piątek, 12 grudnia 2014

Tymczasem w naszej telenoweli…

Mam duży problem z tym odcinkiem. Po zapowiedzi spodziewałam się czegoś naprawdę potężnego, w końcu to midseason finale, zazwyczaj kończący się czymś potężnym, tak jak chociażby w zeszłym roku, kiedy to Gadreel okazał się stać za czynami Sama w ciągu ostatnich miesięcy i nie zawahał się przed zabiciem Kevina. Tym razem jednak dostałam odcinek trochę nudnawy, zdecydowanie przegadany, choć nie da się ukryć, że z motywem przewodnim, a nawet dwoma. To co? Do roboty!
 
 Dobrymi chęciami Piekło wybrukowane, drogi aniele...

Główny wątek tego odcinka to jednak wcale nie kłopoty Claire i Castiela, choć i owszem, to wysuwa się na pierwszy plan i właściwie taka interpretacja się narzuca. Motyw przewodni to jednak rodzina jako taka. Lepsza, gorsza, mniej lub bardziej patologiczna – do wyboru, do koloru. Pretekstem do tych rozważań są rzeczywiście poczynania Castiela i już niemal na samym początku zostajemy postawieni przed smutnym faktem rozpadu rodziny Claire – ojciec został nosicielem anioła i zniknął, matka nie mogła sobie z tym wszystkim poradzić i również zniknęła. Została babcia, ale do czasu. Rodziny zastępcze, ośrodki opiekuńcze – ciężko to nazwać idealną sytuacją, zwłaszcza jeśli pamięta się, jak dobrą rodziną byli Novakowie. Claire potrzebny jest ojciec i to nie tylko opinia dyrektorki ośrodka. Skoro jednak tego ojca nie ma, próbuje sobie go sama znaleźć. Trafia w naprawdę kiepskie łapy, jako że Randy jedynie udaje, że dba o swoje przybrane dzieciaki, tak naprawdę, stosując emocjonalny szantaż, zmusza je do kradzieży, a jeśli znajduje się w naprawdę kiepskiej sytuacji, nie zawaha się przed ich dosłowną sprzedażą w zamian za kilka miesięcy spokoju. Nie to, będzie następne…

Bardzo mi się podobało, jak oboje - Claire i Dean - jednym głosem twierdzą, że ketchup to warzywo.

Jednocześnie niemal jak w lustrze dostajemy wgląd w przeszłość Crowleya. Zawsze narzekał na swoją matkę i jej raczej słaby instynkt macierzyński, tutaj cała sytuacja zostaje tylko potwierdzona – próbowała go sprzedać za trzy świnie. Oczywiście, Crowley nie byłby Crowley’em, jeśli nie skomentowałby, że wart był co najmniej pięć, ale analogia jest dosyć wyraźna. Podobnie również jak Claire, jako dziecko został opuszczony i pozostawiony samemu sobie. Czy właśnie tak się tworzą potwory?

 
 Rodzinne spotkanie w Piekle. Brakuje jedynie Gavina...

