piątek, 26 lutego 2016

Jest dobrze!

Nigdy nie rozumiałam amerykańskiego upodobania do wrestlingu, ale to w sumie nie jest jedyny sport, którego nie rozumiem. Postanowiłam więc machnąć ręką na ogólne okoliczności przyrody i rozkoszować się odcinkiem MOTW, który na pierwszy rzut oka wydawał się taki prosty i oczywisty, a tymczasem… w swojej prostocie się to nieco skomplikowało. I wcale nie do końca okazał się MOTW.


Dean to jedno wielkie dziecko.

W swojej absolutnie cudownej narracji wplecionej w Swan Song, Chuck wspominał o tym, że chłopcy od czasu do czasu pojechali sobie na koncert Ozzy’ego, tutaj pojechali gdzie indziej, żeby się nieźle zabawić, nigdy jednak tak naprawdę nie widzieliśmy tego specjalnie wyraźnie na ekranie. Jasne, obaj mają swoje momenty fanboyowskie, ale na te 11 lat przygody, były one zdecydowanie zbyt rzadkie. Ten odcinek wynagrodził mi niemal wszystko, bo nie było w nim tych pobłażliwych spojrzeń ze strony żadnego z braci, obaj bawili się równie dobrze i obaj przeżywali swoje chwile. Co mnie trochę zaskakuje, to fakt, że w tym sezonie to Sam jest pokazywany jako zdobywca serc niewieścich i pies na baby, ale tak pewnie scenarzyści interpretują hasło „powiew świeżości”. No cóż, nie do końca się z nimi zgadzam, ale to nie pierwszy raz. Ale jeśli chodzi o odrobinę radości w winchesterowym życiu – tak, chcę więcej i więcej, i więcej!!! Nie przeszkadzało mi nawet to, o czym rozmawiałyśmy w komentarzach z Karmeną – ich najlepszy przyjaciel jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie (które zresztą jest wydumane, jak i całe to dzielenie się nosicielem), a oni jadą sobie na pogrzeb znanego wrestlera. Zostało to tak ładnie wyjaśnione we wstępie do odcinka, że aż mi się gęba szczerze uśmiechnęła – niemal tak, jakby ktoś te nasze marudzenia czytał.


Och, Sam i jego fanboyowanie :)

Sprawa, jak mówiłam, miała być prosta. Osobiście obstawiałam od początku mściwego ducha lub klątwę, bo przecież niewiele brakuje, żeby taką pętelką kogoś poddusić nieco za bardzo, a dość łatwo to zakwalifikować do „nieumyślnego spowodowania śmierci” czy „wypadku” i nasz nieszczęsny wrestler niekoniecznie musiałby siedzieć długo za kratkami… Potem kolejne wypadki, symbole… Powiem Wam, że przez chwilę zastanawiałam się, czy to nie jest jakiś pomysł Lucusia lub Amary, bo jakoś zabrakło mi nagle tego, co było sednem początku sezonu – Amary zbierającej dusze. W ogóle jak na przedbiblijną Ciemność, Amara jakoś dziwnie się przyczaiła i nie wykonuje żadnych dziwnych ruchów… No po prostu jak Lewiatany, goddamnit. A tu niespodzianka, demon rozdroży! Stęskniłam się już za zwyczajnymi paktami i za zwyczajnymi demonami. No zwyczajnymi jak zwyczajnymi, Duke kombinował niczym Guy z Season Seven, Time for a Wedding i wszyscy wiemy, jak się to dla niego skończyło. Jednak faktycznie, przy takiej zmianie strategii i władzy w Piekle, wszystko może się udać.


Ciekawe w sumie, czy takie wymuszone sprzedanie duszy się jakkolwiek sprawdza.

