sobota, 6 czerwca 2015

7 grzechów głównych sezonu dziesiątego


Jeśli ktoś zapytałby mnie w tej chwili, który sezon serialu uważam za najgorszy, bez wahania odpowiem: „Dziesiąty”. Do niedawna tę niechlubną palmę pierwszeństwa dzierżył oczywiście siódmy, za bzdury fabularne i kiepsko poprowadzony główny wątek. Oraz – last but not least – uśmiercenie postaci, która znajduje się dosyć wysoko na liście moich faworytów. Lewiatany jako to niesamowite zagrożenie wyciągnięte z odwłoka (a raczej z Czyśćca) charakteryzowały się tym, czym właściwie żaden przeciwnik Winchesterów dotychczas się nie odznaczał: absolutnym brakiem poczucia zagrożenia. Tak, wiedzieliśmy, że gdzieś tam sobie knują, gdzieś tam sobie siedzą, jednak skupowanie nieruchomości i szeroko zakrojona działalność na polu M&A nie były w stanie mnie specjalnie wzruszyć. Wiedziałam tylko, że umrzeć muszą – za Bobby’ego! Cały ich szeroko zakrojony plan ujawniony w ostatnim sezonie nie znaczył dla mnie nic, będę szczera. Wraz z nimi pojawiły się kolejne elementy z Nieba tym razem wyjęte, czyli tablice ze Słowem Bożym, które same w sobie złe nie są i stanowiły fajny element fabularny dla sezonu 8, ale niech mi ktoś drukowanymi literami wyjaśni, skąd lewiatany o nich wiedziały. Bóg, zamykając je, oznajmił: „A tak przy okazji, zamierzam napisać podręcznik dla opornych z waszymi słabymi punktami. A co! Wprawdzie jeszcze nie wiem, kto je spisze ani kto wykorzysta, ale kto bogatemu zabroni?” No innego wyjścia nie ma.

Niestety, teraz na prowadzenie wysunął się sezon dziesiąty, o czym piszę naprawdę z wielkim bólem, jako że zapowiadał się naprawdę niesamowicie. „Let’s go take a howl at that moon” i wszystko jasne. Plus, odcinki poświęcone potworom tygodnia były absolutnie cudowne. A jednak nie wyszło... Dlaczego? Nietrudno na to odpowiedzieć...
  1. Skandaliczne zlekceważenie Demonicznego Deana.
Całe lato czekałam na pierwszy odcinek, obgryzając wręcz paznokcie. Dean Winchester, który jest zły, puściły mu wszelkie hamulce... O mamo!!! W moim headcanonie stał się seryjnym mordercą, podobnie jak Bezduszny Sam, którego zachowanie pamiętamy chociażby z The Man Who Knew Too Much. Możliwe, że nadal próbowałby zabijać potwory, jednak demonie jestestwo plus sojusz z Królem Piekła, który kiedyś naprawdę mroził krew w żyłach, miały w moim wyobrażeniu dać coś, czego moglibyśmy się bać. No niestety. Bo przy okazji można byłoby znielubić bohatera, a jak to możliwe... Dostaliśmy zatem nostalgicznie pijącego Deana, sypiającego z kelnereczkami i od czasu do czasu zabijającego podesłanego przez Crowleya demona.
  1. Brak interesującego głównego wątku.
No dobrze, skoro już nie będzie ten czarnooki Winchester bohaterem sezonu, to może coś innego? Promocyjne hasła głosiły „Who is the real monster?” i choć rzeczywiście, dawało to czasami do myślenia, jednak przeważnie dawało to do myślenia blogerom i recenzentom. I jakkolwiek upadek moralny młodszego i ogólny starszego czasami podpadał pod to zdanie, tak jednak na pewno nie był to wątek przewodni sezonu. A co nim było? Hmmm, zdjęcie Znamienia Kainowego z ramienia Deana Winchestera. Dałoby sie z tego coś fajnego wyciągnąć, tylko że Carverowi się to absolutnie nie udało. Najlepszym dowodem odcinki poświęcone głównemu wątkowi, a które były tak słabe, że ponownie obejrzałam może dwa. Zważywszy na to, że wcześniejsze sezony oglądam niejako w tle i są odcinki, które widziałam kilkadziesiąt razy, to o czymś świadczy.
  1. Zabicie Kaina.
Kain był jedyną postacią, która ten wątek główny mogła pchnąć w miarę ładnie do przodu i uczynić go interesującą. No właśnie... Był... Mam wrażenie, że scenarzyści mają taką listę z hasłami, które należy w danym sezonie odfajkować. Jedną z nich jest „Zabić jedną z postaci z głównej mitologii”. Niefortunnie dla nas, padło na Kaina, który choć w First Born nie robił zbyt wiele poza serwowaniem herbaty i obieraniem kukurydzy, wrażenie wywarł naprawdę spore. Przynajmniej na mnie. Jego pojawienie się w The Executioner’s Song było spełnieniem moich marzeń – Kain w akcji! Nareszcie! Zimny psychopatyczny morderca, któremu puściły hamulce... Może on wreszcie będzie tym głównym złym sezonu... bo do tego momentu nie było specjalnie nic widać. No niestety. Kain się pojawił, Timothy zarzucił grzywą i na tym się skończyło, bo pozycję na liście odfajkować trzeba. Mówiąc szczerze, nie stało się to nijak punktem rozwoju dla Deana, który jak wcześniej, tak i po zabiciu Kaina, chodzi i smędzi, czasami jeszcze przesiadując w bibliotece. No do jasnej cholery!

  1. Bohaterowie chorzy na schizofrenię.
Zresztą, o jakim rozwoju mówimy? Jak we wcześniejszych sezonach (najbardziej 1-5, nie da się ukryć) można było obserwować absolutnie przepięknie pokazane dojrzewanie i ewolucję braci Winchesterów, tak w sezonie dziesiątym chłopcy zachorowali na schizofrenię. I to w dodatku Sam chyba zaraził się od Deana – bo na początku sezonu to Dean skacze od „wszystko OK, będę walczył” po „O matko, nie ma dla mnie przyszłości”, do „I must kill my brother... because why fucking not, a dramaturgia odcinka wymaga czegokolwiek...” To nawet nie jest już dwubiegunówka. Sam albo zachorował, albo klasycznie zgłupiał, sama już nie wiem. Tak czy siak, z odcinka na odcinek zachowują się inaczej i nie ma dla tego żadnego uzasadnienia.
  1. Brak storyline’a dla pobocznych bohaterów.
Podobnie uzasadnienia nie ma dla obecności na ekranie Casa i Crowleya. Tak, mówię to ja, nie zła siostra bliźniaczka Cathii z innej galaktyki. Castiel zupełnie nie ma co robić, choć na początku sezonu ma jakąś tam Misję, koniecznie przez duże M: sprowadzić do Niebios anioły, które postanowiły zostać na Ziemi, czyli wykazały się tym, czego Cas tak bardzo dla nich chciał: wolną wolą. Jednak nagle to jemu zaczyna ta wolna wola przeszkadzać. Jest to tak ważne, że gdy towarzysząca mu Hannah uczy się doceniać ludzi i ich wybory, gdy porzuca ciało swojego vessela i wraca do Nieba, Castiel uznaje, że cała ta misja jest właściwie bez sensu i zaczyna interesować się tym, co pozostało z rodziny Jimmy’ego Novaka... tak bardzo ważne. To prowadzi do wprowadzenia jednej z najbardziej irytujących małoletnich postaci od czasów Kristy, ale o tym sobie jeszcze porozmawiamy. Nie może wskrzeszać, czasami nie może uzdrawiać, a choć to fabularnie nieuzasadnione, nie może też się teleportować, choć stał się człowiekiem zanim anioły spadły na Ziemię. Podobnie zresztą ma Crowley – w tym sezonie siedzi głównie na tronie i przekomarza się z mamusią, konsekwentnie niszcząc image budowany przez ostanie sześć sezonów. Nagle ta skryta, ufająca tylko sobie postać, zwierza się wszelkim możliwym podwładnym, daje sobą publicznie pomiatać, a w zanadrzu nie ma jakiegokolwiek Planu, tylko w pewnym momencie oznajmia, że „chciał tylko być dobrym.” Pewną nadzieją napełniała mnie scena w The Prisoner, ale jak się okazało, Crowley znowu był badassem tylko do następnego odcinka, kiedy znowu stał się chłopcem na posyłki. Nie, nie, nie... Marie miała rację, to najgorszy fanfik, o jakim słyszałam!!! #IStillBelieveInCrowley

  1. Wstawianie na siłę „interesujących” postaci kobiecych i dziewczęcych.
Mieliśmy w tym sezonie dostać interesujące i silne postaci kobiece, dostaliśmy Claire Novak i Rowenę. Pierwsza to chodzący koszmar i nawet jeśli miałabym wziąć poprawkę na to, że to nastolatka z problemami (a uczyłam takie swojego czasu!), to wszystkie jej posunięcia kupy się nie trzymają. Jakim cudem ona przeżyła do tego 18 roku życia, skoro jej streetwise ma ujemne modyfikatory i cały czas kończy ufając nie tym, co trzeba, tudzież wchodzi do baru, chcąc kogoś zastraszyć całą swoją nastolatkowością i jest zdziwiona, że nie wychodzi. Nie, po trzykroć nie. Nie jestem w stanie ani jej współczuć, ani nawet przejąć się jej losem, podobnie jak w przypadku młodocianej hunterki Kristy, wcześniej już przywoływanej. Drugim „odkryciem” tego sezonu jest Rowena i tu już sięgam po kieliszek, bo na trzeźwo się nie da. Rozumiem, knuje. Rozumiem, to mamusia Crowleya. Natomiast w tym wszystkim jest absolutnie nieznośna, jej maniera wywołuje u mnie ból głowy, a finał irytuje. Znaczy, w pełni przyjmuję to, że wykiwała wszystkich, bo niczego innego bym się nie spodziewała, jednakowoż wprowadzenie nagle tej jedynej osoby, którą pokochała, a której potem ot tak, po prostu, poderżnęła gardło (czy co zrobiła, nie zmusiłam się jeszcze do ponownego obejrzenia finału), jest drażniące. Choć przyznam, że przynajmniej w jej przypadku widać rozwój postaci i to jak! Roweny się jednak nie pozbędziemy, idę o zakład, że w nią wcieli się Ciemność w sezonie jedenastym i od czasu do czasu będziemy ją widywali w odcinkach głównowątkowych. Oby jak najrzadziej.
  1. Wprowadzanie do mitologii elementów, które jej zaprzeczają.
I doszliśmy do mojej najgorszej traumy tego sezonu, czyli Ciemności. Jak, powtarzam, jak można było to zrobić całemu wielkiemu wątkowi apokaliptycznemu i głównemu elementowi serii, jaką jest wolna wola??? To po pierwsze, po drugie... na cholerę wprowadzać coś takiego w finale sezonu, a nie pierwszym odcinku następnego??? Toż nawet z lewiatanami postąpiono inaczej. Kolejna rzecz – zabicie Śmierci. Jeśli nie będziemy mieli zombie apokalipsy od następnego sezonu, strzelam focha.

20 komentarzy:

  1. W sumie najsmutniejsze jest to, że nawet nie mam jak się sprzeczać - to po prostu szczera prawda. Dawno nie miałam serialu, którego sezon oglądałam tak bardzo bez przyjemności.

    Jedyna nadzieja w tym, że się opamiętają przed następnym sezonem i posłuchają... no cóż, wszystkich. Fanów, aktorów i tak dalej - byle tylko przyznali się do błędu.
    Podobnie miałam w Doctorze - przy Moffacie. A już ostatnio... Znaczy nie zrozumcie mnie źle, jak jedenastego nie lubiłam, nie lubiłam też Amy, tak przynajmniej wiedziałam za co. A tak ostatnia seria to jedno wielkie "wisi mi" - I Capaldi jest ok, i Clara jest ok, wszystko ok, ale finał przerwałam po jednym odcinku i dalej mi się nie chciało. I tak bardzo bym chciała, żeby uniknęli tego z Supernatural.

    Chociaż nie wiem co mogą zrobić po wprowadzeniu Ciemności i zabiciu Śmierci... A już ostatniego nie wybaczę. Nie akceptuję apokalipsy, bo nie przyjmuję do wiadomości, że można przypadkiem zabić kogoś, kto jest równie potężny co bóg. Howgh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja właśnie też się obawiam, że Carver stał się takim supernaturalowym Moffatem. Pojedyncze odcinki były świetne, a teraz... NIE NIE NIE.

      Usuń
  2. Dumam sobie, dumam i stwierdzam, że jedynym, co mogłoby mnie skłonić do obejrzenia jedenastki po wypunktowanym przez Ciebie koszmarze byłoby całkowite pozbycie się głównego wątku. Właśnie tak. O tym, co się dzieje u Winchesterów/Castiela/Crowleya/Siły, Będącej Owocem Przedawkowania Przez Scenarzystę LSD moglibyśmy się dowiadywać w trwającym minutę streszczeniu po napisach. Wszystkie 23 odcinki byłyby natomiast poświęcone poszczególnym bohaterom x-planowym SPN. Oto kilka propozycji:

    - przeciętny niebiański dzień Bobby'ego (Singer to Singer, na pewno znalazł sposób, żeby uciec anielskim mackom)
    - Jody i Donna na tropie potworów
    - niebiański flashback, czyli Metatron zatrudniony na stanowisku Skryby u tatusia (i opowiadający dwa prześmieszne dowcipy!)
    - design nie z tego świata, czyli dzień z życia niebiańskiego architekta (utrzymany w klimacie komedii pomyłek, z tworzeniem projektów z niewystarczającą ilością pokoi dla dusz oraz korytarzami, w których regularnie gubią się anielskie ciecie)
    - Piekielni współlokatorzy, czyli Adam, Lucuś i Michaś organizujący sobie życie w klatce (konieczny motyw kłótni o brudne gary pozostawione w zlewie)
    - brak ciała to jeszcze nie przeszkoda, czyli Kevin Solo łączący się duchem z innymi żakami
    - Garth starający się pogodzić wilkołaczą naturę z tworzeniem podstawowej komórki społecznej
    - dalsze losy rodziny nowobogackich z odcinka z Izą Miko
    - proponowany przeze mnie już kiedyś odcinek poświęcony spotkaniom ofiar SPN-owskich potworów z terapeutą ("Przyszło do mnie dwóch panów, którzy powiedzieli, że mój miś ma chorobę lizakową")
    - hollywoodzki producent wykupujący prawa do książek Chucka i tworzący ekranizację, która przebija swą popularnością "Titanica"

    Widzicie, drodzy scenarzyści? Załatwiłam wam już 10 odcinków i zajęło mi to tylko 5 min!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *ustawia się w kolejce za Anną* Ja też! :D

      Usuń
    2. O ile lepsze by to było <3

      Usuń
    3. I teraz tak bardzo chcę to obejrzeć :)
      A może jakiś fanfikowy challenge? :)

      Usuń
    4. Jestem za fanfikowym wyzwaniem :)

      Karmena

      Usuń
    5. To poczekajmy do sierpnia, jak będę miała chwilę czasu :)

      Usuń
  3. Niefortunnie dla nas, padło na Kaina, który choć w First Born nie robił zbyt wiele poza serwowaniem herbaty i obieraniem kukurydzy, wrażenie wywarł naprawdę spore.
    Po tym rozpoznajemy dobrą postać, że może choćby obierać kukurydzę, ale... ;D

    Tak czy siak, z odcinka na odcinek zachowują się inaczej i nie ma dla tego żadnego uzasadnienia.
    W ogóle jak to jest, że dawali radę w każdym odcinku zapominać o poprzednim, ale zarazem gadać wciąż to samo, bo rozwój fabuły to coś, co zdarza się innym serialom. Dean chyba ze cztery razy wstawił tę samą heroiczną gadkę o walczeniu do końca. A, prawda, widocznie zapominał, że już to odfajkował poprzednio. :P

    nie może też się teleportować
    Proszę wycieczki, zatrzymajmy się na chwilę nad sceną na rozdrożach, gdy anioł przyjeżdża samochodem a demon wyskakuje z powietrza, i zapłaczmy rzewnie nad smętnymi duchami zamierzchłych sezonów... No dobra, to były te same sezony, w których Castiel zbierał nijak nieuzasadniony łomot od Alastaira, ale spróbujmy o tym zapomnieć.

    Nagle ta skryta, ufająca tylko sobie postać, zwierza się wszelkim możliwym podwładnym, daje sobą publicznie pomiatać, a w zanadrzu nie ma jakiegokolwiek Planu
    No właśnie cały czas byłam pewna, że w tym musi być jakiś Plan, że on pozornie pozwala się szarpać za krawatkę, ale w istocie siedzi jak pająk w centrum pajęczyny i obserwuje, jak sobie mucha beztrosko skacze po nitkach... I czekałam. I czekałam. I gdzie se teraz mogę wsadzić to czekanie?! Grr...

    Podpisuję się pod Krissy i Roweną. Pod Claire też, chociaż dla mnie ona jest tak "interesująca", że zapominam o niej natychmiast po napisach, chwalić litościwe narracyjne bogi. (A u siebie mam właśnie komentarze narzekające, że porządnych postaci kobiecych nie było do siódmego sezonu. Prezesowo, ratunku, pozwólcie się dosiąść z drugim kieliszkiem, bo też już nie wyrabiam...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *podsuwa kieliszek chomikowej truskawkówki zwanej Łosiówką* Napij się, będzie nam lepiej.

      Kurde, Kain zaledwie obierał kukurydzę, Crowley czasem wystarczy, że się uśmiechnął... a teraz... Idę chlipać rozpaczliwie...