Oczywiście, nie bądźmy naiwni, to nie Smerfy czy inne Troskliwe misie – w świecie Supernaturala nie ma miejsca na rodziny idealne, ale dostajemy w tym odcinku również przedstawienie tego, jak prawdziwy ojciec chociażby powinien się zachowywać. Tak, mówię tutaj o tej barowej przemowie na cześć Johna Winchestera, która sprawiła, że żołądek podjechał mi do gardła. Zdania w stylu „Był jej ojcem, dla niektórych to naprawdę wszystko” czy „Był obecny, gdy go potrzebowaliśmy” sprawiły, że naprawdę uwierzyłam w to, że chłopcy dostali w głowę o ten jeden raz za dużo (zwłaszcza Sam w tym sezonie). O ile dobrze pamiętam, chociażby w odcinku Very Supernatural Christmas ten idealny ojciec był idealnie przedstawiony – jako wielki nieobecny, nie będący w stanie nawet zadbać o swoje dzieciaki w Święta. Nigdy, przenigdy nie zapomnę też tego, co dosyć jasno implikuje Something Wicked… John Winchester wystawił swoje dzieci na przynętę, a potem miał jeszcze pretensje do starszego, że śmiał wyjść pograć na automatach, kiedy jego młodszy brat był w niebezpieczeństwie… DUH!!! Rozbawiły mnie również serdecznie przytoczone słowa jakoby autorstwa Winchestera Seniora – „Ja nie muszę być przez was lubiany, ja mam was dobrze wychować.” Wszystko mi opadło – ręce, cycki, włosy… No faktycznie, ideał ojca. Ktoś, kto wychował dzieciaki jak młodych komandosów, wystawiając ich na pierwszą linię frontu, stawiany za wzór… Poza tym nie chcę nic mówić, ale do dziś pamiętam, jak w Death’s Door wyraźnie pokazano, kto się o braci naprawdę troszczył. Ja rozumiem, sentymenty, skleroza, uderzenia w głowę i te sprawy, ale… Naprawdę? Jeden akt poświęcenia naprawdę nie zmaże tego, co starszy Winchester wyrabiał przez całe lata… Carver i spółka chyba natknęli się na Tumblrze na jakieś posty o Johnie i chcieli udowodnić fanom, że to dobry ojciec był… Jasne. Chociaż jak na rodzinę patologiczną, to może – w końcu nie bił i ich nie sprzedawał… A do kradzieży zmuszał, choć może nie bezpośrednio. Ale z innej strony może po kilku latach jedyne, co w głowach Winchesterów pozostało, to jakieś pozytywne wspomnienia.
 
  Tak, Cas, słuchasz opowieści dziwnej treści. 
 
Tuż obok wątków rodzinnych, które sprawiają, że miałam wrażenie, jakbym oglądała telenowelę brazylijską – ojciec spotyka córkę, matka spotyka syna etc., mamy też powracający temat Znamienia Kainowego, zasugerowany zresztą w poprzednim odcinku. Dean kłamał, jak to on ma w zwyczaju, bo Znamię nie tylko skłania go do zachowań co najmniej brutalnych, ale również zsyła na niego rozmaite koszmary, w których widzi siebie zbrukanego krwią zarżniętych wręcz ofiar. Można spokojnie założyć, że dokładnie tak samo działało na niego i w poprzednim sezonie, co tylko nasiliło się po wejściu w posiadanie Pierwszego Ostrza. Dean zatem wie, w którym miejscu się znajduje, pragnie tylko, by nie pociągnąć za sobą brata, a to można zrobić jedynie zbijając go z tropu… Starszy Winchester głupcem nie jest, pamięta zapewne objawy, które zdradzał nie tak przecież dawno i co? Ano próbuje podejrzenia od siebie oddalić, w najprostszy sposób, jaki przychodzi mu do głowy. Jedną z oznak bycia opętanym przez Znamię była całkowita utrata apetytu – w związku z tym Dean pożera hamburger za tostem, robiąc to wybitnie ostentacyjnie. Oglądanie komedii też jakoś nie wyglądało szczególnie szczerze… 
 
 Bro moment, który, przynajmniej dla mnie, był z lekka wymuszony.

Po co to robić? Żeby ochronić Sama. Ochronić go przed samą wiedzą, że coś niedobrego się dzieje, choć przecież młodszy brat doskonale widzi, co się szykuje. Jednak Dean pragnie się zabezpieczyć i w inny sposób, dosyć ostateczny. Powiem szczerze, że jeśli był w tym odcinku jeden moment, który mnie w jakiś sposób dotknął, była to właśnie rozmowa z Castielem i prośba o to, by w razie czego anioł nie zawahał się go zabić. Głęboko zakorzeniona (przez Johna Winchestera zresztą) potrzeba chronienia Sama sięga aż tak głęboko, o czym zresztą wiemy od finału drugiego sezonu. Czy na tym jednak polega bycie rodziną? 
 
 Lubię Casa w trybie "wojownik Pana". 

I wreszcie stało się, Dean uległ podszeptom Znamienia. Czy jednak naprawdę mamy powody do bicia na alarm? Niestety, albo robię się już niewrażliwa, albo scenarzystom naprawdę zabrakło pomysłów, jak właściwie pokazać takie „przejście na Ciemną Stronę”, ponieważ wybaczcie mój klatchański, ale finał to był po prostu czysty bullshit. Przepraszam, co Dean miał, na bogów, zrobić, kiedy kilku facetów ewidentnie nie planowało go pogłaskać po główce? Przyznaję, urządził niezłą rzeźnię, ale to była sytuacja „Ja albo oni”. Zdaje sobie sprawę z tego, co zrobił, czym jednak różni się wpakowanie kilku kulek w Olivię od posiekania kilku oprychów? Sytuacja jest dokładnie ta sama! Musiał zabić, to jest znowu tylko kwestia overkilla. Nie mówię, że dobrego, ale nie widzę powodu do takiego ataku paniki u Sama – twój brat, chłopie, już to zrobił raz, całkiem niedawno i wtedy jakoś nie drążyłeś tematu i nie wykrzykiwałeś zrozpaczonych słów. Inna sprawa, że wtedy nie miał takiej zwiechy, a to akurat u Deana nie oznacza nic dobrego.
 
 Bardzo mi się wizualnie podobała ta scena. Podświadomie oczekiwałam, że dom rozjarzy się szkarłatnym światłem, jak działo się w przypadku Kaina.

Wyjątkowo po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu odczułam odrobinę sympatii do Castiela, który się miota, powodowany poczuciem winy (tudzież kryzysem wieku średniego, jak to ładnie ujęto – podobnież była to improwizacja Mishy). Nie bez znaczenia zapewne pozostały tutaj ostatnie słowa Hannah, bo to, co mówi Cas w tym odcinku, ujęło mnie za serce – „Nie ma czegoś takiego jak jedyna praworządna ścieżka, są tylko ludzie, którzy robią, co mogą.” Tak, wreszcie usłyszałam w tym wszystkim tego anioła, który znalazł w czwartym sezonie dość siły, by zbuntować się przeciwko Niebiosom właśnie dlatego, dla ludzi i dla wolnej woli. Pamiętacie zresztą, podobnie mówił Gabriel – „Pewnie, że nie są doskonali, ale wielu się stara.” Mam teraz cichą nadzieję, że Cas pozostanie mniej więcej w tym miejscu, nie zacznie znowu blebrać o jakiejś Misji, a wątek niebiański pozostanie w zawieszeniu.
 
Ciekawi mnie, co teraz Castiel zrobi z Claire. Na pewno nie zostawi jej przecież ponownie w tym ośrodku, wątpię też raczej, by chciał ją przechować u Winchesterów w Bunkrze. Wprawdzie to Crowley zawsze powtarza, że ludzie w ich otoczeniu giną dziwnie często, ale myślę, że co nieco do Castiela przez lata zdołało dotrzeć. Mam tylko nadzieję, że zbuntowana nastolatka nie stanie się gościem serialu na dłużej, bo była, mówiąc szczerze, dosyć męcząca. Ot, osoba na raz, może dwa, akurat przydatna, by pomóc w rozwoju postaci. Wprawdzie zadano sobie dość trudu, by zmienić aktorkę na przebitce spod domu, ale liczę na to, że nie oznacza to dłuższego pobytu Claire na naszych ekranach. Zwłaszcza, że byłaby to tylko powtórka z rozrywki, ponieważ nie wierzę, że dziewczyna przekonałaby się do Casa i Winchesterów ot tak, po jednorazowej akcji. Nie po tym, jak przez lata jej modlitwy pozostały bez odpowiedzi. Nie po tym, jak już wie, że jej ojca w tym ciele już nie ma. Przy okazji – wreszcie kanonem stało się to, że dusza Jimmy’ego jest w Niebie od dawna, od finału 4 sezonu, kiedy to Castiel zginął z rąk Raphaela. 
 
 Rodzinne stosunki - wersja wybuchowa.

Dopełnieniem odcinka są sceny z Crowley’em i Roweną. Jak już wspomniałam, w sumie koresponduje to ładnie z głównym motywem, ale wydaje się takie trochę na siłę. Zupełnie nie widzę Crowleya zwierzającego się przypadkowemu demonowi odcinka. Nie widzę Crowleya, któremu w ogóle przez usta przechodzi zdradzenie tak istotnego przecież sekretu. Rowena jest bardzo potężną wiedźmą, a on ma wrogów i to licznych. Jedynym sensownym rozwiązaniem jest trzymanie jej w odosobnieniu pod kluczem, żeby nie wymyśliła czegoś głupiego i by nie było jej dane z nikim się sprzymierzyć. Jak bowiem pokazano, jego manipulatorskie talenty nie wzięły się znikąd – mamusia również kłamie na zawołanie i jest w stanie namotać tak, by osiągnąć swoje. I chociaż doceniam każdą scenę, w której mój Pan i Władca siedzi na tronie, to jednak całe to rodzinne przedstawienie było z lekka bez sensu i chyba tylko po to, by ukazać kolejną rodzinę, która się nagle odnalazła. Kurczę, aż mi się chce Amazing Grace śpiewać… Dało to też okazję do kilku fajnych tekstów Crowleya (imię, które przypomina chorobę weneryczną i to wcale nie zabawną), ale poza tym… Po co, że tak zapytam nieśmiało. Uwolnienie Roweny i jej ostatnie słowa do demonicy wskazują na to, że ona ma Plan. Trochę się tego boję, bo jak poprzednia wersja Crowleya była zawsze o kilka posunięć przed przeciwnikiem, tak ta się miota trochę bez sensu… Przy okazji – ciekawe, czy kiedyś wyjaśnią, jak Rowena właściwie przeżyła i kiedy właściwie wróciła do życia… bo skoro zna Bravehearta..
 
 Dobrze, tron mi się podoba. Ale to zwierzanie się przypadkowemu demonowi.... Yyyyyy...


Przyznam Wam się, że nie powalił mnie ten odcinek. Mam ostatnio wrażenie, że wszystkie epizody wykorzystujące motywy przewodnie sezonu (Znamię, Cas, Rowena i Crowley, brakuje jeszcze Cole’a) są zlepkiem przypadkowych scen, brakuje mi w tym wszystkim dramatyzmu. Przed nami długa przerwa, może po niej dostaniemy coś naprawdę dobrego?
 
Supernatural, 10x09 The Things We Left Behind, scen. A. Dabb, reż. G.N.Bee, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.




19 komentarzy:

  1. No i wreszcie poznaliśmy rynkową wartość Crowleya :D

    Maryboo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ba :) ale wiesz, umiał żonglować... te zręczne palce...
      Moja wyobraźnia zaczyna mnie przerażać :)

      Usuń
  2. Wątku z Claire byłam ciekawa (jestem strasznie cięta na Castiela za cała historię z Jimmym) i nadal jestem ciekawa, co wyjdzie dalej, ale odcinek odnotowuję jako raczej interesujący niż fajny.

    Bardzo mi się podobało, jak oboje - Claire i Dean - jednym głosem twierdzą, że ketchup to warzywo.
    Jak tylko to powiedziała, pomyślałam, że Dean by przyklasnął. Jak tylko Castiel spytał Deana, pomyślałam, że wybrał jedynego, którego nie powinien pytać. ^^

    naprawdę uwierzyłam w to, że chłopcy dostali w głowę o ten jeden raz za dużo
    Do licha, co robisz w mojej głowie, natychmiast wyłaź! :D Co prawda sama napisałam o tym w kontekście postępującego głupienia (Sam zostawił Deana z wrogami???), ale jak Sam wyskoczył z "Opowiedz mu o...", to byłam przekonana, że będzie jakaś historia o tym jak Tatki jednak NIE było, jak był potrzebny. I jeszcze to trucie jak to Deana dobrze wychował. O'rly? Tego Deana, co ma pretensje, że go najbliższy jeszcze mniej więcej żywy przyjaciel wzywa do pomocy i nie chodzi o apokalipsę ani trupa? Co się stało z saving people?

