niedziela, 5 lutego 2017

Wszystko fajnie, tylko po co ta łopatologia?

Kurczę, nie spodziewałam się, że jakikolwiek jeszcze odcinek z wątkiem anielskim i Castielem w roli głównej będzie mi się podobał! Nie bez zastrzeżeń, ale ogólne wrażenie mam więcej niż dobre.

To ja zacznę od Impali... Tak klasycznie.

Choć przyznam, że na początku mnie odrzucało. Dean fochający się na Castiela tym razem o uratowanie im życia doprowadzał mnie do spazmów. Dean po prostu musi mieć problemy życiowe – a to z bratem, a to z mamusią, a to z aniołem stróżem. Szczęśliwie, szybko ustąpiło to miejsca głównemu tematowi odcinka i od razu było lepiej. Niestety, nie uniknęliśmy długich spojrzeń Casa i Deana, kiedy uświadamiali sobie, jak to żyć bez siebie nie mogą. Jestem w jakiś sposób fandomowo upośledzona, bo – pop pierwsze – z założenia nie shipuję, po drugie – nie rozumiem 99% popularnych pairingów – Destiel właśnie do nich należy. Pojmuję, że twórcy boją się w jakiś sposób urazić fanów tego rozwiązania, ale wyraźniej widać, jak nikt nie potrafi tego sensownie rozwiązać. A jak wiemy, Jensen Ackles czuje się wyraźnie z tym niekomfortowo. Ja wiem, że to może być objawienie stulecia, ale te długie powłóczyste spojrzenia, które sobie Dean i Cas posyłają, naprawdę nie są rozwiązaniem.

Dobra, rozpisałam się tu o Destielu, a w sumie nigdy nie zamierzałam specjalnie tematu poruszać. Samo wyszło. To może raczej przejdę do rzeczy, co?


Fajna, intrygująca postać. I w gruncie rzeczy niejednoznaczna.

Główny wątek odcinka – zemsta Lily na aniołach, które zabiły jej ukochanego i córkę jest po prostu znakomity! Bardzo nieoczywisty, na początku naprawdę intrygujący i stawiający wiele pytań. Jak na tym etapie serialu – wielkie brawo!!! Podoba mi się zarówno historia samej postaci – żądnej krwi matki, jak i sposób, w jaki ona swoich praw dochodzi (a nawiązanie do Kill Billa jest urocze). W dodatku sposób, który jest nowością. Owszem, mieliśmy już nieraz wzmianki i pewną demonstracją magii enochiańskiej, ale nie było nam dane oglądać jej w tak interesującym wydaniu. Szaleńczo podobało mi się też, że magia kosztuje, a jej kosztem jest dusza, najbardziej wartościowa waluta świata supernaturalowego. Prześliczne delikatne nawiązanie do Sezonu 6 – nie przestawałam się uśmiechać, kiedy słuchałam rozmowy Sama i Lily.


Bardzo uroczy ten Castiel :) 

Podobają mi się „dziewiętnastowieczne” anioły – silne, nie mające żadnych zahamowań, by ukarać tego, kto śmiał naruszyć niebiańskie prawo. Od zawsze wiemy, że panował tam ciężki zamordyzm, ale znowu widać, że oprócz swojej misji, mają również poczucie braterstwa tudzież przyjaźni wynikającej z przynależności do tego samego oddziału. Tym bardziej boli przywołanie Baltazara, który zginął głównie dlatego, że chciał pomóc Castielowi.

Absolutnie przepiękne ujęcie.

Rozwijana jest mitologia związana z nefilimami, więc możemy się spodziewać, że dziecko Lucyfera będzie miało swój udział w dalszej części sezonu (choć może to być równie dobrze zmyłka). Byle nie było tak jak z Jessiem… Dotychczas wiedzieliśmy, że są nietolerowanym wynaturzeniem, teram wiemy już dlaczego – „gdy zyskują potęgę, giną całe światy.” No cóż, klasyczne anioły nie miałyby z tym problemu, dla nich zabicie dziecka to jak splunięcie i tu jako przykład może nam spokojnie posłużyć Ishim. Kupił mnie jako postać – cyniczny, zimny, odnoszący się z pogardą do ludzi. Chciałam, by został tym modelowym aniołem rodem z poprzednich sezonów i w jakiś sposób był też pozytywną postacią. Niestety, jesteśmy na etapie, kiedy takie zachowanie oznacza czarny charakter. Wyjątkowo zresztą szczwany i przyjemnością było oglądać, jak gra Deanem i Castielem i ciska po ścianach zarówno braćmi, jak i Lily. Ishim jest amoralny, ale czy jest zły zgodnie z anielskim punktem widzenia? Jego błędem jest fascynacja kobietą, poza tym jest klasycznym skrzydlatym, najbardziej klasycznym, jakiego przyszło nam od dawna spotkać, bo przecież pamiętamy, że „demony to sukinsyny, a anioły są jeszcze gorsze.” Aż mi się Uriel przypomniał.


Choć mieliśmy w tym odcinku kilka powrotów, ja się najbardziej cieszę z Iana Tracey. Mam do niego słabość od czasów Sanctuary.

Ishim ma jednak był zły poprzez kontrast z Castielem. Anielscy przyjaciele Casa wypominają mu, że zmiękł – że „kiedyś był dobrym wojownikiem, a upadł tak nisko.” Upadł, oczywiście, przez kontakt z Winchesterami. Anioły cenią sobie co innego niż ludzie, zawsze tak było. Dlaczego? Bo nimi pogardzają, ale tu dowiadujemy się, że ich się po prostu boją – to ludzie im zagrażają, nie oni ludziom (choć doprawdy nie wiem, jak). Tymczasem Castiel zaczął o nich dbać, pokochał, zrobił się rozważny i na zdrowie mu to nie wyszło. Aż mi się łezka kręci w oku, bo przypomina mi się inny anioł, który zdecydował się umrzeć „dla bandy karaluchów.”


Skrzydła!!!! Och bogini, stęskniłam się za tym widokiem. Jest niezmiennie piękny.

I tu trochę leży mój problem z tym odcinkiem, bo mamy pokazane dwie skrajności – z jednej strony Ishim, z drugiej Castiel. Oczywiście, dla większości widzów to ten pierwszy będzie godzien potępienia. Ja nie mówię, że postąpił dobrze – w wielu przypadkach, ale jako postać był znacznie ciekawszy niż nasza znajoma ameba. Jednocześnie miałam trochę takie wrażenie, że scenarzyści – pokazując nam ten kontrast – rzucili nam w twarz „Widzicie, jaki był Castiel i jak to dobrze, że się zmienił? Widzicie? No! To nie narzekać!” Ale to tak nie działa – Cas od początku był zupełnie inny niż reszta jego braci. Mnie nadal boli, kiedy widzę te jego bezradność – idiotyczną, bo przecież nie ma zaledwie skrzydeł, pozostały mu inne moce. Przykro mi, ale mnie to nie przekonuje, ja nadal chciałabym zobaczyć w nim ślad Wojownika Pana z 4 sezonu. Bo teraz ma się wrażenie, że Winchesterowie nie tyle go „oswoili”, co upupili - a najlepiej widać to w scenie w jadłodajni. Takie na siłę to było.

Hahaha, będziemy pilnować naszego anioła i nic Wam do tego!

Ale to chyba jedyne, co mi w tym odcinku naprawdę przeszkadzało, bo sam w sobie był bardzo dobry. Aczkolwiek rodzi się pytanie – co Niebo zamierza zrobić z małym nefilimem? Czy w ogóle zamierza zrobić cokolwiek? Czy znowu obejrzymy pokaz z zastraszonymi niekompetentnymi skrzydlatymi w roli głównej? Aż tęsknię za Naomi…


Supernatural 12x10 Lily Sunder Has Some Regrets, scen. S. Yockey, reż. T. J. Wright, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, I. Tracey i inni.

4 komentarze:

  1. Trochę nijaki ten odcinek.Mnie się akurat reakcja Deana podobała -ma pewne racje. Podobała mi się matka,szukająca zemsty i jej rozmowa z Samem.Takie trochę przewidywalne to wszystko..A Castiel ameba,prawda to!
    Też nie lubię Destieli.I Kirka ze Spockiem i Krennica z Galenem też nie!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ma rację, ale on się miota gorzej niż Dyrektor Krennic po ekranie kinowym... :)

      Brrrrrr... Shipy to najczęściej takie wielkie zło.

      Usuń
  2. Destiel fuj, zawsze mnie bardzo odrzucał ten paring. A sam Castiel czasem wydawał mi się obleśny :/
    Odcinek z opisu niezły, anioły to rzecz jasna pacany. A Castiel rzeczywiście został upupiony xD Mały nefilim... może okaże się dobry/dobra, tak jak tamta kelnerka, podporządkuje sobie anioły i w końcu zaprowadzi ład i porządek ^^

    Karmena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Castiel jest nie tyle obleśny, co kompletnie aseksualny, uwodzenie go to jak uwodzenie dziecka, brrrrr... Bleeee...

      NIKT nie jest w stanie w tym burdelu zaprowadzić ładu i porządku. Może Lucuś, jakby nie był taką niezrównoważoną pacynką...

      Usuń