      Cas dostawał jak najbardziej uzasadniony łomot od Alastaira - to był jeden z najpotężniejszych demonów, plus znał dosyć nietypową jak na demony magię - kto jeszcze poza nim próbował egzorcyzmować anioła?

      Usuń
    2. Tylko w takim razie demon!Dean powinien Castielem jadącym na cudzej baterii zamieść podłogę (jeszcze łatwiej niż nie-demon!Dean w "The Prisoner", no ale cóż...). Można się uprzeć, że Dean był początkującym demonem, ale w takim razie czemu Rycerzyca Abaddon - mało prawdopodobne, żeby słabsza od Alastaira, a na pewno nie młodsza - wieje ledwo zwęszywszy w okolicy anioła.
      Znowu to robię, szukam logiki w kanonie... -.-

      Usuń
    3. Bronimy SPNa przed nim samym :)

      Usuń
  4. Zgadzam się, dziesiąty sezon był najgorszy.Pomysły Maryboo są lepsze niż to, co było ostatnio.No,dramat po prostu. Przykro.Szkoda tych aktorów,pomysłu,postaci.Sezony głupie niszczą serial i sprawiają, że fani nie mają ochoty na dalsze, czy to tak trudno zrozumieć?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że najgłośniej krzyczą fani fanatyczni...

      Usuń
  5. " u siebie mam właśnie komentarze narzekające, że porządnych postaci kobiecych nie było do siódmego sezonu."
    E? Chyba na odwrót, ciekawe postaci kobiece były właśnie do 7 sezonu. Potem jeszcze może mama Kevina i to wszystko...

    Popieram Cathię, ten sezon miał sporo grzechów. Szkoda. Naprawdę szkoda, że tak zepsuli taki fajny serial, zwłaszcza że naprawdę, to był (jest?) serial z potencjałem, ma taką tematykę, że da się sporo z niego wycisnąć. Ale musiałby być inny showrunner i inni scenarzyści...
    Mnie najbardziej wkurzało: Castiel i Claire ogólnie, podobnie Rowena, choć pod koniec dawała radę, zgłupienie Crowleya, brak pomysłu na Sama - był jakoś w cieniu w tym sezonie, brak pomysłu na główny wątek, śmierć Charlie - tu rozumiem, jeśli nie mieli na nią pomysłu, to już lepiej ją usunąć, niż żeby była w serialu niepotrzebnie, ale nie w taki głupawy sposób, wątek Steinów - całkowicie beznadziejny.
    Dobre momenty też były, ale tylko momenty...

    Ogladalność jest dość niska, więc pewnie 11 sezon będzie ostatni. Choć boję się, że będą chcieli przedłużać na siłę i nadal będą się bać podejmowania odważnych decyzji i nadal będą mieli absurdalne pomysły. Nadal jestem ciekawa spin-offa, ale nic o nim nie słychać.
    Szkoda, że tak jest, serial zasługiwał na to, żeby być lepszy...

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E? Chyba na odwrót, ciekawe postaci kobiece były właśnie do 7 sezonu. Potem jeszcze może mama Kevina i to wszystko...
      Ja jeszcze lubię anielicę Hannę (ale tylko za 10.07), no i Jody zaczęła się przyzwoicie rozkręcać gdzieś dopiero w szóstym-siódmym. Trochę nie jestem pewna, o co co najmniej jednej osobie chodzi, a trochę się boję dopytywać, bo najwyraźniej temat odgrzał niektórym jakieś zapiekłe pretensje do serialu i twórców, i emocje buzują już na krawędzi pomarańczowych wskaźników dyskusjowego BHP...

      Szkoda, że tak jest, serial zasługiwał na to, żeby być lepszy...
      Już był. ;) Zresztą ja i tak oglądam tylko dla pojedycznych lepszych scen...

      Usuń
    2. A, no i przecież Charlie. Ja tam ją liczę do dobrych. :>

      Usuń
    3. Też zaliczam Charlie do tych dobrych, wg mnie była jedną z najfajniejszych postaci w serialu - no, do pewnego momentu, bo pod koniec już troszkę mnie wkurzała.

      Wiem, serial był dobry na początku : ) Ale i później można było z niego wycisnąć więcej. Smutno mi, że o moim ulubionym serialu obecnie niewiele dobrego mogę powiedzieć. cóż, twórcom pewnie zabrakło i pomysłów, i chęci...

      Karmena

      Usuń
    4. Serial trzymał się do szóstego. Siódmy był kiepski, ósmy nadrabiał, a dziewiątka i dziesiątka... auć.

      Usuń