    „Ja nie muszę być przez was lubiany, ja mam was dobrze wychować.”
    A to akurat brzmi całkiem Tatkowo. Tylko nie tak pozytywnie, jak chyba scenarzysta chce, żebym myślała.

    Ale z innej strony może po kilku latach jedyne, co w głowach Winchesterów pozostało, to jakieś pozytywne wspomnienia.
    Co prawda mam wrażenie, że Dean aktualnie i tak mniej Tatkę czci niż kiedy ten jeszcze żył. Punkt zwrotny to był rozkaz "uratuj albo zabij", tak na moje oko.

    Bro moment, który, przynajmniej dla mnie, był z lekka wymuszony.
    Ale bardziej po stronie Sama. Ja wiem, że on ma reputację Chodzącej Definicji Angstu do podtrzymania, ale serio, co tym razem mu znowu źle? Siada przed tym laptopem wręcz męczeńsko. "No dobrze, będę się śmiał, ale to tylko dla ciebie, doceń jak się poświęcam." A na Deana z kanapką patrzy, jakby po cichu nie znosił tych swoich zdrowych sałatek i nie mógł uwierzyć, że można tak bez przymusu...

    Lubię Casa w trybie "wojownik Pana".
    Rzeczywiście, legendy głoszą, że kiedyś miał taki. Teraz jak sobie raz na dwa sezony przypomina, to z szoku ciężko rozpoznać. Swoją drogą, strasznie głupio wyglądał za tym odjeżdżającym samochodem. Dobra, skrzydeł już nie ma, ale nie mógł zatrzymać czasu? Albo samego silnika?

    Przepraszam, co Dean miał, na bogów, zrobić, kiedy kilku facetów ewidentnie nie planowało go pogłaskać po główce? Przyznaję, urządził niezłą rzeźnię, ale to była sytuacja „Ja albo oni”.
    This, o rany. A Sam jeszcze się głupio pyta. Ten Sam, co to go zostawił. No jakoś tak mu się zapomniało... A tym razem to właściwie nawet overkill nie był, bo wątpię, żeby się ustawiali w kolejce do czystego cięcia, "Pan następny proszę, kołnierzyk niżej." No chyba, że po jednym-dwóch, pozostałym nastrój do zabawy przeszedł, a Dean im nie dał uciec?

    (tudzież kryzysem wieku średniego, jak to ładnie ujęto – podobnież była to improwizacja Mishy)
    Tak, to było fajne. W ogóle, Castiel zaczyna mieć poczucie humoru i ironii, niewiarygodne... I owszem, mnie też ten kawałek o 'righteous path' się spodobał.

    Mam teraz cichą nadzieję, że Cas pozostanie mniej więcej w tym miejscu, nie zacznie znowu blebrać o jakiejś Misji
    Och taaak! Gdzie tu się daje na ofiarę w intencji?

    Zupełnie nie widzę Crowleya zwierzającego się przypadkowemu demonowi odcinka.
    O to to. Jest to czego się obawiałam - Król się psuje. A jego ostatnia decyzja... CO??? Mam nadzieję, że ma w tym jakiś okrężny cel i Rowena pożałuje, że w ogóle zaczynała z Piekłem.

    jak Rowena właściwie przeżyła i kiedy właściwie wróciła do życia…
    Ja cały czas myślałam, że ona jest żywa, po prostu długowieczna, magiczny krem na zmarszczki, te sprawy?

    [spam mode on]Moje parę słów, ale w sumie nie mam wiele do dodania.[/mode off]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie, po trzykroć nie!!! Niech oni tej historii nie ciągną dalej, bo chyba mnie trafi.

      Saving people skończyło się już dawno, w momencie, kiedy bracia uznali, że łatwiej wsadzić komuś nóż w brzuch niż próbować go egzorcyzmować. Gdzie ten Sam, który wpadł w pułapkę Ruby, ponieważ chciał pomagać ludziom... Ach, gdzie te niegdysiejsze śniegi?

      Co do Sama, to albo Padaleckiemu dają sprzeczne wskazówki, albo już sami nie wiedzą, co piszą. Bo albo jest totalną sierotą, albo angstuje bez sensu. Albo właściwie wszystko na raz. Gdzie mój dawny Sam? I te śniegi, cholera.

      No właśnie - skrzydeł może nie ma, ale w sumie może się nadal poruszać z nadludzką prędkością - jak sądzę. No ale to byłby fail podejścia "zatroskany kumpel". Ech, oni już sami nie wiedzą, co z tym Casem zrobić. Mogliby przestać go też robić takim idiotą w interakcjach z innymi, chłopak żył na Ziemi nie tylko w 9 sezonie, ale i w 7, jako Emmanuel.

      No więc dokładnie!! Zostawił go sam, a potem ma zonka, że pozabijał wszystkich zamiast dać się zabić albo ciężko zranić. Czy mi się wydaje, czy ostatnio zejście ze Znamieniem powodowało obudzenie się jako demon? Double facepalm a'la Pickard i Riker.

      Znaczy nikt jeszcze nie powiedział, jak Rowena w ogóle obecnie zaistniała, może być kwestia paradoksu gavinowego, ale tego i tak najstarsi górale nie wiedzą. Może magia, może krem przeciwzmarszczkowy i zdrowe żarcie...

      I tak, psują Crowleya. Siedzi na tym tronie (nie, żeby mi to przeszkadzało, zwłaszcza że wygląda na stabilny i pewnie nie załamałby się pod... eeeeee... to publiczne jest, nie?) i na tym właściwie się to wszystko kończy. Mam nadzieję, że to on ma Plan na równi z macią...

      Usuń
    2. Nie, nie, po trzykroć nie!!! Niech oni tej historii nie ciągną dalej, bo chyba mnie trafi.
      No, jeśli chcemy się jej pozbyć, to nadal oznacza przecierpienie jeszcze przynajmniej jednego odcinka. ;)

      Saving people skończyło się już dawno, w momencie, kiedy bracia uznali, że łatwiej wsadzić komuś nóż w brzuch niż próbować go egzorcyzmować.
      A owszem, ja miałam pierwszy wtf, gdy Dean utopił Lust w wannie święconki bez nawet próby egzorcyzmowania.

      Co do Sama, to albo Padaleckiemu dają sprzeczne wskazówki, albo już sami nie wiedzą, co piszą.
      Acklesowi też, pamiętam jakiś konwentowy cytat, gdzie mu się wyrwało, że nie ma pojęcia jak ma prowadzić postać, którą scenarzyści co odcinek ciągną w innym kierunku...

      Mogliby przestać go też robić takim idiotą w interakcjach z innymi, chłopak żył na Ziemi nie tylko w 9 sezonie, ale i w 7, jako Emmanuel.
      Może to coodcinkowa amnezja. Tak bardzo, że nawet nie pamięta, że coś zapomniał. Ale żeby pamiętać ewolucję własnych poglądów na righteous path, a jednocześnie do sklepowej kasy podchodzić jak do egzaminu... -.- Jak on choćby ten swój Casmobil zdobył?

      Czy mi się wydaje, czy ostatnio zejście ze Znamieniem powodowało obudzenie się jako demon?
      Cały czas czekam na powtórkę i ojej, jacy wszyscy będą zdziwieni.

      Usuń
    3. Chyba, że to załatwią w tak zwanym międzyczasie, co dajcie bogowie.

      O tak, dokładnie! Z drugiej strony to była sytuacja "my lub oni", więc nie miał czasu na kombinowanie... Później - not so much.

      Polać mu! Potwierdza moje podejrzenia.

      Pimpmobil to chyba ukradł... choć sobie tego nie wyobrażam...

      Oni wszyscy robią głupoty i są pernamentnie zdziwieni, że ich gryzą w dupę.

      Usuń
  3. ...może po niej dostaniemy coś naprawdę dobrego?
    Życzliwie: Chcesz czegoś dobrego, to Ci mogę przy okazji drinka kupić.
    No jakoś mnie ten 10 sezon nie przekonuje, twórcy "Igrzysk" robią ze mną co chcą, a tu się zmuszam, żeby nie przewijać.Teraz córkę Novaka wywlekli,no może to i niegłupie-konsekwencje zabrania naczynia są potężne, panoszący się na Ziemi anioł zniszczył życie paru osobom.
    Castiela, który się miota, powodowany poczuciem winy - tak, to mi się też podobało.
    nie widzę Crowleya zwierzającego się przypadkowemu demonowi odcinka. -prawda? Bzdura jakaś.Ale tekst o poczęciu na orgii nawet mi się podobał.
    Był obecny, gdy go potrzebowaliśmy” sprawiły, że naprawdę uwierzyłam w to, że chłopcy dostali w głowę o ten jeden raz za dużo (zwłaszcza Sam w tym sezonie) - kim oni są i co się stało ze zbuntowanym
    Samem? Chyba, że działa schemat, że o zmarłym nie mówimy źle.
    ..kiedy kilku facetów ewidentnie nie planowało go pogłaskać po główce? No właśnie?Jakieś ciemne typy, w tym potencjalny gwałciciel nieletniej,nie ma nad kim płakać.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcę drinka! Co najmniej jednego! A na razie pójdę po Łosiówkę...

      Powiem Ci tak, mnie nie powala, wolę 8 lub 9 sezon, ale w momencie, kiedy po midseason finale, Gandalf porównał go z "Bloodlines", jest źle. Bo Gandi twierdzi, że nie jest fanem SPNa, ale chodzi za mną i jęczy, kiedy kolejny odcinek i dlatego za miesiąc, do cholery!!!

      Tak, w sumie niegłupie, ale raczej nie widzę sensu, bo jeśli pociągną temat, to wszyscy posną. A jeśli nie pociągną, OK, próbował, nic nie wyszło, teraz może wracać do wątku głównego. NOPE.

      Tekst o poczęciu na orgii był cudny i już wiem, skąd Crowley nie tylko ma talenta manipulatorskie, ale i tę ciętość i ynteligencję uroczą :)

      Bo gdyby gwałciciel (nawet nie potencjalny, bo przecież jest mowa o tym, że zgwałcił poprzednią podopieczną Randy'ego) był demonem, choćby i takim życzliwym z sąsiedztwa, można byłoby go zaciukać bez wyrzutów sumienia... a że jest człowiekiem.... DEAN, JAK MOGŁEŚ?...

      Ech... tak, gdzie ta Łosiówka?

      Usuń
  4. Gdyby ten odcinek był książką, z irytacji rzuciłabym nią o ścianę. Ale po kolei:
    1. Dean. Ach, jakie to straszne, że on tych pięciu gangsterów, z których jeden chciał pięć minut wcześniej zgwałcić nieletnią, pociął. To był okropne, demoniczne i zupełnie niepotrzebne. Nie jak na przykład, zabicie kitsune, tamto było zupełnie usprawiedliwione i ludzkie. Przepraszam za nadmiar ironii, ale sama nie wiem czy chcę go z litości odstrzelić czy trzasnąć i kazać sie ogarnąć.
    2. Castiel. Czy on, niczym chowańce nekromantów w RPGach, przy każdej rezurekcji traci nieco inteligencji? Bo trochę za długo jest na Ziemii by odstawiać clueless angel act. Rozmowa z opiekunką w ośrodku bolała tak bardzo. Niech ktoś go odeśle do nieba albo uśpi, żeby się chłopak nie męczył. Chociaż próba zaopiekowania się Claire mi się podobała (sama Claire już nie, ale to chyba kwestia gry aktorskiej).
    3. Crowley. Ja mam wrażenie, że on ma Plan w stosunku do mamy(albo bardzo chcę w to wierzyć). No bo czemu zabił tego demona ostrzem, skoro mógł go rozpęcnąć pstryknięciem? Czemu dał Rowenie towarzystwo, skoro wie, że ona używa słów jako broni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Jak wyżej - no bo jakby panowie byli demonami, wszystko byłoby OK... ale że to jedynie bandziory... Bogini, potrzebuję Kaina i to szybko, niech potrząśnie nieco Samem i może mu zrobi krótki crash course przez to, co przeżywa osoba ze Znamieniem, bo przecież Sam nigdy Deana nie zapyta, a nawet jeśli, to Dean mu nic nie powie. Le sigh.

      2. Właśnie!!!! Próba zaopiekowania się Claire była urocza, ale naprawdę nie wiem, jak to teraz chcą ugryźć. Jeśli ją zostawi, to będzie miał kolejne powody do Angstu (no w końcu jest częścią rodziny), jeśli jej nie zostawi... Pani i Bogini, to ja już wolałabym Charlie...

      3. *zakłada kółko modlitewne w celu poprawy jakości zachowania Króla Piekła* Niech on się, do cholery, zachowuje, jak przystało!

      Usuń
    2. Za spełnienie naszych życzeń!

      Usuń
    3. Amen....

      *niniejszym dostałam ataku śmiechu w kwestii językowo-skojarzeniowej*

      Usuń
    4. Argh, użyłam nie tego znaku co trzeba i zniknął cały piękny tekst. To jakby żeby nie było wypowiedź była poprzedzona:
      *zapisuje się do kółka, daje hojny datek, przynosi whisky i wznosi toast*
      A jak będzie trzeba, to pójdę do Nieba i Casa przyciągnę, bo oni jakoś we dwóch działają najlepiej i najmniej angstują.

      Usuń
  5. Obejrzałam jeszcze raz odcinek o strzydze.
    Był obecny, gdy go potrzebowaliśmy” - ja bym takiego ojca zawlokła do sądu.Dzieci same kolejny dzień, z niewielka ilością jedzenia..Wpędzanie dzieciaka w poczucie winy..

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak i takie zachowanie piętnował cały czas Bobby...

      Usuń
  6. Zachowanie Johna w tym odc. o strzydze było bardzo dziwne. Serio myślał, że mały Dean jest w stanie ochronić jeszcze mniejszego syna?

    Mam pomysł na zakończenie wątku Casa i Claire! Cas mógłby odnaleźć jej matkę i przekonać ją do powrotu. I zaraz potem mógłby zginąć/wrócić do nieba uznając, że zakończył swoje zadania na Ziemi. Takie symboliczne odkupienie swoich win na koniec.

    Anna Flasza-Szydlik, świetne podsumowanie XD

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było dziwne, on ich po prostu wystawił na wabia... A że był opętany Misją (cholera, pre-cas), to mu było wszystko inne obojętne.

      O, to to!!! Ale ja już się łudziłam, że zapłacił za grzechy rozpuszczając się w wodzie, wypuszczając lewiatany. A potem wrócił... facepalm.

      Usuń
    2. Dziękuję :).
      Podoba mi się pomysł na zakończenie działalności Casstiela na Ziemi, bardzo anielski ;). Nie łudźmy się, on wróci, w tym serialu wszyscy wracają, ale może niech najpierw odpocznie i ogarnie swoją Łaskę.

      Usuń
    3. No właśnie Cas już wracał kilka razy, więc może czas już, żeby odszedł na dobre? To, że powrócił po akcji z Lewiatanami było totalnie dziwne i nawet nie starali się tego wytłumaczyć, więc może teraz już nie popełnią tego błędu? Pomarzyć można : )

      Karmena

      Usuń