;)

    Około czwartego sezonu, powiadasz? Może postać Castiela (tudzież Misha) była tym ostatnim czynnikiem, który popchnął niezdecydowanych w przepaść? :) bo w sumie sporo osób nadal fanuje Castiela, co w pełni rozumiem - do początku sezonu siódmego również ceniłam sobie tę postać.

    Kolejki w Piekle to pomysł sadysty :D a jaka oszczędność na personelu i jeszcze nie trzeba go w dodatku szkolić! Crowley to geniusz. A co do Niebios, ja zakładam, że kiedy dzień tudzież moment zaczyna się znowu, nie ma się tego świadomości - w ten sposób to rzeczywiście jest nagroda.

    W pierwszych dwóch odcinkach Becky była naprawdę pokazana z sympatią, choć taką "lekko nabijającą się", co sympatii nie wyklucza. Ja przynajmniej się trochę utożsamiałam i miałam wrażenie, że jestem głaskana, choć może nieco pod włos ;) Motyw ze ślubem był jednakowoż przegięty :)

    Pełne jednorożce, kochana :)

    Mam wrażenie, że to był żart, który im się rozrósł :)

    OdpowiedzUsuń