Jak przewidywałam tydzień temu – ten odcinek zniszczył mnie
emocjonalnie. Co w sumie nie jest złą rzeczą, zwłaszcza zważywszy na to, jak
bardzo obojętną pozostawia mnie ostatnimi czasy główny wątek. Oczywiście, jest
to ściśle związane z SPNową zasadą numer 1 – NIGDY nie przywiązuj się do JAKICHKOLWIEK postaci w tym serialu – albo
je zabiją na śmierć, albo zrobią im lobotomię. Jak pokazują ostatnie
sezony, pierwsze rozwiązanie wcale nie jest takie najgorsze w obliczu
potencjalnych idiotycznych rozwiązań (Gabryś!),bo drugie sprawia, że nawet
zagorzali fani danej postaci liczą na to, że w końcu zejdzie – z litości dla
psutego konsekwentnie image’u. Innymi słowy: powinnam być przygotowana. Nope.
Cień Kata...
Bogowie, jakie piękne te kainowe ujęcia były w tym odcinku!
Bogowie, jakie piękne te kainowe ujęcia były w tym odcinku!
Co dotychczas zawiera każdy odcinek poświęcony głównemu
motywowi? Blebranie o Znamieniu, ewentualnie jakieś próby jego pozbycia się,
Castielowe miotanie się bez sensu i równie idiotyczne przygody Króla Piekieł,
pokazujące, jak powoli staje się pantoflem. W The Executioner’s Song dostaliśmy dwa motywy – Znamię i Crowley,
Castiel zachowywał się całkiem sensownie i był pomocny, a dwie pozostałe
składowe były całkiem zacne.
Team Sam i Team Dean, skład dosyć niecodzienny.
Oczywiście... KAIN!!! Tęskniłam za tą postacią od roku, od First Born. Jasne, Timothy był zajęty,
nie dało się go wpisać do serialu wcześniej, w efekcie dostaliśmy bredzenie o
niczym, równie bezsensowne mignięcie Metatrona i tony scen prowadzących donikąd
– jak choćby zdrowe żarcie i abstynencja. Jednak w momencie, kiedy pojawił się
Kain... No dobrze, w momencie, kiedy pojawiło się promo, wiedziałam, on tego
nie przeżyje. Liczyłam jednakowoż na jakiekolwiek rozwiązanie, którego... nadal
nie ma!!! Bo nie ma. Wzięto na tapetę jedną z lepszych postaci ostatnio
stworzonych, a potem ją zabito, by zapełnić odcinek (inaczej pewnie
dostalibyśmy kolejne załamujące dylematy Castiela, bo przecież przed przerwą
powinno się zarzucić jakiś odcinek z głównego wątku) i tak bardzo nie wnosi to
niczego do problemu.
Zachwycania się ciąg dalszy.
No bo przyjrzyjmy się sytuacji – ostatni odcinek, tak
chwalona przeze mnie rozmowa w Impali, Dean zapowiada, że będzie walczyć i
zejdzie walcząc. Na plus policzę tu to, że Dean przyznaje się bratu, że po
prostu się boi, że przyjdzie mu zejść tak szybko – ponieważ Dean tak naprawdę
liczy/ma nadzieję na to, że zejdzie. Jego śmierć z ręki Pierwszego Zabójcy
prawdopodobnie załatwiłaby sprawę, wszak nawet Rycerzyca Piekła potraktowana
Ostrzem nie wróciła na ten padół łez. Wiemy też, że użycie Ostrza przez jego
prawowitego właściciela przeciwko sobie samemu kończy się w bardzo zły sposób,
a przynajmniej nie daje takiego efektu, na jaki właściciel liczył. Jednak jeśli
właściciel Ostrza wrazi je pod żebro drugiemu? Może to jest właśnie ta luka w
przepisach, która miała dać Deanowi szansę na przerwanie błędnego koła?
Niestety, nie dała, bo Kain przywołał najgorszy koszmar Deana – że ten zabije
własnego brata. I tu następuje przeładowanie systemu. Kain zresztą sam wskazuje
nam przyczynę – zabicie Crowleya wywoła u Deana te same uczucia, co u mnie 10
sezon – teściowa-samochód-rzeka, zabicie Casa będzie bolało ponad miarę, jednak
to zabicie Sama sprawi, ze Dean tego nie przetrwa jako Dean, przekroczy pewną
granicę i stanie się takim samym szaleńcem jak Kain. Wtedy Dean zaczyna walczyć
i walczy skutecznie. Nie jest jednak w stanie zrobić jednego – zabić
przeciwnika patrząc mu w twarz, boi się spojrzeć na własną przyszłość, bo ze
Znamieniem – nawet przy najlepszej samokontroli – dokładnie taka przyszłość go
czeka. Nie teraz, kiedy indziej, ale jest to nieuniknione. Bo Dean, jeśli
dotychczas mało mu było, będzie przeklęty jeszcze bardziej. Dokładnie mówiąc:
siedmiokrotnie bardziej.
Ale Pan mu powiedział: „O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną
pomstę poniesie!”
Rdz 4,15
Rdz 4,15
TA scena. Ciary, po prostu ciary mnie przeszły.
Jesteśmy zatem w punkcie wyjścia – Dean nie tylko nadal ma
Znamię, ale też zostało ono dodatkowo podrażnione krwią jego oryginalnego
nosiciela. Postać Kaina została, mówiąc szczerze, nieco w ten sposób
zmarnowana, choć dało nam to odcinek dobry. Podoba mi się szaleństwo, w jakie
Pierwszy Zabójca popadł, spowodowane tym, że po raz pierwszy od ponad 100 lat
zabił, choćby były to tylko demony. Minął rok, może jeszcze przez chwilę
próbował się powstrzymywać, choćby ze względu na pamięć Collette, ale potem
postanowił zadziałać, usprawiedliwiając się działaniem na korzyść szeroko
pojętej ludzkości. Jego plan? Zabicie wszystkich, którzy się od niego wywodzą
jako tych, których krew jest skażona! Oczywiście, jak sam przyznaje, nie wszyscy
są zabójcami, a niektórzy zabójcy nie są jego potomkami, ale statystyka nie
działa na ich korzyść... Co daje, jak sam stwierdza, 1/10 ziemskiej populacji. Rachunek
mnie początkowo zaskoczył, choć oczywiście, nigdzie nie jest powiedziane, że cała
ludzkość wywodzi się od synów Adama i Ewy, gdzieś, o ile pamiętam, plączą się
po Księdze Rodzaju i mitologii chrześcijańskiej inne postaci, które jakieś tam
potomstwo mieć powinno, choć jego część traktowana jest jako wynaturzenie
(patrz nefilimy). Nie wiemy w sumie nic o potomstwie Abla, ale Set, trzeci
brat, był zdecydowanie płodny. Tak, czy siak, to faktycznie podchodzi już pod
ludobójstwo, nie zaledwie pod masakrę. Zatem Kain staje się potworem, a potwory
należy likwidować. Zresztą, sam to przewidział. “When I
call you -- and I will call -- you come find me and use the Blade on me. For what I'm about to do.” Kain znał
potęgę Znamienia, wiedział, że karmione krwią, nawet przelaną w sprawie
słusznej, dojdzie do głosu. I doszło.
Piękne te ujęcia. Zachwycam się bezgranicznie.
Powiem tak – Supernatural
ma to do siebie, że bardzo często sprawia, że czuję się złym człowiekiem.
Dlaczego? Nienaturalnie wiele razy kibicuję antagonistom, dlatego, że moralność
moralnością, ale sprawiedliwość powinna być po ich stronie. I naprawdę nie
dzieje się tak tylko dlatego, że są przystojni – żeby daleko nie szukać,
przypomnę Andrew z ostatniego odcinka. Przypomnę Jake’a Tally’ego. Przypomnę
Maxa Millera. Przypomnę Lucyfera, który w swój pokręcony sposób miał rację.
