niedziela, 26 lutego 2017

Rodzina to także rozczarowania…

Ze względu na finał poprzedniego odcinka, całe mnóstwo ludu obgryzało paznokcie przed tym – oczywiście, każdy liczył na rozwiązanie zagadki uwięzionego w sali tronowej Lucyfera…! Jak wiecie, nawet mnie zaczęło to naprawdę intrygować, choć też i w pewien negatywny sposób (i do tego dzisiaj też jeszcze nawiążę). Nieoczekiwanie jednak okazało się, że Family Feud będzie tak naprawdę koncentrował się wokół czegoś zupełnie innego… Wokół czegoś, co stanowiło i stanowi esencję Supernaturala, tym razem jednak w innym ujęciu. Rodziny.

Nietypowa narada rodzinna...

Zasadnicza opowieść dotyczy potwora tygodnia, tym razem żądnego zemsty ducha, a sceny przed kartą tytułową zabierają nas do odległego na standardy serialu okresu: pół roku wcześniej. Jednak nasza duszyczka nie zrezygnowała z mordowania i teraz wkraczają Winchesterowie. Bardzo podobało mi się, że nagle oś akcji zawiązała się wokół statku, na którym to onegdaj Gavin MacLeod próbował dostać się do Ameryki. Bardzo mi się podobało, że nagle znowu wypłynęła jego postać. Nieco mniej mi się podobało to, że nie wiem, jakim cudem Winchesterowie mieli na niego namiary, ale dobrze, niech ta będzie… Niekoniecznie też byłam zachwycona faktem, że duszyca okazała się być ukochaną Gavina, no ale znowu – wszystko nam zostaje w rodzinie. Musi, by finał odcinka był taki, nie inny.

Gavin wywołujący ducha ukochanej przypomniał mi scenę z mojego ukochanego odcinka - Weekend at Bobby's - kiedy to Bobby Singer wywoływał jego ducha. Nareszcie ma to z powrotem sens.

W tym przypadku wszystko zostaje w rodzinie MacLeodów, którą dotychczas znamy jako zdrowo patologiczną. Z przyjemnością stwierdzam, że Gavin się zdecydowanie wyrodził. Jego ciepło, jego dobro i wyrozumiałość, a także miłość były tak bardzo wiarygodne, tak pełne prawdziwego zrozumienia, że aż nie mogłam uwierzyć, że mamy do czynienia z synem Crowleya i wnukiem Roweny. Tego, czego im zawsze brakowało i chyba nadal brakuje, Gavin otrzymał z naddatkiem. Rzadko kiedy na tym etapie serialu zdarza mi się naprawdę żałować postaci i łezkę nad nią uronić. Gavin bierze na siebie odpowiedzialność za to, co przydarzyło się jego ukochanej Fionie, a przydarzyło jej się chyba najgorsze, co może się kobiecie zdarzyć. Nie waha się oddać za nią życia – to jest właśnie ta miłość, której nasi pozostali bohaterowie jednak nie znają, bo nawet jeśli mieli okazję jej posmakować, jak Sam w przypadku Jess, zostało im to odebrane. To jest w gruncie rzeczy zaskakująco historia ze szczęśliwym zakończeniem. Szczęśliwym dla Gavina i Fiony, w ten bardzo przewrotny sposób.


Bo absolutnie nie dla Crowleya. W wyniku wiadomego uzależnienia ocalił chłopcu życie, był przy okazji na tyle rozsądny, by go nie wplątywać w żadne swoje gierki, po prostu zostawił w spokoju. Najlepsze, co mógł zrobić, choć nie wiem, jak w takim razie jego syn się z nim później skontaktował… Mniejsza o większość. Jednak gdzieś tam w głębi tego, czego Crowley mieć nie powinien, w głębi serca, tkwiła ta miłość rodzicielska. Miłość, która właśnie zadała mu największy cios – jego dziecko dobrowolnie zgodziło się na odejście, by tylko uratować kobietę, którą kochał. Ironiczne jest to, że w tym samym odcinku Crowley wrzeszczy na Winchesterów, by zabrali się do roboty i pozbyli się lucyferowego nasienia (damn, jak to zabrzmiało!)… I najchętniej postąpiłby nawet wbrew woli swego syna, by tylko go uratować, nawet przed nim samym… 

Po raz kolejny Crowley ma w oczach łzy...

Tu jednak na scenę wkracza Rowena. I nie z powodu, o którym pomyślałam przede wszystkim, nie dlatego, że ona szanuje wolę i decyzję swojego wnuka… no dobrze, to trochę też. Rowena jednak nie zapomina nigdy i niczego. Mogą sobie mieć z Crowleyem pakt o nieagresji, ale w niej nadal siedzi żal za to, że została zmuszona do zabicia Oscara (przyznam, że ja nawet o tym nie pamiętałam, nie obejrzałam tego badziewnego odcinka po raz drugi, nie ma na świecie tyle wódki…)… Ich rozmowa na dworcu naprawdę w pewien sposób złamała mi serce i nie wierzę, że to mówię, w jakiś sposób rozumiem rudą. Coraz bardziej w tym sezonie rozumiem wszystko, co ją ukształtowało i zaczynam jej serdecznie współczuć. Jeśli w następnym ją polubię, proszę, odstrzelcie mnie profilaktycznie.


Dwie absolutnie przepięknie wizualnie sceny...

Jest jednak i kolejna osoba, która nieoczekiwanie zawodzi swoją rodzinę – Mary Winchester. Wprawdzie postanawia w końcu przyznać się do współpracy z brytyjskim oddziałem Ludzi Pisma, robi to jednak trochę na zasadzie „Nie no, jasne, kłamałam, o mało nas nie zabiłam, ale wszystko OK, nie?” Bardzo jestem ciekawa, w którą stronę ten wątek teraz pójdzie, bo jeśli Winchesterowie łykną to jak młode pelikany, to ja strzelam focha. Jak stąd na Coruscant. Bo rodzina to nie tylko miłość i odpowiedzialność, ale i to gorsze – zdrada i zemsta, większa i mniejsza.



Trzy twarze Winchesterów...

Zaskakujące, że na tym tle to demony okazują się być najbardziej lojalne. Oczywiście, mówimy tu o Elicie Elit, Książętach Piekła, ale to Dagon będzie robiła wszystko, byleby tylko ocalić dziecko swego Pana, a siłą rzeczy i jego matkę. Jasne, spodziewamy się, że kiedy będzie miała sposobność, nasza supernaturalowa Rosemary zaliczy spektakularny zgon, ale póki co Dagon bawi się w T-800 i ma dużą szansę na to, by i dziecko, i matkę chwilowo uratować… W imię lojalności do Ojca, swego Stwórcy.


Demons are dicks... and the angels? They are even bigger dicks..

Który, jak się okazuje, jest jak najbardziej prawdziwy i w swoim najlepszym naczyniu, jakie dotychczas opanował. Dla mnie również Mark Pellegrino jest jedynym słusznym Lucyferem… Wyjaśnienie dotyczące Nicka nie do końca mnie jednak zadowala, bo dotychczas przyjmowałam, że jego vessel się po prostu rozpadł, zważywszy na stopień rozkładu i fakt, ile demoniej krwi musiał wypić. Nie do końca kupuję fakt, że Crowley od razu przechwycił ciało – jeśli coś tam jeszcze zostało, wyłącznie „na wszelki wypadek” – jeśli już coś, to do sekcji chyba – pamiętamy jeszcze te czasy, kiedy demony chciały badać naczynia, by sprawić, co sprawia, że się na gospodarzy dla Łask anielskich nadają… Przed chwileczką spojrzałam na Swan Song, Nicka wśród ciał na podłodze domu w Detroit nie widać… No ale cóż… Natomiast Crowley… Crowley zachowuje się z jednej strony jak głupiec, z drugiej strony, jak zresztą podpowiada nam piosenka grana na zakończenie – igra z ogniem. Lucyfer nie da się długo więzić, zwłaszcza jeśli na wolności są i działają jego wierni Książęta. Jeśli miał możliwość odesłania Lampki do Klatki, powinien z niej skorzystać, bo przeciwnik jest zbyt potężny, by z nim pogrywać, nawet w imię słusznej zemsty… Kolejna rzecz, którą nie do końca kupuję, to skopiowanie materiału tworzącego Klatkę przez demony… poważnie? Tamta była stworzona przez Boga, nie widzę możliwości zreplikowania czegoś takiego… Plot hole. Drugim jest to, o czym wspominałam tydzień temu – Ludzie Pisma dysponujący artefaktem zdolnym uwięzić Szatana… i nie robiący nic podczas Apokalipsy? Jakoś się nie sprawdzają jako obrońcy ludzkości przed nienazwanym, no chyba że Apokalipsa miała odbyć się tylko na terenie Stanów Zjednoczonych, a oni uznali to za sprawiedliwość dziejową i wyrównanie rachunków za herbatkę w Bostonie… wszystko możliwe…


Powiem tak – to był naprawdę niezły odcinek, co mnie dziwi, patrząc na scenarzystów. Nie miałabym nic przeciwko kilku kolejnym w tym klimacie…


Supernatural 12x13 Family Feud, scen. B. Buckner i E. Ross-Leming, reż. P. J. Pesce, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Sheppard, Ruth Connell i inni.

4 komentarze:

  1. Ojej, beznadzieja.Bez oryginalnego pomysłu,ciągnie się,a jak już był jakiś pomysł w przeszłości -Gavin został- to musieli to zniszczyć.Jak się pojawiła Dagon,od razu widziałam,ze to ona.Z naczyniem Lucyfera- naciągane.Dobry był tekst Lucyfera o randkach.A,Mary,no nie,ona mi sie nie podoba.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Dagon była wyjątkowo oczywista...

      Ja się ciesze z Marka Pellegrino, ale... No kurde ale...!

      Usuń
  2. Szkoda Gavina. Bucklemingowie chyba lubią pisać o nieprzyjemnych sytuacjach seksualnych -.- Nie wiem, czemu Dagon interesuje się dzieckiem Lucka, nie obeszła jej Apokalipsa ani walka o tron, czemu teraz zmieniła zdanie. Powrót Marka cieszy, choć to bardzo naciągane. Biedny Lucek, po co tak się męczył z namawianem Sama do bycia naczyniem, albo Azazel, który szukał true vessela przez lata. O Mary nie wiem co myśleć, niby dobrze, że jej postać zaskakuje, ale jej motywacje są niejasne, jest bardzo inna niż Mary ze wspomnień.

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam takie wrażenie, wiesz? Przy tych ich scenariuszach takie rzeczy wyłażą...

      Dagon... no cóż, jest wygodna dla scenarzystów i chwatit :/ wiesz, jak brytyjscy MoL mogli się pozbyć Lucusia w piątym sezonie i tego nie zrobili, to odpoczywam mój przypadek gramatyczny.

      Mary powinna być inna niż kiedyś, ale chyba się nieco zagalopowali...

      Usuń