Kiedy ostatni
raz pisałam tutaj o serii inkwizytorskiej trafiał mnie – delikatnie mówiąc
– szlag i wcale ale to wcale nie śpieszyło mi się do poznania jej kolejnej
odsłony. Jednak w międzyczasie zmieniło się choćby wydawnictwo publikujące
kolejne przygody Mordimera i stwierdziłam, że może dam mu jeszcze jedną szansę.
Wprawdzie dużo wody w Wiśle upłynęło, zanim w ogóle się zorientowałam, że
następny tom inkwizytorski w ogóle się pojawił, bo – rzecz jasna – zmieniła się
też i szata graficzna serii. Nowa kompletnie nie przypomina tego, co oferowała
Fabryka Słów, co oczywiście rozumiem, ale co sprawiło, że ta okładka kompletnie
nie kojarzyła mi się z Mordimerem. Pamiętam, że tak rzuciłam okiem u przyjaciół
na stole, bez żadnego zatrybienia. Na przyszłość sugerowałabym jednak owo
charakterystyczne Ja, inkwizytor dać nieco większą czcionką.
A co w środku? Ano ponownie powieść, choć dzięki Jezusowi
Bezlitosnemu skończyliśmy już z tą cholerną Rusią. To od razu naprawa nieco
większym optymizmem. Nasz bohater zostaje jak zwykle uwikłany w rozgrywki
możnych, oczywiście nie za darmo. Robótka z założenia miała być lekka, łatwa i
przyjemna, bo oto Mordimer podróżuje do Italii, by odzyskać relikwie świętego
Alodiusza i przekazać je zleceniodawcy, księciu von Solheim. Wszystko wydaje
się całkiem banalne, gdyby nie jeden mały szkopuł – rodzina, w której posiadaniu
od jakiegoś czasu owe relikwie się znajdują, mieszka w mieście zarządzanym
przez potężnego przeora, mającego niezwykle dalekosiężne plany odnośnie do
przyszłości tego zakątka i samej religii. Czy w miejscu, gdzie potęga Świętego
Officjum nie jest aż tak niezachwiana, inkwizytorowi uda się wykonać swoje
zadanie i nie wejść w drodze żadnej potędze – z tego lub innego świata?
Powiem Wam, że całkiem przyjemnie mnie ta książka zaskoczyła. Oczywiście, Miasto Słowa Bożego do pięt nie dorasta pierwszym zbiorom opowiadań z cyklu, ale czyta się je całkiem przyjemnie. Mordimer nieco bardziej przypomina tego pierwotnego siebie (wiem, na osi czasu serii to stwierdzenie nieco skomplikowane, ale odnoszę się generalnie do Sługi Bożego), cynicznego, wrednego, ale niegłupiego faceta, co to zadba i o swoją kiesę, i o chwałę Bożą. Co widać, to fakt, iż zapewne Piekara nie wróci już do takiego samego traktowania kobiet przez bohatera, co mocno wali po oczach, bo chociaż Mordimer nadal postrzega je głównie jako obiekty do zaspokojenia żądzy, to jednak poglądy wygłasza nieco mniej radykalne. I tak, nie ma w tym nic złego, ale jeśli jest to PREQUEL do opowiadań, fajnie byłoby pokazać, jak do tego doszło. Ale tego się pewnie nie doczekam, bo autor już nam w pewnym posłowiu wyłożył, że może robić, co mu przyjdzie do głowy we własnym uniwersum. „Vanity, my favorite sin”.
Podobają mi się bohaterowie drugoplanowi Miasta – towarzysze
inkwizytora wręcz zadziwili mnie tym, że są właśnie tymi, na jakich wyglądają,
świetnie wyszło też rozwiązanie wątku Riegera. Język – jak to u Piekary – jest barwny,
nieprzesadzony i przeczytałam książkę po prostu bezboleśnie i błyskawicznie. To
naprawdę niezła odsłona cyklu i wierzcie mi, sama jestem tym niezmiernie
zaskoczona.
Są jednak też i „ale”. Powieść wydaje się mocno przegadana,
naprawdę, niewiele by straciła, gdyby wyciąć jakieś kilkadziesiąt stron
pieprzenia o niczym, najlepiej początkowej „pornografii bez mięsa” (jak
to ujął mój małżonek). Rozumiem, liczba znaków musi się zgadzać, jednak choć
mamy dużo tego lania wody, końcówka dotycząca realizacji planów przeora del
Monte jest na maksa skrócona, szast prast, szacher macher inkwizytorów i po
sprawie. Next please. Czuję się tym mocno rozczarowana, bo napięcie w
tej kwestii było bardzo konsekwentnie budowane od początku tego wątku i
naprawdę zabrakło mi takiego porządnego rozwiązania tej sprawy.
Możliwe jednak, że to tylko moje wrażenie i nie wszystkim
będzie to przeszkadzało. Mam nadzieję, że Miasto Słowa Bożego oznacza powrót
Piekary do formy i czegoś takiego jak ta cholerna ruska trylogia już nie
uświadczymy. Szczęśliwie, nie trzeba jej znać, by zabrać się za tę powieść,
więc nawet jeśli nie zdzierżyliście tamtego badziewia, ta odsłona cyklu może
wydać Wam się zdecydowanie bardziej strawna.
Jacek Piekara, Miasto Słowa Bożego, wyd. Zysk i S-ka,
Poznań 2024.