sobota, 30 stycznia 2016

Sprawy większe i mniejsze

OK, wychodzi na to, że Sezon 11 całkiem nieźle spisuje się przy odcinkach, które są czymś więcej niż tylko MOTW. Thin Lizzie była po trochu taka, teraz mamy następny – pomijając sprawę tygodnia, jest i background, trochę jak w starszych sezonach. Przyjemnie się to ogląda, nie powiem, bo w MOTW zawsze leżała siła serialu.


Móżdżek z rana jak śmietana.

Szkoda tylko, że koncentrując się na tzw. „podtekstach”, zapomniano o jednym: zagadka ma być zagadkowa. Jasne, na naszym etapie - 11 sezonów - naprawdę ciężko wymyślić coś, od czego fan nie spojrzy krzywo i stwierdzi „Ok, duch”. Tak przykładowo. Przy mnogości mitologii, z których można skorzystać, da się jednak wyciągnąć coś zdecydowanie nowego i trochę żałuję tego, że od pierwszej sceny nie tylko ja, ale zapewne ¾ widzów już wiedziała, co jest potworem. Irlandia i krzyk? Rozwiązanie narzuca się samo. Szkoda, bo napięcie idzie się trochę śniegiem rzucać i zupełnie inaczej ogląda się drugi atak, jeśli właściwie nie wie się, co się dzieje, a zupełnie inaczej, jeśli widz ma absolutną świadomość tego, co ludzi w serialu atakuje.

Te malownicze sceny przy profanacji grobów...

Bardzo spodobało mi się za to wprowadzenie do kanonu nowych rzeczy, takich chociażby jak sigil unieruchamiający przeciwnika. No właśnie – przeciwnika, bo przecież nie działający li jedynie na banshee, inaczej Eileen nie posłałaby Sama na bojler. Mam nadzieję, że to jeszcze zobaczymy, bo wygląda na mało skomplikowany, a przydać się chłopcom może na pewno. Cieszę się również bardzo z nawiązania do Ludzi Pisma – teraz wreszcie widać, że nie była to li i jedynie amerykańskocentryczna organizacja. Tylko w sumie mogli lepiej małżonki edukować – konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy, dlaczego matka Eileen podcięła sobie nadgarstek, kiedy potrzebowała krwi do odesłania banshee.


Eileen - zabójcza sprzątająca.

Szalenie podobały mi się panie w tym odcinku! Dee Wallace to, rzecz jasna, legenda, w dodatku napisano jej tak cudowną rolę. W przeciwieństwie do starszej pani w Red Sky In the Morning, Mildred była absolutnie urocza w tym swoim puszczaniu oczka do Deana, flirt przesympatyczny, a scena oglądania zachodu słońca tak unikalna w tym serialu, że chyba na zawsze już trafi do moich ulubionych supernaturalowych momentów. Eileen była również kobietą z krwi i kości, której można było kibicować i mieć nadzieję, że jej się nie zejdzie, jak to zazwyczaj z pomocnikami Winchesterów bywa. Szalenie podobał mi się również sposób przedstawienia jej niepełnosprawności – w niczym nie przeszkadzająca, niejako „naturalna”. Świetnie napisane postaci i świetnie zagrane. Supernatural naprawdę nie potrzebuje sztucznie wprowadzonej Roweny jako tej interesującej kobiecej postaci, jest ich całe mnóstwo i bez takich. Niestety, z tego, co widzę, w następnym odcinku będziemy mieli do czynienia z najgorszą z na siłę wprowadzonych, czyli Claire Novak. Tfu. Chyba przygotuję sobie jakiś napitek pod to oglądanie, bo na trzeźwo się nie będzie dawało. Pod pączki. I nawet Jody tego nie uratuje.


Taka scena... taka dobra...

Wracamy za to, niestety, do klasycznej śpiewki z Winchesterami. Jak jeden jest w miarę OK, to drugiemu coś się dzieje. Rozumiem potrzebę otrząśnięcia się Sama, w końcu sesyjka psychoanalizy z Niosącym Światło to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej, natomiast nie pojmuję nagłego „załamania” i „wrażliwości” Deana. Co, nagle sobie uświadomił, że ma jakiś związek z Amarą? Nagle sobie uświadomił, że to oznacza coś więcej niż tylko namiętne patrzenie się jej w oczy? Nie kupuję tego. Oczywiście, banshee musiała go zaatakować, Sam powinien znowu zacząć kminić i dochodzić do wniosku, że brat coś przed nim ukrywa, znowu się pożrą w przedostatnim odcinku… Show must go on.  Podobnie nie bardzo pojmuję uwagę Mildred – tę, wedle której potrafi rozpoznać, że czyjeś serce jest już zajęte przez kogoś innego. Że niby co? Dean kocha Amarę? Ona go pociąga? No jeśli tak, to coś zostało kiepsko napisane/zagrane. Jasne, widzimy tam pewien magnetyzm, ale jeśli chodzi o „coś więcej”, to jest to ze strony Amary, nie Deana. Nie lubię, jak mi się coś, czego na ekranie nie widać, wciska na siłę. Ale przy okazji – czy mi się wydaje, czy Lampka wydał się nieco zazdrosny?

Misha na ławeczce to temat rzeka.


Last but not least, Lucyfer. Przykro mi to mówić, ale w wykonaniu Mishy bardzo wiele traci. Misha potrafi zagrać, ale niestety, ma swoje limity i zamiast Lucyfera ja widzę w nim Levi!Casa, dokładnie ta sama maniera. Połowa sukcesu Lucyfera to Mark Pellegrino, przykro mi. Jak przez ostatnie dwa odcinki byłam przykuta do ekranu, tak teraz miałam takie ogólne „Meeeeeh.” Podoba mi się Pan Światła łażący po parkach i oglądający piękno świata, które go zawsze fascynowało, natomiast debilizm aniołów powala jak zwykle. Zobaczyliśmy Lucyfera… Co robimy? Lecimy na niego z anielskim ostrzem, nie informując nikogo. Anielskim ostrzem. No do jasnej cholery, jeśli dobrze pamiętam Sezon 5, archanioła mogło zabić jeno archanielskie. Grrrrrrrr…


Wiedz, że coś się dzieje, jeśli Castiel chodzi bez płaszcza.

Dalej… Lucyfer poszukuje informacji w bunkrze Ludzi Pisma. Dlaczego? Przecież Castiel przeszukał już chyba wszystko, co się dało, na pewno zrobili to chłopcy i niech mnie Azazel popieści – oni nie mają tam prawa niczego znaleźć! Mówimy o tym, co pochodzi sprzed stworzenia! Ech, pewnie w Księdze Przeklętych znajdzie się cały rytuał jej odesłania ze szczegółami i przypisami… Właśnie, wspomniałam o Castielu nie bez powodu – Lucyfer ma dostęp do jego wspomnień, bo jak inaczej wiedziałby, gdzie jest Bunkier i jak się doń dostać? OK, można przyjąć, że zobaczył to w głowie Sama, ale tym razem przecież się w niego nie wcielił. Ergo – wspomnienia Casa. Co nie ma absolutnie sensu, ponieważ vessel nie byłby w stanie wytrzymać w sobie anioła i archanioła. Nawet ciało Nicka, który może nie był TYM naczyniem, ale Lucka mógł w sobie pomieścić, nie wytrzymywało tej potęgi. Ktoś znowu o czymś zapomniał. Żeby jednak nie być skrajnie negatywną – ładnie się Lucek „przełączał” w tryb castielowy.


Ogólnie rzecz biorąc, był to naprawdę ładny odcinek i oglądało się go więcej niż przyjemnie, szkoda tylko, że są te małe rzeczy, które człowiekowi jednak przeszkadzają. No i nie ma Marka Pellegrino. Chyba sobie ustawię swoje selfie z Szatanem na tapecie…

I w ogóle chciałabym powiedzieć, że to czyste barbarzyństwo, że nie wiemy, co się dzieje z Crowley’em! Sadyści, cholera.


Supernatural 11x11 Into the Mystic, scen. R. Thompson, reż. J. Badham, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, D. Wallace i inni.

10 komentarzy:

  1. "Dean kocha Amarę? Ona go pociąga?"

    To ja w takim układzie proszę o zwolnienie tej pani, co to ją gra, i zmuszenie szwagra Janusza do ponownego wprowadzenia do serialu efektu czarnej chmury. Dean/czarna chmura to fantastyczny pomysł na pairing.

    "zamiast Lucyfera ja widzę w nim Levi!Casa"

    Cóż, biorąc pod uwagę że Leviastiel dostał jeszcze bardziej zabójczą ilość czasu ekranowego niż Godstiel, nawet mnie nie dziwi, że nie chciało im się wymyślać nowych manieryzmów. Oczyma duszy widzę taki oto dialog:

    Carver: Dobra, Misha, jesteś Lucyferem i robisz dziwne miny, graj.

    Misha: ...To samo powiedziałeś mi, kiedy miałem się wcielić w Lewiatana.

    Carver: No i?

    Misha: No...może by tak...coś nowego? Bo wiesz, ja na przestrzeni tego serialu miałem już kilka wcieleń i każde było zupełnie odmienne...

    Carver: A czek chcesz?

    Misha: ...

    Carver: Graj i nie marudź. Pani Aniu, jeszcze jedną kawę z cukrem proszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dean z Czarną Chmurą prawdopodobnie mieliby lepszą chemię...

      Maryboo, wykończysz mnie :) siedzę i kwiczę...

      Usuń
  2. Ja się po intrydze czegoś więcej spodziewałam, a tu wszystko przewidywalne,a banshee tak sztuczna,że rekiny w Sharknado lepiej wypadają.Mildred fajna.
    Niee,z Lucyferem to wszystko nie gra.Dean wrażliwy z powodu Amary?
    "Zamknij się i pij piwo" ...

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piwo dla wszystkich...
      Zwłaszcza dla Marka Pellegrino, może wróci.

      Usuń
  3. A Lucyfer, taki kozak, teraz dopiero zaklęć szuka? A "Pokonam Ciemność" to były obietnice przedwyborcze? Jak Palpatine w E III -no,moglibyśmy powstrzymać śmierć,ale eee...tylko jeden z nas to umiał?
    Jakoś nie mogę się przejąć tą Ciemnością..

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładniej sobie radzą z wplataniem tego wątku do opowieści, ale brakuje mi poczucia zagrożenia, identycznie jak w przypadku Lewiatanów.

      Usuń
  4. Tez jakoś nie potrafię przejąć się Ciemnością. A aktorka lekko mnie denerwuje, nie mam w sumie pojęcia czemu.

    A w sumie to się z Tobą zgadzam :) Odcinek całkiem całkiem, dziewczyny świetne! Może Aileen jeszcze wróci... też mam wrażenie, że postaci jednoodcinkowe często były ciekawsze niż takie wieloodcinkowe Claire czy Charlie. Oglądałam nie dawno ponownie I sezon i tam było sporo fajnych dziewcząt na jeden odcinek, aż szkoda, że żadna nie pojawiła się później :)
    To, jak Aileen i Mildred zachwycały się Winchesterami, to było zabawne, ale mam nadzieję, że takie scenki nie będą pojawiać się często, bo to trochę brzmi jak wyznania fanek z forum, a ja nie przepadam specjalnie za takim przenikaniem reala do fikcji ^^
    Ponownie się zgodzę, że lwia część Lucyferowego uroku polegała na uroku Marka Pellegrino... Misha się stara, ale po prostu nie jest nim i oglądanie go w roli Lucyfera zupełnie nie jest fajne.

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo Ciemność to taki wynalazek z d... jest. Bóg jest potężny, ale znajdziemy sobie kogoś dużo bardziej potężniejszego. Bo tak.

      No jedna z pierwszego sezonu wróciła... po to, by zginąć. Klasyka. Dużo jest fajnych kobietek w SPNie, nie rozumiem tego marudzenia.

      To fakt, że to było mocno fanfikowe.

      Zabierzcie ode mnie Mishę jako Lucyfera.

      Usuń
  5. A,jeszcze jedno:jakby Lucyfer torturował Sama wspomnieniami,to by było całkiem do rzeczy.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń