czwartek, 2 stycznia 2020

Trupy w Ustce


Co dzieje się w małych, nadmorskich miejscowościach, kiedy przychodzi jesień i ruch turystyczny zamiera? Ano niewiele się dzieje i jeśli zapełniają je zaledwie pensjonaty i hotele, najczęściej stoją zabezpieczone choć opuszczone, czekając na okazyjnych gości lub na następną wiosnę. Są jednak miejsca większe, w których właściciele pensjonatów mieszkają cały rok. Czasami ten „martwy sezon” to dla nich czas odpoczynku, czasami jednak niepokoju o pieniądze i o niepewne jutro.

Taka jesień przypadła w udziale Garstkom: Magdzie i jej babci, Marii. Lato nie rozpieszczało, pogoda nie do końca sprzyjała urlopowiczom, a w dodatku seria nieszczęśliwych wypadków sprawiła, że Ustka zaczęła się źle kojarzyć. Garstki mają duży problem, bo zaciągnięty kredyt trzeba spłacać, tymczasem tak naprawdę nie bardzo jest skąd te fundusze wziąć. Ostatni letnicy jeszcze przebywają w pensjonacie, ale kiedy odjadą… Magda próbuje ratować sytuację, biorąc dodatkowe godziny w kawiarni, ale to tak naprawdę niewiele zmienia…


A będzie gorzej! Do Ustki zjeżdża bowiem ciotka Magdy, Tamara, połamana i chwilowo skazana na wózek inwalidzki oraz jej przyjaciel, Czarek. Pojawia się również kolejna podopieczna Marii, Joanna, ofiara przemocy domowej, która zdobyła się na heroiczny akt ucieczki od męża. Jednocześnie w tajemniczych okolicznościach ginie jeden z gości i teraz należy ustalić, co się z nim stało. Wszyscy podejrzewają zbrodnię, ale dopóki nie znajdzie się ciała, nie ma na to żadnych dowodów… poza żałosnym wyciem psa Łowców Duchów i ich niekończącym się podekscytowaniem – w końcu namierzyli istoty z zaświatów!

Martwy sezon jest zdecydowanie mroczniejszy od Trupa na plaży, co nie oznacza jednak, że sięga dołów kryminału skandynawskiego. Szczęśliwie nie. To nadal historia o zwariowanych Garstkach z przyległościami, na poły kryminalna, na poły obyczajowa. Jednak to, co zostało opisane w pierwszej części, staje się jeszcze bardziej realne w drugiej i choć na wyjaśnienie stanu Joanny łatwo wpaść samemu, w niczym nie umniejsza to tragizmu tej postaci - postaci pięć razy ciekawszej niż Tamara i Czarek, wydający się przede wszystkim kompletnymi klonami Magdy i, szczerze mówiąc, średnio interesujący.

Są jednak zdecydowanie pomocni w rozwikływaniu Zagadki Znikającego Męża, będącej odwróceniem standardowego punktu wyjścia kryminału. Sprawa teoretycznie nie jest skomplikowana, nawarstwia się w niej jednak dużo wątpliwości, a z dnia na dzień domniemany złoczyńca może się posunąć do czegoś znacznie gorszego. Z pewnym rozczarowaniem stwierdzam jednak, że tym razem ta akurat warstwa powieści bawiła mnie jakoś mniej. Nie wiem, może dlatego, że jak w przypadku Joanny, rozwiązanie jest dosyć oczywiste (choć przyznam, że zaskoczyło mnie rozwiązanie głównego dylematu naszych detektywów).

Mimo to przeczytałam Martwy sezon jednym tchem, bo Aneta Jadowska jest pisarką bardzo sprawną, fabuła wciąga, a mimo wspomnianej przewidywalności, pozostają elementy, które wywołują w nas odzew – dobry czy zły… ale na pewno nie da się pozostać wobec nich obojętnym. Dobre czytadło, akurat w sam raz na jesienno-zimowy wieczór.

Aneta Jadowska, Martwy sezon, wyd. SQN, Kraków 2019.

2 komentarze:

  1. Wciaga,ale w sumie takie ....Romans Tamary dość nudny,wątek Joanny straszny.Tendencyjna scenka ze wspomnień Cezarego -och,jakiś mężczyzna nie chciał mieć dzieci z kobietą i stchórzył,a ona potem miała dziecko z innym i on żałował -no,takiej propagandy macierzyństwa PIS by się nie powstydził i scena ogólnie od czapy...Zagadka w sumie żadna,bo wiemy co sie stało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie najbardziej podoba mi się warstwa obyczajowa...

      Usuń