Stęskniłam się też za ogarami piekielnymi i fajnie było je znowu „zobaczyć” w akcji. Nie rozumiem jednak jednej rzeczy. Gunner Lawless sprzedał duszę za głupotkę, to prawda, był jednak całkiem niezłym człowiekiem, a to, że nagle zaczął pomagać demonowi, łatwo wytłumaczyć strachem przed Piekłem. Jednak wystarczyło jego „W sumie sobie na to zasłużyłem”, by Winchesterowie nawet nie próbowali go ocalić. Jasne, pamiętam, że Evan Hudson sprzedał duszę w zamian za zdrowie swojej żony, a Ellie z Trial and Error matki, był to więc gest jakby wybitnie heroiczny, bo nie egoistyczny (choć jak na to spojrzeć pod innym kątem…), jednak tak naprawdę Gunner też na tę pomoc zasługiwał, przynajmniej udzieloną podobnie jak Ellie. Rozumiem, że chłopcy nie mieli przy sobie akurat w tym momencie wszystkich ziół niezbędnych do sporządzenia uroku, jednak nie wierzę, by nie mieli wysuszonego wiciokrzewu i pozostałych w swoim impalowym niezbędniku. Wystarczyłoby uciec, a wiemy, że ogarom daje się uciec, choćby tylko na chwilę (przynajmniej kiedyś się udawało). Niestety, hasło Saving people, hunting things, the family business jest przywoływane tylko wtedy, kiedy twórcom wygodnie. A szkoda. To był dla mnie jedyny zgrzyt podczas oglądania tego odcinka.

Pisałam w zeszłym tygodniu, że Piekło nam się mało piekielne zrobiło i nie inaczej jest teraz – niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego Lucyfer używa sali tronowej Crowleya zamiast zrobić sobie odpowiednie Leże w samym Piekle? Albo – jeśli Piekło mu nie odpowiada, bo w sumie nie musi – wynająć jakiś ładny apartamentowiec czy cuś, w końcu nigdy nie wyglądał mi na specjalnego fana umartwiania się. Teraz demony uganiają się za Ręką Boga… Hmmmm, mogę już nie kojarzyć faktów, ale skąd nasz archanioł dowiedział się, że takich broni było więcej? Dla mnie w ogóle użycie artefaktów stworzonych przez Boga przeciwko Amarze nie ma sensu – przecież kiedy ją uwięził, użył naprawdę niesamowitej mocy (a przynajmniej tak zakładam), więc co – teraz by sobie ją trwonił na pomniejsze wynalazki w stylu Laski Aarona? Która już w Biblii posłużyła do cudów? Skąd zatem jeszcze jeden ładunek? Z jednej strony cieszy mnie powrót do broni biblijnych (ach, ta Laska Mojżesza w The Third Man), z drugiej… Nie trzyma się to kupy, jeśli się spojrzy na całą mitologię.


Jeden władca Piekła z drugim.

Crowley doczekał się swojego momentu i chwalić bogów, że się na prowokację szytą grubymi nićmi nabrać nie dał. Od momentu, kiedy Simmons uwolniła go z łańcuchów, zaczęłam się zastanawiać, kiedy się okaże, że to podpucha, bo Simmons na wielką fankę Króla Piekieł nie wyglądała. Pojawienie się Lucyfera nie zaskoczyło mnie zupełnie, szkoda tylko, że biedny Crowley tym razem był niedoinformowany i trochę się zdziwił działaniem superbroni. Które – swoją ścieżką – było bez sensu. W poprzednim odcinku mocy wystarczyło, by rozwalić nazistowski okręt i łódź podwodną, a tu się skończyło na zabiciu jednego szeregowego demona? Bzdura. Ale przynajmniej Crowley jest wolny i aż się zdziwiłam, że nie czekał na chłopaków pod Bunkrem. Może się zorientował, że przegrał wszystko, co się dało w momencie, kiedy po raz pierwszy dał się zrobić w bambuko przez Demon!Deana? Słowa Lucyfera, że kiedyś był największym złem, jakie kiedykolwiek złowało, ale potem był już tylko fanem Deana, nigdy nie były prawdziwsze. Miejmy nadzieję, że da to trochę demonowi do myślenia, chociaż też mi się dużo rzeczy wydawało przy The Prisoner.


Fajny ten magazyn Crowleya. Najbardziej ubawiły mnie książki z cyklu supernaturalowego rozrzucone to tu, to tam.


I tak idę o zakład, że dalsze sceny Crowleya nie będą badassowe.

No i Lucyfer. Nie mogę, po prostu nie mogę Lucyfera w wykonaniu Mishy. Jest zbyt karykaturalny, zupełnie nie wiadomo, gdzie to zło i zagrożenie. Zachowuje się trochę jak jeden z tych szkolnych prześladowców, bo jakkolwiek kupuję upokorzenie, czyszczenie szczoteczką podłogi jest… niskie? Idiotyczne? Obliczone na radosny kwik śmiechu młodszej widowni…? Nie wiem. Wielka szkoda, bo jak Lucyfer Marka P. jest złowrogi nawet, gdy się spojrzy i uśmiechnie, tak wykrzywiona mina Mishy sprawia, że mnie zęby bolą. Jego pewnie też. Tyle, że przynajmniej może mówić mniej lub bardziej naturalnie.

Przed nami hellatus, a ja w sumie jestem ciekawa, co się tam dalej urodzi. Nie jest źle, a jeśli jeszcze ktoś wyegzorcyzmuje Lucyfera z ciała Castiela, będzie już naprawdę nieźle.

Supernatural 11x15 Beyond the Mat, scen. A. Dabb i J. Bring, reż. J. Wanek, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.


6 komentarzy:

  1. Prawda, prawda i jeszcze raz prawda. I z Mishą, niestety, też. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No smutno z tym Mishą, bardzo... Ale nie daje się wyjątkowo charyzmatycznego aktora w pewnej roli, a potem zamienia na takiego, który już chyba każdą twarz i minę w tym serialu przećwiczył.

      Usuń
  2. A,John Winchester tylko wtedy był szczęśliwy,gdy pętlę widział? Ano,różne fetysze mają ludzie...
    Odcinek jakiś niedopracowany,jak wszystko ostatnio. Ten podstęp był żałosny,zero zaskoczenia,a intryga z demonem średnia.
    Ja też nie mogę patrzeć na Mishę!
    A końcowa gadka Deana..rrany,telenowela.a Gunner był fajny.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odcinek całkiem fajny, mówiąc szczerze. Sezon jest nierówny, ale wszystko jest lepsze niż Sezon 10. Końcowa gadka Deana jak zwykle :) Możliwe, że już mamy przesyt wzruszających mów Winchesterów :)

      Usuń
  3. Zgadzam się z większością tego, co napisałaś :) Odcinek całkiem całkiem, spodziewałam się znacznie gorszego po obejrzeniu zapowiedzi.
    Pakty demoniczne to ciekawy motyw, choć takie wymuszone chyba nie powinny działać, no ale nic dziwnego, że demony kombinują, korzystając z piekielnego bałaganu XD Fanboyujący chłopcy dość zabawni i zgadzam się, że za rzadko ich widujemy w chwilach rozrywki.
    Końcowa gadka Deana faktycznie jak z telenoweli. Moja pierwsza myśl: rany, po co chcecie ratować Casa, nikt go tu nie chce, niech spada na drzewo -.-
    Co do Crowleya, to niezły zbieg okoliczności, że miał tę laskę akurat pod ręką...
    Lucyfer... no nie wiem, póki co nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś, gdy był największym badassem.
    Ale... może chociaż twórcy wysłuchają naszych próśb i dadzą sobie spokój z Casiferem? Trailer daje ociupinkę nadziei XD

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie mam wrażenie, że twórcy się zapętlili i będą nam serwowali wszystko, co ma tylko jakikolwiek fanservice. Niestety, oznacza to dużo Crowleya i Castiela. Których już się nie da oglądać...

      Moim zdaniem przypadek był nieco zbyt duży... Ja rozumiem, to Crowley, ale bez przesady... Jeśli rzeczywiście byłby tak paranoiczny, to by już dawno mamusię wysłał na Księżyc, a nie znosił jej wtrącanie się we wszystko i rzucanie na niego uroku...

      Lucyfer wy wykonaniu Mishy to koszmar.

      Usuń