Przypomnę bogów z Hammer of the Gods.
Teraz do tej listy dopisuję Kaina. Jasne, był masowym mordercą, jasne,
zamierzał z zimną krwią wyrżnąć 1/10 stanu osobowego naszej planety. A
jednocześnie zapytam tak od niechcenia – a dlaczego właściwie noga mu się
powinęła? Tak, Deanie Winchesterze, tak, Crowleyu, patrzę na was. Kain miał
wysoko rozwinięte poczucie odpowiedzialności, a zważywszy na to, że Abaddon
była jego tworem (no bo jednak w tej wersji nie ma słowa o upadłych aniołach,
podobnie jak to było w przypadku Azazela), musiał w jakiś sposób spróbować
pomóc pozbyć się zarazy z powierzchni Ziemi. Osobiste powody zapewne tylko
pomogły mu podjąć decyzję. A pomoc, niestety, uwzględniała nie tylko
przekazanie Znamienia Winchesterowi, ale także zapewnienie mu jakiejś drogi
ucieczki, a taką mógł mu tylko dać, biorąc na siebie demony poszukujące Deana i
Crowleya. I to był ten kamyczek, który dał początek lawinie. No szkoda mi tej
postaci, tak strasznie mi jej szkoda...
Kolejna rewelacyjna scena i niesamowite ujęcie. I jak to ktoś zgrabnie podsumował na Tumblrze - tylko fani SPNa mogą zachwycać się scenerią masowego pochówku.
O kolejnej składowej odcinka, czyli Castielu, mogę
powiedzieć niemal same dobre słowa, a to, co niedobre, nawet sensownie
uzasadnić. Nasz pierzasty bohater wreszcie zachowuje się nawet z sensem,
pomaga, nie rzuca się zanadto w oczy, a pierdołowaty jest w normie, znaczy
wobec istoty obdarzonej znacznie większą mocą. Co mnie właściwie zastanawia, bo
w gruncie rzeczy Kain był stworzeniem innego anioła, zatem powinien mieć moce
nie przewyższające stworzyciela. Oczywiście, możemy wziąć pod uwagę fakt, że za
jego powstanie odpowiadał Lucyfer, archanioł, a przez tysiące lat Kain zapewne
dokształcił się w rozmaitych zaklęciach, jednak... hmmm... Hmmmm... Jasne,
rzucanie Casem i anielskim ostrzem o ścianę odpowiednio o wóz i ziemię było
widowiskowe, ale zdziebko pozbawione sensu. Jednak jestem w stanie to przeżyć,
oglądając Casa w trybie „wojownik Pana”, przesłuchającego demona w celu
ustalenia miejsca pobytu Kaina. Wyjątkowo do niego nie mam pretensji za zabicie
demona wraz z nosicielem, bo akurat na to Castiel nigdy nie zwracał uwagi, choć
zapewne akuat on mógłby przeprowadzić sensowny egzorcyzm. No ale cóż, nie miał
się od kogo hasłem „Saving people,
hunting things” zarazić, bo chyba jedynym tego przejawem za jego kadencji
była próba ocalenia miasta, w którym miał się zamanifestować Samhain, przed
gniewem anielskim.
Cas niepierdołowaty. "Zdziwniej i zdziwniej, zawołała Alicja."
I tak dochodzimy do Crowleya. Teściowa-samochód-rzeka. I w
dodatku mi go żal, co jest uczuciem straszliwym w przypadku naszego Króla
Piekieł, bo dotychczas przeważała u mnie dzika fascynacja, jeśli nawet zdarzał
się ostatnio facepalm. Powiem tak – na początku tego odcinka zaświtała we mnie
dzika nadzieja, że Plan rzeczywiście istnieje, a Rowena mogłaby się nauczyć, że
„you don’t con a conman”. Rozmowa o
manipulacji sprawiła, że zakrzyknęłam „W
tym szaleństwie jest metoda!” Otóż może Crowley, wiedząc, co się dzieje,
udaje podatnego na jej wpływy, by – po pierwsze – zamydlić jej oczy, po drugie
– przekonać demony o własnej nieszkodliwości i zdebileniu, co mogłoby
niezadowolonych sprowokować do działania i oczywistego ujawnienia się.
Ewentualnie, przekonać, że za całe zło odpowiedzialna jest mać i lekiem byłoby
anonimowe poderżnięcie jej gardła. Bo przecież zdawał sobie sprawę z bycia
manipulowanym i wyglądało na to, że właściwie w pewnym momencie odcinka zaczęło
go to nawet bawić. Tymczasem... no cóż, tymczasem Dean okazuje się być Deanem,
stosującym klasyczne „Cel uświęca środki”.
I tak, wiedząc, że co jak co, ale umowa to dla Króla Piekieł rzecz święta,
najpierw kłamie mu w żywe oczy, a potem oddaje Pierwsze Ostrze Castielowi. I
przypominam, zarówno Sam, jak i anioł byli zaskoczeni tym ruchem, bo umowa –
powiedzmy sobie szczerze – jest umową. Nie żeby Castiel sam nie próbował
onegdaj wykiwać Crowleya wręcz koncertowo.
Wiemy, że Trzecia Próba sprawiła, że Crowley stał się
częściowo człowiekiem, w mniejszym lub większym stopniu, jako że nigdy nie
została dokończona. Stał się jednak wrażliwy na ludzkie emocje, czy to
odczuwane przez niego, czy przez samego siebie. Pamiętamy sławetne „I need to be loved” i dokładnie tego
pragnie Crowley – związku z drugim człowiekiem, drugą istotą. Lola się
przypomina, aczkolwiek nie jest to przyjemne wspomnienie. Oglądanie Casablanki się przypomina, jak wyżej. Bromance z Deanem jest tylko tego
potwierdzeniem. Jasne, Dean okazuje się nie do końca być tym, w co chciał go
przekształcić Crowley, więc Crowley przekazuje go Samowi, jednak choćby po tych
koszmarnych flashbackach wiemy, że tęskni za tym specyficznym związkiem
emocjonalnym. To, jak bez wahania przychodzi na pomoc Winchesterom, kiedy tylko
zostaje wezwany, nawet nie żądając niczego w zamian, co jest dziwne, jeśli o niego
chodzi, świadczy o tym, że ma do nich określoną słabość, zwłaszcza do Deana.
Tak, masz przerąbane. Odtwórca Twojej postaci, Wasza Wysokość, został regularem, musiał dostać storyline. Emotions, feelings, te sprawy...
I
to właśnie ten Dean kopie go teraz w dupę z pełną premedytacją. Wraca zatem do
Piekieł i piekielna mamusia, którą mam ochotę udusić gołymi rękoma za głos,
sposób bycia i ogólny poziom wkurwialności mnie samym byciem na ekranie (dobra
robota, scenarzyści i Ruth Connell!), dosyć konkretnie uświadamia mu to, co my
właściwie w jakiś sposób wiemy. Ma koronę, ale nie jest królem. Jest
manipulowany nie tylko przez mamusię, ale równie uroczo wykorzystywany przez
Winchesterów. „You’re not the King, not
anymore. You’re their bitch.” Oczywiście, nie wierzę w bezinteresowną
troskę Roweny, wszak zrobi wszystko, by położyć łapę na środkach, które
zapewnią jej ochronę i zemstę na Wielkim Kowenie, a to wszak Winchesterowie
sprawili, że syn na ostatnią akcję się nie udał, ale jakby na to nie patrzeć –
ma rację. Mistrzostwem manipulatorstwa jst w tym momencie odejście od
dziecięcia, które jest w niekwestionowanym szoku, ale... Kurczę, żal mi Crowleya.
I albo się chłopak weźmie za siebie i znowu będzie tym bezlitosnym skurwielem,
którego pomocy należy bać się tak samo jak zemsty, albo rozpadnie się na łatwe
do wykorzystania przez mamusię strzępy. Lub – a bit of both. Mało to optymistyczne, cholera, jednak jakiś tam
plan rozwoju postaci widzę. Choć wcale nie napawa mnie optymizmem.
Mistrzostwo świata.
To był dobry odcinek, dawał solidnie do myślenia. Wizualnie
był absolutnie przepiękny, zwłaszcza w scenach z Kainem. W dodatku lekcje
odrobiono naprawdę solidnie i wreszcie dostaliśmy nawiązanie do słów Michała z The Song Remains the Same: „It's a
bloodline. Stretching back to Cain and Abel.” Jest mi jednak cholernie
ciężko na duszy, bo po pierwsze strasznie martwi mnie storyline crowleyowy, po
drugie… KAIN!!! Wprowadzić tę postać po to, by właściwie nie dała żadnego
rozwiązania... Dziękuję Wam, twórcy Supernaturala,
za rujnowanie mnie psychicznie... Jakbym tego, cholera, dodatkowo
potrzebowała...
A teraz mamy hiatus. Do 18 marca. Bosko. Trzy dni przed
konferencją, na którą się muszę solidnie przygotować i będę się stresować jak
cholera. Idealny moment na emocjonalną załamkę ;)
Supernatural, 10x14
The Executioner’s Song, scen. R.
Berens, reż. P. Sgriccia, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Sheppard, M.
Collins, T. Omundson i inni.
Zgodnie z najlepszą zasadą slasherów- jeśli nie pokazali ciała, to postać pewnie żyje. I nie uwierzę, że Cain zszedł, dopóki mi tego nie pokażą.
OdpowiedzUsuńRowena... jak ja jej nie lubię! A jeszcze bardziej nie lubię, że muszę się z nią zgodzić. Ale może przemówi Crowleyowi do rozumu, bo trochę mam dość przerabiania go na mokry biszkopt. Still, Król był w tym odcinku fajny i #IstillbelieveinCrowley.
No i Castiel.. on do dobrych odcinków potrzebuje Crowleya, nie wiem o co chodzi, ale zawsze jak sie spotykają, to są fajni. Tak, troszkę shipuję Crowstiela ;).Nie rozumiem, czemu Cain tak Cassem rzucał, ale może to była cześć planu? Poudawać walkę, żeby się nie zorientował, że chłopiec to iluzja? Albo Cass nie chciał zużywać tej ukradzionej Łaski?
To nie działa na Supernaturala... Ja, niestety, wierzę. Gdyby nie zszedł, Dean nie zszedłby tak na dół...
UsuńTak, Crowley ma chemię z Casem i ma chemię z Winchesterami. Trzymanie go w Piekle li i jedynie z mamusią to jakieś nieporozumienie.
Jak dla mnie, Kain nie powinien mieć aż takich możliwości.
Ja tak od strony estetycznej: Cas przestał być dla mnie Casem od drugiej połowy dziewiątego sezonu rzecz jasna z powodu scenariusza, ale nowy, straszny płaszcz nie pomógł sprawie. A teraz jeszcze ten krawat, który od jakiegoś czasu wypala mi oczy...Chciałabym osobiście poznać kostiumografa SPN, a następnie go zjeść (ale broda Kaina przepiękna, choć nie wiem, czy należy tu gratulować charakteryzatorom, czy aktorowi).
OdpowiedzUsuńMaryboo
Krawat jest potworny...
UsuńBroda chyba Timothy'ego, bo już w "Galavancie" była przepiękna!
Kain wygrał ten odcinek. A jego włosy są oszałamiające, Sam może mu pozazdrościć =D
OdpowiedzUsuńBardzo fajny odcinek, a gdyby nie było Roweny i Casa, byłabym całkiem szczęśliwa ^^ Po prostu chronicznie nie znoszę anioła, w tym odcinku był w porządku, o dziwo, ale na sam widok jego tępego wyrazu twarzy robi mi się słabo. Crowley... wiedziałam, że on wie o manipulacji ^^ Ale nie wiem, czy to doprowadzi do czegoś dobrego. Szczerze, to na chwilę obecną mam dość Crowleya, niech zniknie choćby na kilka odcinków. Nie podoba mi się jego uczuciowość ani bromance z Deanem. Rowena wnerwia mnie tak samo jak Ciebie, marzyłam, żeby się zamknęła i zniknęła z ekranu. Dobra była tylko w swojej ostatniej scenie.
Sam i Dean podobali mi się w tym odcinku. Fajne osunięcie Deana w ramiona Sama... tak, Dean, tylko braciszek może cię teraz uratować... Tylko właściwie jak? Nie chciałabym, żeby wątek Piętna trwał i trwał, naprawdę chcę, żeby to się rozwiąząło w tym sezonie, bo już teraz wątek wydaje się przeciągnięty ponad miarę.
Właściwie, choć odcinek mi się podobał, nie zostawił aż tak wielkich emocji. Może dlatego, że ostatnio wątek Piętna trochę mi się dłuży i po tym odcinku obawiam się, że nic się nie zmieni. Bo w sumie, znów nic się nie dowiedzieliśmy, Dean znów czuje się źle, a Sam znów się martwi...
No zobaczymy :)
Karmena
Bracia złapali fajną chemię, odkąd nie ma Angstu. W tym momencie mają mnie całkowicie, tęsknię za takim ich stosunkiem!!!
UsuńMnie poruszyło wykończenie Kaina... Dlaaaaaaczego???
Kain genialny, reszta po mnie jakoś spłynęła. (Bo wszyscy poza Timothym i piątoplanowymi jednorazowcami przeładowali teatralny patos w stężeniu zabójczym. :P )
OdpowiedzUsuńJasne, rzucanie Casem i anielskim ostrzem o ścianę odpowiednio o wóz i ziemię było widowiskowe, ale zdziebko pozbawione sensu.
Też miałam wtf. W ogóle, anioły są oskubane ze szczętem od dwóch sezonów i mam już tego dość.
piekielna mamusia, którą mam ochotę udusić gołymi rękoma za głos, sposób bycia i ogólny poziom wkurwialności mnie samym byciem na ekranie
Przytrzymam Ci ją.
A co do Piekła i Roweny [bezczelny spam mode on] to już u siebie wszystko wypisałam [/mode off] więc co się mam od nowa wnerwiać...
To prawda, patos był, ale w znośnej ilości... jakoś mi to wszystko do siebie w tym odcinku pasowało.
UsuńNo właśnie! Niech janioły zaczną coś znaczyć, jak w sezonie 4, bo na razie to robią za zapychacze fabuły, Kiepskie.
Trzymaj, trzymaj... Ja już nie mogę.
Rowena jest straszna, boli mnie, kiedy jej słucham. Kaina szkoda. Racja,piękne ujęcia są w tym odcinku. Ciągle lubię patrzeć na Crowleya i jego miny, kiedy słucha mamusi, ale zwyczajnie mi go szkoda.
OdpowiedzUsuńDean się rzuca,ja już kompletnie tego angstu nie kupuję.
Ktoś na Armadzie użył słowa "telenowela" -no więc tak,SPN staje się telenowelą.
Szkoda.
I niech ktoś usunie sztuczną rudą.
Chomik
Bo Mark jest świetnym aktorem i potrafi dobrze zagrać... skoro tekstów nie ma ciekawych, to została mu tylko twarz.
UsuńDean jest prowadzony niekonsekwentnie i to jest największy problem. Tu niby akceptuje wszystko, tu znowu się boi (co jest bardziej naturalną reakcją, swoją ścieżką)... I teraz to już w ogóle nie ma rozwiązania... Znaczy jest - Metatron.
No jest to telenowela, nawet zła ruda jest przerysowana.