piątek, 28 listopada 2014

Family business, nie da się ukryć...

Po trzech odcinkach MOTW, które przywróciły moją wiarę w to, że duch supernaturalowy nadal unosi się w pokoju scenarzystów, nadszedł czas na powrót do głównego wątku… Znaczy właśnie, do jakiego wątku? Siódmy odcinek i w sumie nadal nie wiadomo, co się będzie działo w tym sezonie, choć ilość potencjalnych kandydatów jest całkiem spora. Ten epizod doskonale to oddaje – mamy poruszony wlekący się jak TLK motyw anielski, ponownie wkracza na nasze ekrany polowanie na dusze, pojawia się znowu Cole, wreszcie dostajemy również rudą, która radośnie trzymała na suficie obsługę hotelu w ramach świątecznych dekoracji. Każdy z tych motywów w starych czasach dostałby porządnie zrobiony, całkowicie wypełniony odcinek, tutaj jednak każdy z nich robi za zapychacz, a jeden z nich prosi się o przewijanie niczym Frodo i Sam wędrujący do Mordoru.

Kolejna odsłona anielskiej Misji. Mam szczerą nadzieję, że ostatnia.

Oczywiście, mowa o nieustającej podróży Hannah i Castiela. Mają do wykonania Misję (koniecznie z wielkiej litery), którą jest wyłapanie pozostałych na Ziemi aniołów i skłonienie ich do powrotu do Niebios. I tu dokonuję mojego pierwszego przy tej recenzji facepalma – po cholerę? Czy mi się wydaje, czy dla Castiela przez długi czas bardzo wielką rolę grała wolna wola, na której wprawdzie można się nieźle przejechać, ale która właśnie miała być tym jego Świętym Graalem, zwłaszcza po tym, jak bawiła się jego mózgiem Naomi. Nagle BOOM i z przyczyn zupełnie nieznanych Castiel, który przecież na początku tego sezonu zupełnie w tę Misję odesłania współbraci na chmurkę nie wierzy, nagle uznaje to za najistotniejszą rzecz. Czy ja coś przegapiłam? Możliwe, bo dynamika wszelkich scen anielskich sprawia, że mam ochotę z lekka przysnąć za każdym razem, kiedy ta para pojawiała się na ekranie… Właśnie, pojawiała. Nie wiem, co nagle ugryzło scenarzystów, ale wszyscy fani, którzy nie przepadali za Hannah, nareszcie dostaną prezent. Zupełnie znienacka postać ta zaczyna mieć jakieś skrupuły (na które, jak wiadomo z klasyki, najlepszy jest odwar z miodunki) tudzież wręcz odpały w stylu branie prysznica. Anioły nigdy przenigdy nie miały takich potrzeb, a kiedy Castiel zaczął być głodny, wiadomym stało się, że coś jest nie tak. Teoretycznie jej ciało, Caroline, mogłoby dojść do głosu, gdyby nie to, że przebudzenie Caroline to tak naprawdę moment, w którym spotkała ona swojego męża, co nastąpiło nieco później. No i właśnie… Uwięziona w swym ciele Caroline chce wrócić do prawdziwego życia i nagle Hannah, ta sama Hannah, która nalegała na Castiela, by wyruszył wraz z nią na Misję, zaczyna mieć wątpliwości co do jej natury. Tak po prostu, jak rozumiem, wzruszyła się losem swojego naczynia? Czy może castielowe nauki co do tego, dlaczego powinni doceniać, szanować i pomagać ludziom dają wreszcie efekty? Jeśli tak, to miło, jednak dzieje się to naprawdę nagle, a zestawienie tego z wątkiem deanowej chęci na panienkę poznaną na necie skłoniło mnie do zastanawiania się, jaka magia płodności może tutaj działać… Jakieś to wszystko zdecydowanie zbyt chaotyczne, wydaje się mieć na celu li i jedynie doprowadzenie Castiela do momentu, kiedy zaczyna się zastanawiać nad losem rodziny Jimmy’ego Novaka, którego najprawdopodobniej już w nim w ogóle nie ma – wszyscy pamiętamy to, jak Cas obudził się w szpitalu w Two Minutes to Midnight i lekarze powiedzieli mu, że przeżył śmierć mózgu. Jedyne, co daje mi jakąś nadzieję na to, że Castiel nie jest całkowicie w tym momencie zmarnowaną postacią, to słowa Hannah o tym, że oryginalnie ich misją byli ludzie i może znowu powinni do tego wrócić…

 Cas zastanawia się, po co ma szukać rodziny Jimmy'ego. Imperatyw opkowy, drogi aniele.

Całkiem zabawnym wątkiem były demonie starania sprostania wymaganiom świeżo powróconego na Piekieł łono Króla i dosyć nowatorskie metody, jakie zaczęły stosować. Przyznam szczerze, że zawsze się zastanawiałam, jak jeszcze można zrobić konkurencję czerwonookim na Rozdrożach i sprzedawanie dusz za seks do głowy mi nie przyszło. Może mam tak jak Crowley, „może jestem zła, ale to jest naprawdę niskie.” No cóż, nie da się ukryć, że kumplowi Raula i tak  się poszczęściło, zważywszy że ostatni taki innowator został zabrany piętro niżej po to, by stać się bardzo zacnym przykładem dla innych pomysłowych.

A teraz najzabawniejsza rzecz - opis Deana to odpowiedź Jensena na pytanie zadane mu na ComicConie przez fana (Jak panowie wyobrażają sobie opisy ich postaci na portalach randkowych) - "Rolling through town, no strings attached."

Niestety, nie starczyło to na cały odcinek, było zaledwie pretekstem, by ustawić Sama i Deana w blokach startowych. Nie powiem, scena w restauracji była absolutnie cudowna i piałam nad nią ze śmiechu, bo to samowe dożeranie starszemu bratu przypomniało mi ich przekomarzanie się w pierwszym czy drugim sezonie (jednakowoż chwała bogom, że tym razem nie zdecydowano się wykorzystać klasycznego „Bitch! Jerk!”, które w tym sezonie jest zdecydowanie nadużywane). Równie uroczym akcentem było wrzucenie do dialogu informacji, że Winchesterowie jechali tutaj 8 godzin, tylko po to, by się okazało, że przyczyną była panienka Deana spotkana na portalu randkowym, bo chłopaka przypiliło. Klasyczny Dean Winchester, a ja ze smutkiem przypominam sobie wyczyny Demonicznego Deana, które niczym się nie różniły od tego, co mamy w jego ludzkiej wersji – seks i picie. Uśmiechnęłam się zatem kącikiem ust, kiedy w burdelu Sam natychmiast rzucił się na ciało demona i rozpoczął śledztwo, a Dean podszedł do drinków, jednak po raz kolejny był to raczej uśmiech smutny.

 Jak za starych dobrych czasów...

Bracia znowu znajdują się bowiem w interesującym momencie, jednak zapowiada się na to, że będziemy mieli powtórkę z rozrywki z sezonu siódmego. Pamiętacie Deana zapijającego smutki, podczas gdy Sammy robił sobie poranne przebieżki? Mam wrażenie, że mentalnie starszy Winchester jest właśnie w tym momencie, jego pomysły są z lekka samobójcze. Albo wierzy we własną szczęśliwą gwiazdę i siłę przekonywania, albo mu po prostu nie zależy. Jego mowa wygłoszona do Cole’a mogła się przecież skończyć zupełnie dwojako. Przemowa, która zresztą była piekielnie smutna, jeśli tylko Dean rzeczywiście wierzył w to, co mówi – „Ludzie, którzy mnie kochają, odciągnęli mnie znad przepaści, ale mrok nigdy nie znika.” Znamię Kainowe cały czas znajduje się na ramieniu Deana, a po ostatnim odcinku wiemy też, że jego dzikość i brutalność nie poszła sobie radośnie na grzyby wraz z uleczeniem. Kłopoty, kłopoty. Jeśli z kolei przekombinowuję i Dean rzeczywiście mówił Cole’owi to, co ten chciał usłyszeć, ten cynizm też nie wróży niczego dobrego.

 This akward situation...

O właśnie, skoro już jesteśmy przy Cole’u – nie macie wrażenia, że jego wątek skończył się zdecydowanie zbyt szybko? Z zapowiedzi sezonu wynikało, że oto wyrasta nam kolejne zagrożenie, które będzie tam sobie cały czas w cieniu istniało, a tu nagle… A tu nagle kurtyna. Wystarczyła przemowa Deana, by Cole pokiwał główką, wystarczyło kilka słów Sama o rodzinie, by wsiadł w samochód i po prostu odjechał. Oczywiście, istnieje jeszcze możliwość, że się dalej pojawi, ale właściwie za tym nie tęsknię. Kolejna postać, którą wrzucono, by była zapchajdziurą. Może i miał na  przykład pokazać teraz, że Dean się zmienił, ale zaprzecza temu komentarz starszego Winchestera. Żegnamy pana zatem czule i mamy nadzieję, że nie wróci jako kolejny potwór tygodnia, bo przecież, na logikę, sam może kiedyś obudzić się z wielkim apetytem na wątroby, jak jego ojciec. Szczerze mu tego nie życzę, bo facet ewidentnie ma pecha – kiedy zdołał odnaleźć Deana i spróbować dokonać swojej zemsty, Winchester był demonem. Kiedy już dowiedział się, kim są demony i jak je zabijać, Dean z powrotem był człowiekiem, w dodatku będący w stanie nawet w tej formie pokonać komandosa prawie że jedną ręką. Dobra rada, Cole, zostań przy synu.

Cole odjeżdża, panowie odchodzą...

Czas wreszcie na kwintesencję tego odcinka – Rowenę. Odetchnęłam na początku z ulgą, że jest po prostu wiedźmą, nie kolejnym demonicznym pomiotem, w dodatku wprowadza przyjemne zamieszanie i ładnie uzupełnia mitologię serialu. Wreszcie ktoś próbuje usystematyzować naszą wiedzę odnośnie wiedźm w supernaturalowym światku (podział!), pojawia się też nowy rodzaj czarów, łączących klasyczne hex bagi z zaklęciami. Niestety, działania Roweny są identyczne jak ten odcinek – cholernie chaotyczne. Właściwie nie wiemy, dlaczego w ogóle postanowiła zrobić porządek z przybytkiem Raula, nie wiemy też, dlaczego wybrała dwie przypadkowe dziwki na uczennice i dlaczego, mimo swojej wiedzy o tym, że łowcy istnieją i polują na czarownice, nie zamierza się w jakikolwiek sposób kryć. No cóż, jest potężna, ale działa totalnie bez sensu, właściwie… ona się po prostu popisuje.

  
Rowena może się okazać ciekawą postacią, póki co mnie tylko naprawdę solidnie irytuje.


Oczywiście, jest też zagadką. Wiemy, że jest XVII-wieczną wiedźmą, wiemy też (le sigh), że jest tą wielokrotnie wspominaną matką Crowleya (heh, wiedziałam, że będzie jakiś związek, kiedy pisałam o pojawieniu się Roweny kilka tygodni temu, a kiedy okazało się, że jest wiedźmą… wiedziałam już, co i jak). Jakim cudem zatem przetrwała te trzysta lat z okładem i dlaczego właściwie postanowiła zacząć działać dopiero teraz? Mam nadzieję, że twórcy mają na to pytanie naprawdę dobrą odpowiedź. Powstaje również pytanie: co teraz?

 Mamusia???

No właśnie. Jeszcze dwa sezony temu sprawa byłaby jasna. Po pierwsze, Crowley nie ujawniłby swoich zależności rodzinnych, bo to stawia go naprawdę w słabej pozycji, zwłaszcza że wiemy, iż mamusia nie żywiła do synka zbyt ciepłych uczuć. Po drugie, wyciągnąłby z niej wszystko, co tylko wiedziała, zwłaszcza na temat śmiertelnego dla demonów zaklęcia, a potem pozbyłby się ryzykownego więźnia. Jednak nieśmiało obawiam się, że w sezonie 10 nie mam co liczyć na powrót mojego ukochanego bezlitosnego Króla Piekieł, bo… wiadomo… „Uczucia…” Wprawdzie od uratowania Gavina upłynęło trochę wody w Missisipi, jednak po drodze Crowley poszlajał się nieco ze starszym Winchesterem i nadal miewa sentymentalne momenty. Obawiam się zatem, że mać Crowleya zostanie przy życiu i wywinie coś niespodziewanego lub – co gorsza – stanie się jednym z czynników, które sprowadzą Króla do roli komicznego przerywnika. Obym się myliła, bo oczywiście istnieje jeszcze opcja, że oboje rozpoczną współpracę, co może być absolutnie doskonale rozegraną historią. Oby, pani moja i bogini, oby! I oby przy okazji Crowley powrzeszczał nieco więcej – stęskniłam się.

Powiem tak – nie był to odcinek, który mnie zachwycił czy wbił w fotel. Był przyzwoity, jednak zbyt chaotyczny, za dużo było w nim wątków, które samodzielnie nie potrafią wypełnić całego odcinka, a są właściwie średnio interesujące. Mam jednak nadzieję, że wraz z odejściem Hannah uwolnimy się od anielskiej Misji, odejdzie też wątek Cole’a. Potencjalne przymierze rodu MacLeodów brzmi nieźle, obawiam się tylko, że to moje pobożne życzenia… No cóż, zobaczymy. 

Supernatural, 10x07 Girls, Girls, Girls, scen. R. Berens, reż. R. Singer, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.

14 komentarzy:

  1. wyłapanie pozostałych na Ziemi aniołów i skłonienie ich do powrotu do Niebios. I tu dokonuję mojego pierwszego przy tej recenzji facepalma – po cholerę? Czy mi się wydaje, czy dla Castiela przez długi czas bardzo wielką rolę grała wolna wola, na której wprawdzie można się nieźle przejechać, ale która właśnie miała być tym jego Świętym Graalem
    THIS. I dlatego w tym odcinku Hannah trafiła na moją listę ulubionych postaci. ^^ (A że jesteśmy w SPN, to oczywiście teraz tylko patrzę, kiedy ją zepsują.) Po sześciu sezonach pierwszy raz widzę żeby kogoś z tej niebieskiej bandy stać było na autentyczną refleksję i podjętą na jej podstawie decyzję, a nie tylko dramatyczne przemowy i pozy (cicho bądź, Castiel). Podoba mi się stopniowa zamiana miejsc ich obojga - owszem, w oglądaniu było snujowate, ale z aktualnej perspektywy widać świetną woltę - z początku Hannah jest jaka jest, kolejny fanatyczny anioł, a Castiel tylko prezentuje zbolałe miny pod tytułem "jak ty nic o Ziemi, dziecko, nie wiesz...", ten ciężar doświadczenia w oku i w ogóle mówcie mu Sensei Cierpiący Za Milijony, tak w ostatecznym rozrachunku to ona go czegoś nauczyła, kto by się spodziewał. :>

    Co do pryszniców i wszelakich odpałów, to jak dla mnie kolejny dowód, że jeśli potrzebuje się modelowego anioła do wnioskowania o kanonicznym anielskim czymkolwiek, to na Castiela należy patrzeć na ostatku, a najlepiej w ogóle... Z Castiela o aniołach wiemy że: są drętwe, nie interesuje ich jedzenie, picie i wszelkie odczucia zmysłowe, nie rozumieją ludzkiej kultury. Wszystkie, oczywiście. Z wyjątkiem Gabriela. I Balthazara. I Zachariaha, i różnych randomowych aniołków zapychających lody w cukierni, i jeszcze wszystkich poza Castielem w tym sezonie, i jeszcze Metatrona i... oh wait. No więc ten tego. -.- Moim zdaniem, anioły w ogólności i Castiel w szczególności to wątki i postacie z olbrzymim potencjałem, który został kryminalnie wręcz zmarnowany...

    nie macie wrażenia, że jego wątek skończył się zdecydowanie zbyt szybko?
    Jeszcze jak. Zrobiło na mnie wrażenie Deanowe podejście do sprawy, więc oczywiście strasznie czekałam jak też go będzie przekonywał. I co dostałam...? Facet przez pół życia napędzany jedną obsesją zostaje przekonany w trzy minuty, rzewną gadką bez cienia dowodu. Moja niewiara zleciała z kołka, przebiła Ziemię na wylot i trzasnęła w Księżyc.

    Właściwie nie wiemy, dlaczego w ogóle postanowiła zrobić porządek z przybytkiem Raula, nie wiemy też, dlaczego wybrała dwie przypadkowe dziwki na uczennice
    No, tu akurat myślę, że nie musiała kłamać o chęci zemsty na innych wiedźmach. Sporo jadu w tym było. A że przypadkowe? Bo potrzebowała narzędzi, a nie faktycznie uczennic. Choć owszem, dziwne, że wlazła w drogę demonom. Może jednak wiedziała wcześniej, kim jest Crowley i to był szerszy plan? Ale mnie też irytuje, chociaż bardziej stylem bycia niż działaniami. I też się boję, żeby to w dłuższej perspektywie nie zepsuło Króla.

    [spam mode on] mój fanpisk nad odcinkiem (tak, podobał mi się, co poradzę...) [/mode off]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, nigdy nie myślałam o tym, że to Castiel może być nietypowym aniołem o kiju w d... i braku zapędów do poznania, jak to właściwie jest być człowiekiem. W sumie to zawsze brałam Gabrysia za wyjątek, ale to, co mówisz, robi sens :)

      Cole to kolejna postać z czterech liter, ze zmarnowanym potencjałem.

      Nie sądzę, by Rowena wiedziała, kim jest Crowley... ale po ptokach...

      Usuń
    2. Gabryś niby teoretycznie był wyjątkiem, ale co kolejny anioł, to następny wyjątek - na przykład nieposłuszeństwo i własne zdanie są wbrew najgłębszej naturze anioła, dlatego buntuje się tylko co drugi, a reszta dopiero przy następnej okazji - aż w końcu na tle reszty to Castiel okazuje się najbardziej wyjątkowy... Ja to widzę tak, że Castiel był w kanonie pierwszy, więc siłą rzeczy odczytaliśmy go jako reprezentatywnego - z wejściem Castiela domyślnie wchodzą wszystkie anioły niejako w pigułce, byłoby zupełnie inaczej, gdyby był po prostu którymś kolejnym - tak było na przykład przy Annie, została wprowadzona właśnie jako nietypowa. A Misha miał pewną koncepcję, którą z jednej strony fandom radośnie łyknął, a z drugiej - w reakcji na reakcję fandomu - scenarzyści zaczęli eksploatować do oporu, do tego raczej w doraźny sposób, od jednej "zabawnej" sceny do drugiej, bo po prostu nie mieli żadnej nadrzędnej koncepcji (ponoć nikt, z Mishą na czele, się nie spodziewał, że Castiel zostanie dłużej niż parę odcinków?). W ten sposób z tajemniczego-ale-potężnego bytu z początku czwartego sezonu stopniowo został socially awkward pajac, przestawiany po scenariuszowej planszy w te i wewte, gdzie któremu autorowi akurat pasuje. Meanwhile, kolejni aktorzy aniołów nie zawracali sobie głowy spójnością z pierwszym wprowadzonym, tylko grali tak, jak graliby ludzi... No i teraz mamy co mamy. Czyli nawet nie bardzo wiemy co właściwie mamy. :/

      Cole, tak. Niekoniecznie może od początku bez sensu - motyw przeszłości doganiającej w końcu któregoś Winchestera wygląda całkiem logicznie (pomińmy JAK do diabła Cole zdołał wyśledzić Deana, zobaczywszy go raz, w nocy, przez parę minut, i mając wtedy lat naście...), a zderzenie kogoś nieświadomego niebiesko-piekielnych rzeczy z realiami Winchesterów było świetnym pomysłem (nie do końca wykorzystanym, jak dla mnie), ale właśnie dlatego, jeśli to co teraz dostaliśmy, będzie faktycznym zakończeniem wątku Cole'a, to ja dziękuję i oficjalnie się obrażam. Nie no, ciągle nie mogę przełknąć tego "Wiesz, faktycznie zabiłem ci ojca, ale dziad na to zasługiwał. Serio serio, z ręką na sercu, spójrz w me szczere oczęta." / "A, no to luz. Trzymcie się, cześć."

      Nie sądzę, by Rowena wiedziała, kim jest Crowley...
      Bo ja próbuję jakoś racjonalizować na siłę. ;D Zobaczymy co wyjdzie, i oby nie na gorsze...

      Usuń
    3. No właśnie, na początku to social awkwardness Casa było zabawne. Tylko że jak się o tym pomyśli, nie ma sensu, bo przecież anioły od wieków ludzi obserwowały i powinny jednak kojarzyć, co i jak. Potem jednak zaczęło się to, wbrew zdrowemu rozsądkowi, eskalować, co w sumie jest bez sensu, jeśli weźmie się pod uwagę takiego choćby Bartholomew, który niby z nieba zlądował awaryjnie, ale się odnalazł jako capo di tutti bez najmniejszego problemu, przy użyciu mediów zresztą. Cały czas zresztą twórcy zapominają, że Cas żył jako człowiek i we wcieleniu Emmanuela (bullshit) i Steve'a. Wychodzi na to, że wraz z Łaską odbiera się Castielowi zdrowy rozsądek... heh...

      Tak, Cole'a żałośnie nie wykorzystano, ale nie jest to jedyny przypadek zajebistego pomysłu, który poszedł się śniegiem rzucać.... Godstiel, anyone? :)

      Usuń
  2. Nawiasem mówiąc, czy to moje oczy są dalekie od ideału, czy też Cas używa tzw. hollywoodzkiego Google'a, w którym po wpisaniu frazy "mężczyzna w zielonym kapeluszu, którego widziałem wczoraj wieczorem" pojawia się zdjęcie poszukiwanego przez bohatera osobnika? Bo Novak to jednak popularne nazwisko jest...

    Maryboo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wspominając już o imieniu! Ale jakby miał mieszkanie w Paryżu, to za oknem widniałaby Wieża Eiffla.

      Usuń
  3. ..przyzwoity -to właściwe słowo, ale zaledwie przyzwoity...
    Wychodzi na to, że demona można się - przy odrobinie szczęścia -pozbyć,ale jak się anioł przyczepi, to dopiero Ci wstydu narobi (jak babcia z dowcipu,co się chciała do partii zapisać).Nie dziwię się mężowi Caroline, że jak Castiela ze smętną miną zobaczył, to uwierzyć w porzucenie nie chciał...Ładnie się ten wątek rozwiązuje, ale bez sensu nieco..Zmroziło mnie to gadanie Hanny,jak to słyszy głos Caroline,która się wyrywa.Aha i to oni są
    ci dobrzy..
    Wątek Cole'a stanowczo za szybko się urywa.A Dean tak każdą sprawę pamięta, z datą i adresem,serio?
    „Ludzie, którzy mnie kochają, odciągnęli mnie znad przepaści, ale mrok nigdy nie znika -mnie to nie przekonało jakoś.
    Szukanie Novaka- to tak jak na filmach przyjazd taksówki.
    Rowena fajna nawet.
    dlaczego wybrała dwie przypadkowe dziwki na uczennice -przypadkowe narzędzia.
    Crowleya na to wszystko szkoda..Marnuje się.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widzę minę Castiela, to naprawdę się zastanawiam, dlaczego ta panienka w siódmym sezonie na niego tak poleciała, by brać go od razu, nagiego i pewnie jeszcze na jeżu. Właściwie to tak czy siak się zastanawiam, Misha Collins symbolem seksu nie jest :P I znowu się narażam.

      Przypadkowe narzędzia... w sumie może, ale to mogłaby pod dowolną szkołę podejść, większe szanse na kogoś z wysokim IQ. Chyba że świeżo zmartwychwstała i nie wie, że kobiety już mogą się uczyć.

      Nic mi nie mów o Crowleyu. Ja cierpię. Prawie jak Konrad za miljony.

      Usuń
    2. No rozumiem, ja też.
      Chodź,ciocia Rowena ma ciasteczka..

      Chomik

      Usuń
    3. Ciasteczka? O bogini, ja chcę ciasteczka!!!

      Usuń
    4. Z żabim skrzekiem...No, przynajmniej cukierków nie kradł..

      Chomik

      Usuń
  4. Też nie wiem, dlaczego ktokolwiek miałby lecieć na Castiela, nie jest dla mnie w ogóle seksowny. Do tego wciąż męczy się i cierpi, błagam, niech już scenarzyści skrócą te jego męki i wyślą go na stałe do Nieba.

    Duży plus dla Hanny - mogła być ciekawą postacią, gdyby nie te wzdychania do Castiela i gdybyśmy się więcej się o niej dowiedzieli. Rowena wygląda ciekawie, zobaczymy, co z nią dalej będzie.

    Odcinek uznaję za niezły... jak na 10 sezon, niestety.

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze mi się przypomina owo westchnięcie "Season Six...." we "French Mistake"... Żeby oni wiedzieli...

      Usuń
  5. Angels... smart they ain't. Szansa, że Novak przetrwał wszystkie rezurekcje, pożarcie przez Lewiatany i wizytę w Czyśćcu jest tak mała, że właściwie nieistotna. Plus, mam nadzieję że supernaturalowy Bóg jest miłosierny i tylko Castiela tak respawni.
    Castiel seksowny nie jest, ale go kocham i bardzo nie lubię jak ktoś go krzywdzi (jak jak czekałam, żeby Godstiel spuścił manto braciom).
    Cole... ależ zmarnowana postać. I ta Wzruszająca Scena Między Bohaterami. Troszkę mnie zastanawia, któremu chłopakowi Dean powiedział what he needed to hear, ale tylko trochę.
    Rowena wydaje mi się strasznie zmanierowana, ale zobaczymy co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń