piątek, 27 listopada 2020

"Endings are hard..."

UWAGA - SPOILERY (DUH!)

Trawiłam ten finał przez cały tydzień. Nie ukrywajmy, można mieć dość mieszane uczucia w stosunku do ostatnich kilku sezonów, ale nijak nie zmienia to faktu, że nastał koniec serialu emitowanego przez 15 lat! Niektórzy młodsi fani urodzili się w trakcie jego trwania! Jak zatem zakończyć coś takiego? Jak skończyć serial, będący absolutnym fenomenem nie tylko z tego względu, ale i przez fakt, że jest urban fantasy, a nie operą mydlaną (no dobrze, pod koniec sprawa stała się mocno dyskusyjna). To naprawdę niełatwe zadanie, zwłaszcza dla kogoś, kto jednak pokazał, że dziwne (wręcz idiotyczne czasami) rozwiązania przychodzą mu absolutnie bez trudu. Tak, mówię o Tobie, Andrew Dabbie!

Oczywiście, że oczekiwania fanów były wygórowane! Nic dziwnego, w końcu cały sezon bracia walczyli z Bogiem, a Inherit the Earth pokazał ową rozprawę w sposób tak bardzo niesatysfakcjonujące, że wielu (i ja także!) chciało, by okazał się absolutną zmyłką. A jednak nie. Bóg został pokonany, niech żyje Bóg! I tak Winchesterowie, mogący już robić, co tylko chcą, pozostają w Bunkrze, szukając kolejnych potworów do ubicia. Pozornie nie zmieniło się nic, a zmieniło się wszystko. Hej, Dean nawet odnalazł tego psa! I kiedy bracia jadą na Święto Ciasta w jakimś randomowym zapyziałym miasteczku, kiedy przypadkowo trafiają na sprawę, kiedy wyjmują dziennik papy Winchestera, odczuwamy ten klimat pierwszego sezonu, do którego przecież każdy z nas czuje olbrzymi sentyment – w końcu „mają zadanie do wykonania”. Tylko że… tylko że to zadanie kończy się nie tak jak powinno, a przecież to nie ten pierwszy sezon, kiedy wampiry stanowiły prawdziwe wyzwanie! Przez 15 lat bracia zdołali wykończyć Matkę Potworów, wygrać z niejednym archaniołem, pokonać Boga, a przede wszystkim pokazać wielkiego faka przeznaczeniu (koncept, niestety, unicestwiony przez ostatni sezon). A tu… jasne, wampiry to w sumie pestka, głupi gwóźdź okazuje się potężniejszy od woli Winchesterów.

Jest tu jakaś przewrotność losu. Po internecie oczywiście krążą już memy komentujące to rozwiązanie, jednak pomyślałam też o czymś innym. Dotychczas Chuck prowadził chłopaków za rączkę, dawał potężnego plot armoura… Jednak Chuck już nie może tego zrobić i Winchesterowie – mimo całego swego szczęścia i doświadczenia – znowu stają się kompletnie zwykłymi ludźmi. Ludźmi, którym przy wszystkich swoich dotychczasowych towarzyszach, nagle nie ma kto cudownie pomóc. Dean jest już gotowy na owo odejście, potrafi zaakceptować ten nieoczekiwany zwrot akcji. A Sam…? A Sam również dojrzał na tyle, by przyjąć to, na co żaden z nich dotychczas nie potrafił się zgodzić. Przemowa Deana – aczkolwiek ciut przydługa – jest jednak skierowana nie tylko do brata, to także hołd i przesłanie dla skupionej wokół serialu Supernaturalowej Rodziny – wprawdzie czasem toksycznej, ale ogólnie wspaniałej grupy fanów, przez lata nie tylko dzielących się miłością do Supernaturala, ale i przekuwających owo uwielbienie w rozmaite fantastyczne działania. Słowa Deana są dla nas…

Every day you're out there and you're Li... And you're living and you're fighting, 'cause you... You always keep fighting. You hear me? I'll be there every step. I love you so much. (…) I need you to... I need you to promise me. I need you to... To... to tell me... that it's okay.

Płakałam jak bóbr. Płakałam rzewnymi łzami również podczas scen w Bunkrze, gdy Sammy mierzył się z nieoczkiwaną i nieodwołalną samotnością, a robił to w dodatku przy akompaniamencie „Brothers in Arms”. Wyjście Sama, zgaszenie światła… miało to w sobie właśnie wszystkie oznaki końca przygód Winchesterów – już ich nie będzie, bo pozostał tylko jeden brat…

Nigdy nie sądziłam, że gasnące światła wywołają u mnie spazmatyczny szloch. Również w związku z opuszczeniem całego dziedzictwa Men of Letters.

I tu dla mnie mentalnie następuje koniec tego odcinka. Kompletnie nie pojmuję, dlaczego Dabb zdecydował się na ów skopany happy end, po prostu kupy się nie trzymający pod względem serialowej logiki i zwykłej przyzwoitości. Oczywiście, wiem, że Covid, że utrudnienia, ale czy nie lepiej w takim razie było zostawić serial w tym smutnym emocjonalnym momencie, kiedy wiemy, że ciągu dalszego nie będzie?

Bo tak naprawdę dostajemy tylko nijaką rozmowę Deana z Bobby’m, przejażdżkę Impalą i potwornie ckliwy montaż dalszego życia Sama z tak potworną charakteryzacją, że przeciętny (naprawdę przeciętny) cosplayer postarzyłby się pięć razy lepiej. Przeraża mnie także implikacja, że Sam i Dean spędzą wieczność razem – a co w takim razie z żoną i synem Sama? Będą po śmierci piętnastym kołem u wozu? Pójdą sobie gdzie indziej? Zaakceptują nigdy niewidzianego członka rodziny et consortes? Do którego pokolenia? Bo scenarzyści postanowili jednak pobawić się w happy end, przestraszeni potencjalną reakcją fanów? Nie wiem.

Nie wiem też, czemu służyło wskrzeszenie Castiela off-screen. Skoro zaś anioł został przywrócony przez Jacka do świata żywych, co stało na przeszkodzie, by pojawił się Winchesterom, nie na stałe, po prostu dał sygnał, że istnieje? Wiedział przecież, że jego odejście złamało Deanowi serce. Co, nagle zaczął się wstydzić tego swojego uczucia? Nie jestem fanką Destiela, zasadniczo w ogóle nie lubię shipów, ale takie miotanie się nieładnie świadczy o Andrew Dabbie. Co więcej: kto jeszcze został wskrzeszony? Na pewno Donna, spokojnie można zatem założyć, że i Jody… i kto jeszcze? Czy tylko ci, których dosięgnął palec Chucka czy może i inni, choćby Kevin Tran ze swoją nieustraszoną matką? Moi zdaniem takie niedopowiedzenia świadczą tylko o niezmiennym radosnym fanserwisie showrunnera i jego kompletnym lekceważeniu logiki świata w imię owego wymuszonego happy endu.

Dla mnie zatem happy endu nie będzie. Traktuję drugą połowę odcinka jako fanfik, wycięłam go zresztą z pliku, a kiedy pojawi się DVD, po prostu odcinek wyłączę. Bo dla mnie to gorzkie zakończenie jest idealne, bardzo winchesterowe i wcale nie tak pesymistyczne, jakby się by mogło wydawać. Pokazuje, jak bracia przez te 15 lat się zmienili, dorośli… Finał stanowi godne podsumowanie ich drogi. A przecież to ona zebrała nas wszystkich wokół serialu… Nie płaczmy zatem, bo się skończyło, cieszmy się z tego, że było…

No doubt – endings are hard. But then again... nothing ever really ends, does it?

Supernatural S15E20: Carry on, scen. A. Dabb, reż. R. Singer, wyk. J. Padalecki, J. Ackles, J. Beaver i inni, USA 2020.

2 komentarze: